Janowski ma L4 do 17 maja – przypadek? Odpowiedzi udzielił Drylsonowi!

Magic (z prawej) nie pojedzie w sobotnim Grand Prix. Obok Vaclav Milik. Fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zacznijmy od rekonstrukcji wydarzeń. Jaką myśl po wypadku pamiętasz?

Wiedziałem doskonale, że to ja nabroiłem, że to ja jestem winny i że to przeze mnie cały ten ambaras. Powinienem pojechać inaczej w tym łuku, ale Krzysiek Buczkowski trochę mnie zaczarował – zasugerował swoją jazdą i wejściem w wiraż, że pociągnie konsekwentnie po szerokiej, a potem mocno skontrował i to mnie zaskoczyło. Nie zmienia to jednak w najmniejszym stopniu oceny sytuacji, bo powinienem być na to przygotowany. Wszystko działo się w ułamku sekundy, ale zdążyłem zarejestrować, jak obok przelatywali Buczek i Przemo. Obaj są moimi świetnymi kolegami, dlatego pierwsza, instynktowna reakcja, kazała mi podbiec do nich i sprawdzić, czy wszystko w miarę ok…

Kiedy zorientowałeś się, że nie było ok, ale nie u nich, a u Ciebie?

Ból w barku od początku był bardzo ostry, ale jakiś impuls kazał mi podbiec najpierw do nich. Kiedy obaj kiwnęli do mnie, że żyją i będzie dobrze, wstałem i wtedy… sparaliżował mnie ból w całym ciele. Momentalnie poczułem się turbo słabo… Musiałem usiąść na murawie i niemal mnie odcięło. Czułem, że coś nienaturalnie wystaje ze mnie i od razu wiedziałem, że coś jest nie tak.

Rozpoznałeś ten ból? Czułeś wcześniej coś podobnego, czy to był dla Ciebie zupełnie nowy dyskomfort?

To było coś nowego i natychmiast wiedziałem, że bardzo nieprzyjemnego. Pamiętam, jakie miałem rozkminki… „Kurczę, wydawało mi się, że spadłem na cztery łapy, czemu to dziadostwo aż tak boli”? – pytałem sam siebie. Miałem nadzieję, że to nic szczególnego.

Kiedy nadzieja się skończyła?

Szybko. W karetce. Z trudem zdjęliśmy kevlar i zobaczyłem, że spod skóry na lewym ramieniu wystaje mi kość. „Oho, coś za wysoko, jak na obojczyk” – pomyślałem i spojrzałem na lekarza klubowego, który jechał ze mną ambulansem. Nietęgą miał minę, więc zapytałem: „doktor, co to jest”? „To jest więzozrost obojczykowo–barkowy, Macieju. Nic dobrego…”. Od razu w mojej głowie pojawiło się milion pytań i wątpliwości. Jak poważny to uraz? Jak się leczy? Ile czasu spędzę w szpitalu, ile potrwa rehabilitacja i kiedy wrócę do sportu? Analizowałem swoje przygotowania i kalendarz startów. Dominowała niepewność. A niepewność jest najgorsza…

Kiedy się skończyła?

Po prześwietleniu. Rentgen potwierdził przypuszczenia lekarza klubowego – zerwany więzozrost barkowo–obojczykowy. Skończył się etap nadziei, a zaczęło planowanie leczenia. Żadne żale, czy rozczarowania nie miały już sensu, trzeba było zaakceptować rzeczywistość i działać. Najważniejsze, że kumplom nic bardzo poważnego się nie stało. A ja, który najwięcej namieszałem, dostałem mega wsparcie. Sponsorzy, prezes Sparty, prezesi innych klubów, mnóstwo przyjaciół – wszyscy zadeklarowali chęć pomocy. Należą im się wielkie podziękowania!

Sobota?

Dno. Z ramienia wystaje ci kość, rana jest świeża, więc ciągnie, jak diabli. Nie można leżeć, siedzieć, chodzić, spać… Każdy ruch powoduje syknięcie z bólu. Dochodzi efekt „dnia następnego” – zaczynasz czuć to, czego nie czułeś po upadku. Bolą plecy, nie można ruszać szyją, obite żebra utrudniają oddychanie, wszystko obtłuczone, nogi nie słuchają głowy – głowa też boli… To jest ten stan, który niektórzy fachowcy określają terminem: „zawodnik jest tylko poobijany”… Ale tak naprawdę to był dzień mieszanych uczuć, bo tym niedogodnościom towarzyszyły wspomniane słowa wsparcia i to było mega! Poza rodziną i najbliższymi, kibicami i kumplami, odezwało się do mnie wielu sportowców – zawodników innych dyscyplin… Pomyślałem sobie „rany! Ilu ludzi interesuje ten sport i obchodzi moje zdrowie!” (śmiech). Nie było wyboru – mogłem tylko jak najszybciej brać się do naprawy.

Czemu Ty się cieszysz? Czytelnicy nie słyszą tonu Twojego głosu, a ten – mimo opowiadania o cierpieniu – jest żywy, otwarty i uśmiechnięty! O ile głos może być uśmiechnięty…

Bo po sobocie i niedzieli następuje zwykle poniedziałek i ostatnio też tak właśnie się stało (śmiech). Tego dnia przeszedłem najważniejsze badania w poznańskiej klinice i odbyłem konsultację z lekarzem, która nastroiła mnie bardzo pozytywnie.

Czuję, że zbliżamy się do najważniejszego punktu tej rozmowy…

Czyli?

Pytania: co teraz?

Lekarz obejrzał badania i zaczął pytać, ile mamy czasu, ale przerwał, chrząknął i wypalił: „kiedy masz kolejne zawody? Możesz sobie teraz pozwolić na trzy miesiące przerwy”?

Zrobiłeś wielkie oczy?

Nie wiem, jakie zrobiłem, czy były wielkie, otwarte, smutne, czy rozweselone tym pytaniem, ale doktor na pewno zobaczył w nich, że tak to się nie dogadamy (śmiech). I w mig to zrozumiał, za co bardzo go doceniam. Generalnie mieliśmy do wyboru trzy opcje. Pierwsza zakładała rekonstrukcję więzozrostu z wykorzystaniem sztucznego kompozytu. Operacja, potem 6 tygodni pozabiegowej regeneracji i kolejnych 6 rehabilitacji. Drugi wariant zakładał… brak jakiejkolwiek ingerencji chirurgicznej, bo podobno tak też można. Ale mi ta odstająca kość za bardzo przeszkadza.

Ok, niezależnie od tego, co to jest, rozumiem, że wybrałeś trzecią opcję, tak?

Oczywiście (śmiech)!

Czyli?

Blacha. Stary, sprawdzony, żużlowy sposób. Powiedziałem doktorowi, że mam maksymalnie miesiąc. Ale to maksymalnie! No i została blacha. Blacha jest dobra.

Bo?

Przy właściwym przeprowadzeniu zabiegu i odrobinie szczęścia pozwala zdecydowanie szybciej wrócić do sprawności. Kości będą złączone na sztywno i ten staw może być nieco mniej ruchomy, ale po kilku miesiącach więzozrost powinien się sam zregenerować. Wtedy wyjmiemy też blaszkę.

Czy doktor zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia?

Chyba dość szybko zaczął (śmiech). Powiedział, że jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to po kilku dniach po zabiegu odzyskam funkcjonalność. Od razu dałem mu do zrozumienia, że ja taki stan postrzegam jako zdolność jazdy na motocyklu, na co on… bardzo długo wypuszczał powietrze. To westchnięcie dało mi takiego pozytywnego kopniaka, że hej!

Kiedy operacja?

W środę. Czyli jutro.

Do kiedy masz zwolnienie?

Do 17 maja włącznie.

O kurka wodna! To nie możesz wystąpić w treningu przed Grand Prix w Warszawie!

No tak, niestety…

Nie błaznuj! Przecież wiesz, że to pytanie o sobotni turniej!

Poczekajmy z deklaracjami. Ale niedługo. Myślę, że na początku przyszłego tygodnia będę dużo mądrzejszy i wtedy postaram się podjąć decyzję, czy spróbuję wystartować. Wierzę, że tak i wiem, że to jest możliwe. Oczywiście mówimy o żywym organizmie, o poważnym zabiegu chirurgicznym itd., ale szansa na to, że wszystko pójdzie o wiele szybciej, niż spekulowano, jest bardzo duża.

Doktor wie, co się dzieje 18 maja?

Wypisywał właśnie zalecenia i opisywał wizytę, kiedy wspomniałem mu, że 18 maja mam ważny start. Nie zareagował, nadal zaiwaniał długopisem po kartce, jak Vaclav Milik w Landshut. Ale wiem, że mnie słyszał. Na pewno, bo na chwilę zawiesił długopis i nie spoglądając na mnie znowu westchnął. I tyle. Ten brak reakcji odczytuję, jako najlepszą prognozę. Skoro nie rzucił papierami i nie krzyknął „panie, idź pan stąd do jakiegoś szamana, a mi nie zawracaj głowy!”, to znaczy, że jest dobrze. Dodał mi dużo otuchy, naprawdę. Wierzę, że dam radę i takich optymistycznych myśli będę się trzymał. Zamierzam z nadzieją wstawać każdego dnia. Przez cały okres L4.

Ty tu o 18 maja, a już zdążyłem przeczytać w jednym miejscu, że czeka Cię minimum 8 tygodni przerwy, w innym podobno mowa o 6 tygodniach…

No widzisz, a jak się spotkaliśmy, to ja ci mówię o dwóch (śmiech). Oczywiście przy założeniu, że wszystko pójdzie planowo. Nie gwarantuję, że wystartuję w GP w Warszawie, ale obiecuję, że to możliwe i że zrobię wszystko, by tak się stało, pod warunkiem, że nie będę ryzykował zdrowiem swoim i kolegów. Wiem, do czego zdolny jest mój organizm i z jakimi wyzwaniami już sobie radził. To też jest efekt ciężkiej harówki, głównie zimą. Wtedy wypracowuję swoją polisę ubezpieczeniową i przygotowuję ciało do trudów sezonu. Ciężka praca w „martwych miesiącach” może zaprocentować właśnie teraz, kiedy mój organizm będzie musiał zmierzyć się z ważnym zadaniem. I on da sobie z tym radę, wiem to. Też dotarły do mnie różne straszne diagnozy, bo znajomi coś przeczytali i bardzo się zaniepokoili. Nie wiem, skąd te informacje. Ja się nimi nie przejąłem, bo nie czytam żadnych portali.

A co czytasz?

Od trzech dni nic, bo trzymanie książki i siedzenie bez ruchu jest jednak dość trudne. Oglądam serial.

Rozmawiał TOMASZ DRYŁA

Jaki serial ogląda teraz „Magic”, czy śledził półfinał Speedway of Nations w Landshut i czy czuje się zawodnikiem na finał w Togliatti – dowiecie się jutro w południe z wywiadu, którego Janowski udzielił redbull.com.