Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jakoś tak pod koniec listopada ubiegłego roku zadzwonił telefon. Numer nieznany, ale wbrew stałym zasadom, tym razem wyjątkowo odebrałem, bo cyferki nie kojarzyły się ze znanymi mi dotąd różnej maści naciągaczami i… nie żałuję. Dzwonił „jakiś” Łukasz Malaka. Nazwisko znałem z Tygodnika Żużlowego, kiedy to pospołu z niejakim koleżką Caputą, bodaj Wojciechem, zapełniali niemal połowę każdego numeru swymi przemyśleniami. Ów rzeczony Malaka roztoczył wizję. Kupa roboty, z przewagą kupy i zero kasy w zamian, chyba, że kiedyś, coś się uda, to może cokolwiek skapnie.

Normalny facet roześmiałby się gorzko, skwitował gościa ironicznie i odstawił delikwenta, przy okazji blokując numer dzwoniącego. Ja jednak lubię pchać się w kłopoty. Rzeczony interlokutor opowiadał niestworzone historie o odrdzewiaczach i przypominaniu się rozentuzjazmowanej gawiedzi. Przekonał mnie ostatecznie, podając kilka znaczących nazwisk, na czele z Tadziem Szylarem i Robertem Nogą, których nota bene ceniłem i cenię, bo to zacne postaci. Do tego relacjonował pertraktacje, a raczej próby przekonywania do wolontariatu Bartolo Czekańskiego, Roberta Borowego, mówił o nadredaktorze Wojtku Koerberze, Tomku Dryle i chęciach. Tego zapału nie sposób opisać. Łukasz zwyczajnie rozsiewał wokół dobrą aurę.

Mimo ani jednego, rozsądnego argumentu „za” dałem się przekonać. Wszak tam, gdzie zaczyna się żużel, kończy się logika, podobno. I coś Wam powiem – warto było. Portal pięknie się rozwija, mimo że z Malaki nerwus i zadzior, łagodzony stoickim spokojem i tłumionymi emocjami Wojtka Koerbera, rozumiejącego (do pewnych granic), że każdy ma prawo do błędu, ale kolejny raz te same, powtarza tylko… No dobra, darujmy sobie filozofię. Ciężko było „przemóc się” do sięgnięcia po klawiaturę (takie czasy, kto używa dziś długopisu), jednak spróbowałem.

Na dzień dobry pożaliłem się na fatalną kondycję światowego speedway`a, pożyczyłem powodzenia Mirkowi Dudkowi w walce o żużel, którą zresztą nadal bohatersko prowadzi, niezależnie od niechęci decydentów. Tekst zakończyłem przypowiastką o Stefciu w rurkach poruszającym się za rączkę z mamusią na stadionie, pytającymi za ile, zanim jeszcze usłyszeli co mieliby robić i ocenili czy mają do owej profesji smykałkę. Trochę się bałem, ale kubła pomyj nie było, więc podziałało na mój głód tworzenia. Z czasem tekstów i czytających było coraz więcej, choć trafiali się też zawzięci oportuniści, choćby wówczas, gdy proponowałem reaktywację tworu, na kształt dawnej fundacji „Gloria Victis”, który za sprawą przymusowych odpisów od zarobków aktualnie startujących, dbałby o tych którym się nie poszczęściło.

Chciałem tylko, by zawodnicy w trudnej sytuacji nie musieli co pewien czas wyciągać ręki po pomoc, ale żeby zostało to usankcjonowane. Nikt nie lubi, a niektórzy wręcz nie potrafią prosić. A tak byłoby dyskretnie i skutecznie zarazem. Uważałem, że bardzo głośne wówczas, różnego rodzaju zbiórki publiczne na rzecz Tomasza Golloba, mogą jedynie pomóc takiej inicjatywie. Oj nie spodobało się kilku osobom zaglądanie do cudzego portfela i wyciąganie stamtąd nieswojej gotówki. A ja, przekornie, nadal uważam, że taki fundusz powinien istnieć i dalej upieram się przy swoim, a ów pogląd podzielają najczęściej ci, którzy właśnie przydzwonili, najczęściej na drugoligowych torach, i mają… problem.

Portal, mimo nielicznych wpadek, pięknie nam się rozwijał. Ponieważ zaś przybywało piszących, a tekstów było coraz więcej, „męczydusza” Malaka wymyślił kolejne cudo. Otóż pewnego dnia postanowił, bym spróbował pogadać o żużlu online. Odcinek testowy, jeszcze bez gości i możliwości zadawania pytań na antenie, poszedł 22 maja, bardzo późnym wieczorem. To taka asekuracja, na wypadek braku odzewu, żeby łatwiej wytłumaczyć ewentualną porażkę. Ku zaskoczeniu nas wszystkich, oglądało te moje opowieści ponad 2200 osób. Malaka nie byłby jednak sobą, gdyby czegoś dalej nie kombinował. Pierwszy odcinek z udziałem gościa – Jacka Ziółkowskiego, menadżera Speed Car Motoru, miał już ponad 4,5 tysiąca widzów, jednak Łukaszowi wciąż było mało. Co za szef! Nijak go nie zadowolisz. Wymyślił więc kanał Po Bandzie na You Tubie i teraz tam urządzam co środę pogaduchy, w każdym odcinku przyznając Snickersa i zapraszając innego gościa spośród żużlowej braci. Czy wszyscy zgadzają się na udział? No pewnie! Że nie. Ale mam nadzieję przekonać tych niezdecydowanych, że Sierak nie gryzie, a przy tym nie feruje z góry wyroków, pozwalając gościowi, zwyczajnie się wygadać na żywo… A jeśli z kogoś słaby gaduła, to też nie problem. Jestem 25 lat po ślubie, potrafię tłumaczyć z kobiecego języka skrótowców nieosadzonych, bardzo lekko związanych z tematem, na język zrozumiały.

Za nami dobry rok. Nie osiadamy jednak na laurach. To dopiero początek. Portal ma się rozwijać. Chcemy wprowadzić relacje live ze wszystkich spotkań, poprawić jakość techniczną pogaduch, uruchomić szybszą i efektywniejszą komunikację z czytelnikami. Jednego nie zmienimy. Pomagaliśmy na miarę naszych możliwości i Waszych otwartych serc oraz portfeli i nadal zamierzamy to robić, bo… warto pomagać.

A jeśli damy ciała, spartaczymy robotę albo zaserwujemy odgrzewany kotlet – walcie śmiało i bez ogródek. Im sensowniejsza i bardziej prześmiewcza krytyka (nie mylić z krytykanctwem), tym większe szanse na poprawę tych bajkopisarzy z Po Bandzie. Jesteśmy dla was, ale i także dla własnej, ogromnej satysfakcji. Nie zastygłem, daję radę mam nadzieję, sądząc po ilości wyświetleń i treści komentarzy, a choć oponentów nie brakuje, to każdego traktuję z szacunkiem. Wszak mylić się, rzeczą ludzką, więc i mnie ma prawo się zdarzyć.

Na szczęście w redakcji nie obowiązuje też jedyna słuszna linia, bywa, że dwóch autorów prezentuje dwa skrajne poglądy w danej kwestii, takoż nie ma miejsca na krzykliwe, wabiące tytuły i nic nieznaczącą treść po wejściu w artykuł. To trudne, ale znakomite i na wskroś uczciwe rozwiązanie. Koncerny medialne za nami nie stoją. Żyjemy dzięki czytelnikom, także tym krytycznym wobec naszej pracy, to napędza. W tej sytuacji mogę Wam drodzy czytelnicy, obiecać jedynie, że Was nie opuszczę aż do dziennikarskiej śmierci, a staż małżeński przekonuje, że słowa potrafię dotrzymać. Zatem drżyjcie oponenci, nie łudźcie się prześmiewcy i… czekajcie na kolejne „wiekopomne” dzieła życzliwi mej tfu!rczości, bo tematów z pewnością nie zabraknie. Dobrych, serdecznych, rodzinnych Świąt i szalonego sylwestra. Świętujcie, bawcie się, a w wolnej chwili zajrzyjcie na Po Bandzie.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI