Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dla Janusza Kołodzieja sezon 2019 jest na pewno szczególny, bo wraca do cyklu Grand Prix. O tym i kilku innych sprawach rozmawialiśmy z zawodnikiem Fogo Unii Leszno.

Janusz, sezon powoli się nam rozkręca i, patrząc na Twoje wyniki, źle chyba nie jest.

Cóż, rewelacji też nie ma, więc pracujemy z moi mechanikami nad tym, by te wyniki satysfakcjonowały nas i oczywiście całą drużynę. W tym roku pogoda w sumie jest łaskawa dla nas, bo mieliśmy możliwość odbyć trochę treningów czy sparingów, ale pamiętajmy, że momentami jest też bardzo chłodno i te motocykle też pracują bardzo różnie. Potem z kolei zrobi się bardzo ciepło i wtedy pewnie będzie w drugą stronę.

Czyli tak źle i tak niedobrze.

Dokładnie – niektóre motocykle są przystosowane do wyższych temperatur i po prostu nie chcą chodzić, jak jest zimno.

W tym sezonie wracasz do cyklu Grand Prix. Czy coś postanowiłeś zmienić w przygotowaniach w związku z tym?

Nie, nie – nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało tak samo. Wiadomo, że człowiek wyciąga wnioski i pracuje nad tymi swoimi najsłabszymi elementami, ale bez przesady.

Kolejny sezon spędzisz w Lesznie. Czy kibice w Tarnowie czasami pytają Cię, kiedy wrócisz do macierzystego zespołu?

Ostatnio u mnie na wsi zaczepił mnie jeden pan, pan „gawędziarz”, że tak powiem, ale generalnie raczej mi się to nie zdarza. Jestem też człowiekiem, który nie kręci się raczej w takich miejscach, gdzie jest dużo ludzi. Ja zazwyczaj jestem na torze albo w domu z rodziną. W tym roku też wszedłem do Grand Prix i wiadomo, że skupiam się na tym, żeby jeździć na tym jak najwyższym poziomie. To też dzięki występom w Unii Leszno mogłem wejść do tego elitarnego grona.

Chociaż Janusza Kołodzieja czekają występy w cyklu Grand Prix, jego przygotowania nie zmieniły się

Wspomniałeś o rodzinie – zimą udało się nadrobić domowe zaległości?

Troszkę tak, chociaż zawsze tego czasu jest mało. Dla mnie dzień chyba musiałby mieć jakieś 48 godzin, żebym ze wszystkim mógł zdążyć.

A jak tam Twoja akademia?

Cały czas działamy, choć oczywiście nie jest też łatwo, bo wiadomo, że ten sezon mam naprawdę ciężki pod wieloma względami i z tego powodu akademia też na pewno będzie miała trochę „pod górkę”. Jeśli jednak będzie zapał, to na pewno sobie poradzimy.

Talentów u Ciebie nie brakuje?

Najważniejsze jest to, że dzieciaki mogą jeździć, bo są ku temu warunki – tory czy motocykle. Jedyny nasz problem to fakt, iż obecnie nie mamy mechanika, bo nasz poprzedni zmienił pracę na taką, o której marzył. Nie jest na pewno źle, ale pracujemy cały czas nad tym, żeby było jak najfajniej. Pamiętajmy jednak, że dzieciaki też muszą wkładać w to sporo siły, jeśli kiedyś chcą zaistnieć w sporcie żużlowym.

A gdyby kiedyś Twoja córeczka przyszła i powiedziała – tata, chcę jeździć w Twojej akademii. Jaka byłaby Twoja reakcja?

(śmiech) Dałbym jej szansę, choć pewnie, jak każdy rodzic, w duchu modliłbym się, żeby nie chciała jeździć (śmiech). Jednak jakby ją to naprawdę interesowało, to bardziej bym się na pewno cieszył niż żałował. Na razie jeździ na koniach, więc zobaczymy, co tak naprawdę w przyszłości będzie chciała robić. Na pewno musi mieć też zapał. Nie pcham jej na pewno ani w konie, ani w motocykle – będzie robiła to, co będzie chciała. Powiem jednak szczerze, że jak mam czas, to biorę ją na motocykl czy na quada, bo widzę, że też to lubi i czuje się taka wolna. Ja też tak mam – jak jestem na motocyklu, to czuję się taki wolny od wszystkiego. Na crossie jest nawet jeszcze lepiej, bo możesz sobie „polatać” – to jest bardzo fajne w tym sporcie. Oczywiście, z jednej strony, czasami są kontuzje, ale, z drugiej strony, bez tego życie nie miałoby takiego smaku.

Rozmawiał MICHAŁ CZAJKA