Miniony sezon nie należał do udanych dla młodego Australijczyka. Dlatego też chciałby, aby w rozpoczynających się właśnie rozgrywkach sprawy przybrały dla niego lepszy obrót.
Jego kariera nie potoczyła się tak, jak w przypadku większości jego młodych rodaków, którzy opuszczają rodzinne strony i udają się w nieznane, czyli do Wielkiej Brytanii, by podbić tutejsze tory. On wprost z rodzinnej Mildury, miasta dobrze znanego fanom żużla, wylądował w Polsce.
– Jeżeli mam być szczery, to nie do końca miałem w tej kwestii wybór. Jak większość Australijczyków, planowałem wyjazd na Wyspy i tam się osiedlić, ale w tamtym czasie zmieniły się zasady przyznawania wiz moim rodakom i musiałem wejść do najlepszej trójki mistrzostw stanu Victoria zamiast do czwórki. Dostałem się do finału, ale na ostatnim okrążeniu spadł mi łańcuch i skończyłem na czwartej pozycji. Właśnie podpisałem kontrakt w Polsce i wybór był prosty: albo wracać do domu, albo robić wszystko, co możliwe, by zostać nad Wisłą. Zdecydowałem się na to drugie – wspominał w rozmowie z dziennikarzem „Speedway Star” Joshem Gudeonem.
Lidsey mógł oczywiście wrócić do swojej ojczyzny, zdecydował się jednak na skok na głęboką wodę, czyli do nieznanego sobie bliżej kraju, w którym na dodatek musiał mierzyć się z barierą językową i samotnością, czyli brakiem rodaków w pobliżu. O tym, w jak trudnej i nieco przerażającej sytuacji się znalazł, przekonał się dość wcześnie.
– To było straszne, ale chciałem zarabiać na życie żużlem i to był jedyny sposób, by to zrealizować. Pierwszy rok był naprawdę trudny, przede wszystkim ze względu na kłopoty z językiem (…) Zacząłem tęsknić za domem, mam jednak wspaniałą rodzinę, a moja dziewczyna przyjechała do mnie w trakcie sezonu i pomogła mi przez to przejść. Byłem tu w pracy, by jeździć na żużlu, musiałem sprawić, by coś zaczęło się dziać, nie chciałem wracać do Australii i podjąć się innego zajęcia, więc znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Właśnie skończyłem dziewiętnaście lat i musiałem znaleźć swoje miejsce w europejskich rozgrywkach. (…) Miałem nadzieję, że ta inwestycja się zwróci, i tak się stało, a ja niejako przetarłem szlaki dla innych – kontynuował.
Choć ma na swoim koncie tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów, nie wszystko układało się tak, jak należy. – W zeszłym roku przeżyłem trudne chwile, trochę się z tym wszystkim zmagałem. W moim życiu osobistym nastąpiły zmiany, a presja była większa. Byłem już ustabilizowanym zawodnikiem i miałem na swoich barkach nieco więcej, czuję się jednak dobrze z tym, jak się sprawy ułożyły.
Ustabilizowała się także jego sytuacja rodzinna, ma u swojego boku bliskich: partnerkę oraz synka, znalazł także dom, wszystko wygląda więc na to, że zagości w naszym kraju na dłużej. Oprócz żużla Leszno i Mildurę łączy jeszcze jedno, pewna wyjątkowa postać, czyli Leigh Adams, wciąż otaczany estymą przez kibiców.
– Leigh Adams nadal jest królem Leszna! Nawet teraz, po tych wszystkich latach, fani skandują jego nazwisko na stadionie i niemal wszędzie ludzie wiedzą, kim jest i co zrobił dla miasta. Także dla mnie był ważną postacią, pomagał mi, kiedy miałem 13-14 lat, zawsze był przy mnie, by służyć mi dobrą radą. To on sprowadził mnie do Leszna. Przez cały czas jesteśmy w kontakcie. Kiedy jadę do Australii, umawiamy się na kawę czy piwo, ale w Polsce ma status Boga! – kończy Lidsey.
Żużel. Widziano go w Ekstralidze, ale Wybrzeże zamknęło temat. Zdunek: Rasmus chce ustabilizować poziom
Żużel. Kolejna zmiana godzin ćwierćfinałów. W niedzielę pojedziemy nieco później
Żużel. Będzie posiedzenie dyscyplinarne w sprawie wydarzeń z Rawicza! Decyzje w przyszłym tygodniu
Piłka nożna. Philipp Lahm nie pojedzie do Kataru: „Prawa człowieka muszą być przestrzegane”
Żużel. Jakub Miśkowiak: W play-offach musimy być czujni. Do Cardiff jedziemy gonić stawkę
Żużel. Tai Woffinden: DMP ze Spartą jest dla mnie jak pierwsze IMŚ (WYWIAD)