Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W 1991 roku został w Göteborgu indywidualnym mistrzem świata. Dziś Jan Osvald Pedersen świętuje swoje 57. urodziny. Poniżej przypominamy rozmowę z byłym zawodnikiem klubu z Rybnika.

Jan, jak zaczęła się Twoja przygoda z żużlem?

Pamiętam, że miałem trzy lata, gdy jeździłem już sam małym ciągnikiem, choć wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie. Gdy miałem cztery i pół roku, prowadziłem fiata 500, takiego bez dachu i drzwi. W wieku lat sześciu miałem swój pierwszy motorek, który musiał dla mnie zbudować dziadek, ponieważ byłem bardzo mikrego wzrostu. Mieliśmy niewielką farmę warzywną i tam też powstał mały tor, na którym zacząłem swoje treningi. Po raz pierwszy, tak na poważnie, ścigałem się na torze w Fjelsted, gdy miałem trzynaście lat, czyli w 1976 roku. 

Kto był Twoim idolem w tamtych czasach?

To jest ciekawa historia. Był nim wtedy wielki Ole Olsen. Wyobraź sobie, że oglądałem go w telewizji, kiedy w 1971 roku został mistrzem świata w Göteborgu. Marzyłem wtedy, by być jak Ole i zobacz, jak się wszystko potoczyło. Równo dwadzieścia lat później ja wygrałem w Goteborgu. 

W 1981 roku byłeś trzeci w mistrzostwach Danii juniorów. To był Twój pierwszy sukces?

Nie. Kiedy zacząłem trenować mini speedway, to zdobywałem wiele tytułów w latach 1976-1980. W roku 1979 i 1980 byłem mistrzem Danii w tej odmianie dyscypliny.

Największy sukces indywidualny to oczywiście 1991 rok i wspomniany finał w Göteborgu. Jak się przygotowywałeś do tej ostatecznej rozgrywki?

– Wiesz, pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. W dniu imprezy zostałem w domu pod Göteborgiem, ale miało to swoje pewne uzasadnienie. Poprzednie dwa finały odbyły się beze mnie. W 1989 roku, pięć dni przed turniejem w Monachium, odniosłem kontuzję. W 1990, przed finałem w Bradford, historia się powtórzyła, tylko że dziesięć dni przed rywalizacją. Tym razem postanowiłem nie kusić losu. Zostałem w domu. Na stadion pojechali moimi mechanicy – John Olsen i Hans Rosendal. Silniki były przygotowane na finał od Otto Weissa. Ja w samotności szykowałem się mentalnie. Na stadion dotarłem dopiero półtorej godziny przed zawodami. Zawody wygrałem i zaczęła się niesamowita radość, ale jednocześnie szaleństwo z przemieszczaniem się. Pędziłem prosto ze stadionu na prom, który o północy odpływał do Danii. Następnego dnia miałem duńską Superligę w Saeby. A na promie tłum fanów i było fajnie, lekkie świętowanie tytułu. Wtedy też zaczęło do mnie docierać, że jestem najlepszym żużlowcem świata. Do hotelu wpadłem o 4 nad ranem. Przespałem się i pojechałem na mecz, który zaczynał się o 12. Po spotkaniu miałem zamówiony prywatny czarter, którym dostałem się do Odense, gdzie z kolei byłem gościem duńskiej telewizji w programie emitowanym na żywo.

Koniec lat 80. to ewidentna dominacja Danii w Drużynowych Mistrzostwach Świata. Zgodzisz się z opinią, że mieliście wtedy najsilniejszą drużynę wszech czasów?

Tak, to nie ulega żadnej wątpliwości. Mieliśmy zespół, w którym każdy był gwiazdą i byliśmy piekielnie silną ekipą na torze. Jeździliśmy jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. 

W latach 1983 -1991 startowałeś w Anglii, w Creadley Heath. Wtedy to chyba Anglia była mekką żużla?

Zdecydowanie. Anglia była wtedy tak mocna, jak Polska teraz. Jeździli tam najlepsi zawodnicy, były dobre pieniądze. Oczywiście, swoje robiły tory, na których się człowiek uczył. Miło wspominam te lata. Mieszkałem na co dzień w Anglii, gdyż to zapewniało mi komfort przygotowania do kolejnych zawodów.

Ty oraz Hans Nielsen i Erik Gundersen byliście gwiazdami światowego żużla. Powiedz, proszę, o wadach i zaletach Hansa oraz Erika. Na torze…

Wiesz, to nie jest wcale takie proste, jeśli masz oceniać kumpli z toru. Erik jeździł ze mną w Credlay Heath i bardzo dobrze, że nie był moim rywalem. Erik, pamiętaj, miał cholernie szybkie starty. Ciężko było złapać go spod taśmy, a później równie ciężko wyprzedzić. Miał po prostu
starty opanowane do perfekcji jak nikt inny. Hans z kolei dobrze wyprzedzał i dobrze startował, ale – mimo wszystko – myślę, że Erik element startu miał po prostu najlepszy w historii speedwaya. Z Hansem przez lata rywalizowałem i bywało różnie. Jednak to z nim właśnie zdobyłem mistrzostwo świata w Poznaniu (1991). 

W 1992 roku podpisałeś kontrakt w Rybniku. Szefem klubu był wówczas biznesmen Niemyjski. Jak wspominasz Rybnik?

Polska to jest specyficzny teren dla żużla. Dyscyplina jest bardzo, ale to bardzo popularna u Was. Po raz pierwszy byłem w Polsce jako młody chłopak w 1983 roku i pamiętam, że nie mogłem wyjść z busa, tylu kibiców go otoczyło. Już wtedy myślałem – aha, tu jest świątynia żużla. Pamiętam, że w 1991 roku był chyba taki mecz klubu z Zielonej Góry z Wolverhampton. Przyszło bardzo dużo kibiców, a ja pojechałem w barwach klubu zielonogórskiego. Przed sezonem 1992 były dwie bardzo konkretne propozycje. Jedna właśnie z Zielonej Góry, druga z Rybnika. Finansowo bardzo podobne i wysokie. Ile dokładnie mi oferowano? Już tego nie pamiętam, ale było to na pewno niemało. Licytację wygrał Rybnik, ponieważ oni się ze mną osobiście spotkali. W Rybniku było w porządku. Szkoda, że odjechałem tylko bodajże dwa mecze. Rybnik i Polskę z okresu moich startów wspominam bardzo dobrze.

Wspomniany przez Jana mecz Falubaz – Wolverhampton

Zaskoczyło Cię coś wtedy w Polsce? 

Tak, oczywiście. Jesteście bardzo sympatycznymi, pogodnymi ludźmi. Zszokowała mnie ta popularność speedwaya u as i oczywiście to, co zawodnicy mieli wtedy oferowane. Zresztą po dziś dzień Polska płaci najlepiej. 

Twoją karierę przerwała kontuzja. Jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? I ile lat zajął Ci powrót do sprawności?

Czy jestem zadowolony. I tak, i nie. Tak, bo zostałem mistrzem świata i wiele przeżyłem na torze. Nie, ponieważ kontuzja przytrafiła się, gdy miałem zaledwie 29 lat i mogłem, jestem tego pewien, osiągnąć więcej. Złamałem cztery kręgi, ale sądzę, że jestem w lepszym położeniu niż Erik czy Per Jonsson. Ile lat wracałem do jako takiej sprawności? W moim przypadku to były cztery lata ciężkiej pracy. Nie mówiąc o myślach, które masz w głowie. W końcu się z tym pogodziłem i zacząłem starać się żyć dalej. To bardzo ważne, aby wszystko poukładać sobie w głowie. Bardzo mi przykro z powodu tego, co spotkało Tomasza Golloba. Uwierz, nikt nie wie, co on czuje. To może wiedzieć tylko ten, kogo to spotkało. Ważne jest wsparcie i pamięć. Jeśli Tomek chce pogadać, zawsze służę mu pomocą. 

Obecnie działasz bardzo aktywnie. Oprócz pracy w żużlu zaangażowałeś się politycznie…

Tak, to prawda. W żużlu jestem szefem klubu w Munkebo i robię, co mogę, abyśmy się rozwijali. Co do polityki, to powiem ci jedno. Wszedłem w to nie dla siebie, ale dla innych. Teraz w Danii jest taki system, że zapomina się o chorych czy ludziach, którzy ulegli wypadkom.  

Jaką widzisz różnicę między żużlem latach 80. ubiegłego wieku a tym dzisiejszym?

Myślę, że żużel dzisiaj jest bardzo podobny do tego, kiedy sam jeździłem. Wprawdzie zmieniły się trochę motocykle, ale większość rzeczy wciąż jest taka sama. Z tą różnicą, że pieniądze są teraz o wiele lepsze. 

Czy system Grand Prix podąża w dobrym kierunku?

Myślę, że to dobry sposób i, co ważne, sprawiedliwy na wyłanianie najlepszego zawodnika świata. Choć w niektórych rundach, podobnie jak w finałach jednodniowych, niespodzianki się zdarzają. Jednak w Grand Prix twoją ostateczną pozycję weryfikuje cały sezon. Uważam jednak, że poza tym obrany kierunek rozwoju nie jest do końca słuszny. Te zawody powinny zostać uatrakcyjnione. Powinno się chociażby wprowadzić kwalifikacje w piątek. Najlepszy, najszybszy zawodnik wybiera sobie numer startowy czy tego typu rzeczy. Czasy są takie, że trzeba umieć sprzedać widowisko. Mam parę pomysłów, ale nikt o radę mnie nie pyta. 

Który z duńskich zawodników może zostać kolejnym mistrzem świata?

Leon Madsen jest bardzo dobrym zawodnikiem i na pewno ma potencjał na mistrza świata. Jego atutem jest dla mnie myślenie na torze. Potencjał widzę także w młodym talencie Marcusie Birkemose. Przed nim, jeśli tylko będzie dobrze się rozwijał, wielka kariera. Zapamiętaj sobie to nazwisko.

A Twój zespół marzeń wszech czasów to…

Ha ha ha. Ciężko wskazać, bo tych najlepszych w historii mamy na całą ligę. Ale podejmę się wyzwania. Z numerem 1 nie kto inny jak Erik Gundersen, ponieważ jest najlepszym startowcem, jakiego widziałem na torze. Pod numerem 2 Ole Olsen, bo to mój idol z dzieciństwa. Pod numer 3 wstawiam siebie i do pary dobieram sobie Tomasza Golloba, bo to najlepszy wojownik na torze. Pod numer 5 wstawiam Tony’ego Rickardssona – za jego wszechstronność. Do pary ma z kolei Grega Hancocka – za spryt na torze i sposób bycia poza nim. Rezerwa, i tu uważaj, to wasz Bartek Zmarzlik. Prędzej czy później będzie mistrzem świata. 

Jan, prywatnie jesteś już dziadkiem…

Lata, niestety, lecą. Nie unikniemy tego. Mam dzieci: Sabrinę i Patricka oraz trójkę wnuków. Przez życie w radościach i troskach podąża ze mną żona Julia. Staramy się cieszyć życiem każdego dnia. 

Dziękuje za rozmowę.

A ja dziękuję Ci przede wszystkim za pamięć o mojej osobie. Pozdrawiam jednocześnie wszystkich kibiców żużla w Polsce oraz czytelników po-bandzie.com.pl. Życzę wielu emocji w najbliższym sezonie.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA