FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jakub Jamróg nie najlepiej rozpoczął sezon 2019 w PGE Ekstralidze. W dziewięciu wyścigach tarnowianin zapisał na swoim koncie sześć punktów i dwa bonusy. Zawodnik Betard Sparty przekonuje jednak, że zna przyczynę gorszego wejścia w rozgrywki. Rozmawiamy również o wpadaniu pod bandy, konflikcie z Maxem Fricke, a także o tym dlaczego młodszy syn nie może spać, gdy tata się ściga…

Musimy zacząć od pytania o zdrowie. Wszystko w porządku po sobotnim wypadku w Bydgoszczy?

Jestem trochę poobijany. Mam stłuczone lewe udo i mały palec u ręki. To jednak naprawdę nic poważnego. Szybko doszedłem do siebie, krwiaków żadnych nie mam, więc z tego całego ambarasu wyszedłem bez żadnych poważniejszych obrażeń.

Wypadek wyglądał bardzo groźnie, znalazłeś się pod dmuchaną bandą. Pamiętasz pierwsze myśli w momencie, gdy pod nią wpadłeś?

Pierwszą rzeczą była próba złapania powietrza. Na szczęście mamy kaski, które tworzą pewną przestrzeń powietrzną, dającą możliwość oddychania. Potem jeszcze machałem ręką do sanitariuszy, żeby mnie szybko spod tej bandy wyciągnęli, bo sam nie byłem w stanie wyjść.

W ostatnim czasie mamy sporo podobnych wypadków. Coraz częściej obserwujemy, jak ratownicy muszą wyciągać zawodników spod band. Twoim zdaniem powinny być one inaczej ustawiane bądź głębiej wkopywane?

Ta dyskusja była już podnoszona jakiś czas temu i mi się wydawało, że te bandy są już robione tak, aby zawodnicy po wypadkach nie musieli być spod nich wyciągani. Bandę miało się ponoć na sztywno przytwierdzać do jakiejś stalowej konstrukcji, która miała być wkopana w tor. Problem z bandami jest taki, że nawet gdyby były one bardziej wkopane, to gdy motocykl uderzy pierwszy w ogrodzenie, i tak ją podbije. Gdy znalazłem się więc pod bandą, to szczerze mówiąc zdziwiłem się, że tak sytuacja wygląda. Wiadomo, że każdy wypadek jest indywidualny i nie zawsze da się pewnym sprawom zapobiec, ale coś trzeba z tym zrobić. Największym przykładem ku przestrodze jest wypadek Jarka Hampela, który po wpadnięciu pod bandę odniósł poważną kontuzję uda.

Sporego pecha ma Betard Sparta na początku sezonu. Był wypadek Twój i Maksyma Drabika, była kontuzja Macieja Janowskiego, a do tego jeszcze te przełożone mecze…

Lepiej żeby ten limit pecha nam teraz się wyczerpał niż jakby miał on przyjść w jakieś kluczowej fazie sezonu. Nie wyolbrzymiałbym jednak, że ciąży nad nami jakieś fatum. W całej Polsce mamy w tym sezonie problemy z aurą, do tego doszła pechowa kontuzja Maćka Janowskiego. Liczymy, że Maciek szybko do nas dołączy i wszystko się poukłada.

Ten początek sezonu nie jest dla Ciebie z pewnością taki, jak byś sobie wymarzył. O meczu w Lesznie już wszystko zostało powiedziane. Potem przyszedł mecz z Falubazem i zaczęło się od podwójnego zwycięstwa, ale później już tak dobrze nie było. Znalazłeś przyczynę gorszej postawy?

Żużel jest taki, że co chwilę wszystko w nim się zmienia. Po sezonie bierze się silnik pod pierzynkę na całą zimę, odwija się go w kolejnym sezonie i on totalnie nie pasuje. U mnie też tak trochę jest, bo jednostki, które spisywały się dobrze w poprzednim roku, teraz już są u mnie jednostkami drugiej kategorii. Ja jestem świadomy, co jest nie tak i cały czas z tym walczę. Nie wystarczy pstryknąć palcami, żeby nagle wszystko odmienić i z miejsca było dobrze. Początek sezonu był dla mnie trochę zwariowany i prywatnie i przez to, że znalazłem się w nowym środowisku. Pojawił się też nowy mechanik, zmieniła się organizacja w teamie. Czuję się już jednak coraz lepiej, trafiłem do bardzo profesjonalnego klubu i jest to dla mnie naprawdę ważne.

Muszę również zapytać o sprzeczkę z Maxem Fricke podczas meczu w Grudziądzu. Była potem jakaś męska rozmowa w parkingu czy cała sytuacja została na torze?

Wszystko sobie wytłumaczyliśmy. Takie sytuacje w żużlu się po prostu zdarzają. Jeśli przeszkodzilibyśmy sobie w momencie, gdy prowadzilibyśmy 5:1, to może każdy z nas jakoś bardziej by to przeżywał i wymagałoby to większej dyskusji i wytłumaczenia. Ja i Max nie jesteśmy pierwszą parą, w której coś tak zazgrzytało. Byłem trochę poirytowany swoim słabszym wynikiem i po prostu tak zareagowałem. Sytuacja jest już zażegnana i zapominamy o tym.

Sezon być może sportowo nie do końca układa się tak, jakby to się Tobie marzyło, ale można powiedzieć, że prywatnie wszystko idzie wspaniale. Niedawno na świat przyszedł drugi syn – Maksymilian. Oglądał już pierwsze mecze taty w telewizji czy śpi podczas transmisji?

Nawet jakby chciał spać, to jest z tym ciężko, bo wtedy starszy syn nie daje mu spać. Ostatnio żona nagrała filmik z jednego z moich biegów. Przed wyścigiem była pokazywana miniaturka z moim zdjęciem i wtedy właśnie starszy syn budził młodszego i pokazywał mu, żeby patrzył jak tata jedzie. W domu cały czas jest żużlowanie.

Wspomniany starszy syn złapał już bakcyla, bo na filmikach śmiga po domu na rowerku.

Tak, w domu ten żużel jest cały czas, więc siłą rzeczy syn to chłonie. Jeszcze gdy teraz mecze rozłożone są na piątek i niedzielę, to właściwie można przy żużlu spędzać mnóstwo czasu. Syn ogląda, kopiuje niektóre sytuacje, które widzi w telewizji. Nawet jak na rowerku zdarzy się upadek, to pokazuje żeby podbiegać do niego jak w żużlu. Na ten moment ma duży zapał, ale wiadomo, to jest dziecko i zobaczymy, co sobie potem wymyśli.

Jakby dobrze poszło, to za kilkanaście lat para Jamrogów mogłaby podbijać PGE Ekstraligę. Gdzieś w głowie taty pojawiła się myśl, że to może być mocny duet na torze?

Fajnie by było. Na razie chłopcy są malutcy, niech cieszą się dzieciństwem, a jeśli tylko będą chcieli próbować swoich sił w żużlu, to będziemy w tym kierunku myśleć. Staram się jednak też cieszyć z normalnego życia, nie tylko tego żużlowego. Wiadomo, że jak się jest żużlowcem, to się tego nie ominie i żużel prawie zawsze musi mi i mojej rodzinie towarzyszyć, ale póki co o czymś takim za bardzo nie myślimy.

Niedawno obchodziłeś dziesięciolecie startów. Co się zmieniło w żużlu przez ostatnią dekadę?

Wbrew pozorom niekoniecznie dużo się zmieniło. Te nowinki techniczne przychodzą, ale bardzo mozolnie. Sam testowałem różne nowinki, które zdają egzamin w innych sportach, ale akurat do żużla to nie pasowało. Żużel jest magiczny i często trudno powiedzieć, o co w nim chodzi. Zmieniło się natomiast podejście marketingowe do żużla. Pamiętam swój pierwszy kontrakt, w którym miałem totalną dowolność, jeśli chodzi o kevlar. Czasem się pisakiem wpisywało w losowym miejscu nazwę sponsora, a mój znajomy nawet taśmą izolacyjną sobie tę nazwę przyklejał.

A najważniejsze żużlowe wspomnienie?

Tych miłych chwil było dużo, ale najważniejsze są właściwie trzy sukcesy.  Po pierwsze Drużynowe Mistrzostwo Polski z Unią Tarnów z 2012 roku. Do tego dochodzi jeszcze Mistrzostwo Argentyny, które było niesamowitą przygodą. Może nie pokonałem tam zawodników ze ścisłej czołówki, ale żużel w takim innym miejscu był czymś niesamowitym. Ważny jest dla mnie również ten Szczakiel (objawienie minionego sezonu w PGE Ekstralidze), którego osobiście traktuję jako takiego żużlowego Oscara. Dla mnie było to wielkie wyróżnienie.

Czego Ci życzyć zatem na kolejne dziesięć lat startów, bo pewnie co najmniej tak długo chcesz jeszcze startować?

Najważniejsze jest dla mnie to, żeby być solidnym zawodnikiem ekstraligowym. To na razie tyle. Jeśli będę mocnym zawodnikiem w tej lidze, to będę wyznaczał sobie kolejne cele.

Jak mówisz, żużel śledzisz przez cały czas, więc na koniec jeszcze Cię zapytam, kto zatriumfuje w sobotnim turnieju Grand Prix w Warszawie?

Bardzo bym chciał, żeby to był w końcu Polak. Wszyscy zawodnicy z cyklu są moimi kolegami i życzę im jak najlepiej, ale do Grand Prix zawsze pochodzę bardzo patriotycznie. Świetnie jakby w sobotę wybrzmiał więc Mazurek Dąbrowskiego.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA