Fotografia wykonana 10 minut przed pechową dla Wardzały próby toru. Stoją od lewej: Franciszek Stach, Andrzej Tkocz, trener Józef Olejniczak, Bogusław Nowak, Ryszard Fabiszewski. Klęczą: Marian Wardzała, Andrzej Jurczyński, Bernard Jąder, Zbigniew Filipiak.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nowozelandczyk Johnnie Hoskins to w dziejach żużla postać ważna, a chyba nawet najważniejsza. W końcu to on wymyślił ściganie na motocyklach w lewo, na owalnym zamkniętym torze, o miękkim podłożu. Najpierw zorganizował zawody w Australii, a kilka lat później rozpropagował te szalone wyścigi w Anglii. Po tym jak osiadł na Wyspach Brytyjskich, przez następne kilkadziesiąt lat aktywnie działał w sporcie, którego był niejako „ojcem”.

W 1973 roku Hoskinsa mieli okazję poznać  młodzi polscy żużlowcy przebywający na tourne po Wielkiej Brytanii. Dla jednego z nich to spotkanie było jedną z największych przygód w sportowej karierze, chociaż cała historia rozpoczęła się dramatycznie. 

Marian Wardzała jeździł wówczas w II-ligowej Unii Tarnów i powołanie do kadry młodzieżowej na tournee po Anglii traktował jako wyróżnienie. Niestety nie zaliczył podczas niego ani jednego meczu. Na próbie toru przed inauguracyjnym spotkaniem w Canterbury miał upadek i z groźnymi objawami trafił do miejscowego szpitala. Lekarze zdiagnozowali pęknięcie nerki i stłuczenie wątroby.

– Ból był nie do wytrzymania, byłem przygotowany na najgorsze – wspomina Wardzała. Kryzys minął jednak szybko, młody organizm wygrał z problemami zdrowotnymi. Kiedy Wardzała leżał w szpitalu, w miejscowej prasie ukazało się ogłoszenie z prośbą skierowaną do osób znających język polski, aby odwiedziły młodego polskiego zawodnika. Wynik tej spontanicznej akcji brytyjskich lekarzy przeszedł najśmielsze oczekiwania.

– Przychodziło mnóstwo ludzi, pielgrzymki ciągnęły się bez przerwy. Wszyscy chcieli rozmawiać o Polsce. Nie miałem już siły. Dostałem mnóstwo prezentów, moja sala wyglądała jak supermarket, bo ludzie znosili mi pomarańcze, czekolady, colę, nawet jajka. Rozdawałem to potem innym pacjentom. Hoskins odwiedzał mnie kilka razy. Podczas jednej z wizyt przyniósł trzy nowoczesne kaski i poprosił, abym jeden sobie wybrał. To były świetne kaski, nie takie jak nasze „orzechy”. Wybrałem sobie, to był prezent od niego. Niestety już w Polsce ktoś mi go ukradł – wspomina Wardzała. 

A jaki był Hoskins? – Sympatyczny i trochę szalony starszy pan. Jeszcze przed meczem zaprosił naszą drużynę do jego posiadłości nad Morze Północne. Żona zrobiła nam obiad polski: kotlet schabowy z mizerią. Miałem okazję przejechać się z nim samochodem. Po wąskiej drodze jechał bardzo szybko, patrzę na licznik 110… Ale oczywiście mil. Na głowie kapelusz, w ręce cygaro. Żona mówiła do niego żartobliwie: „stary wariat”. Nic dziwnego, sport żużlowy musiał wymyśleć ktoś tak szalony jak Hoskins!

ROBERT NOGA