Czy PGE IMME 2021 zyska odpowiedni blask? | fot. archiwum
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi – takiej stawki nie ma nikt. Jest lepsza niż w Grand Prix, nie mam co do tego wątpliwości. Nie będzie tutaj Kasprzaków czy Berntzonów. Dlaczego zatem nie udaje się zbudować odpowiedniego prestiżu tego turnieju? Czy w 2021 roku dokona się swego rodzaju przełom?

 

 

Zmarzlik, Woffinden, Madsen, Pedersen, Vaculik, Artiom Łaguta, Kołodziej, Sajfutdinow, Janowski, Jack Holder, Przedpełski, Michelsen, Doyle, Dudek, Miśkowiak i Cierniak. Może ostatni ciut odstaje, ale to nadal Hollywood. Żużlowe Hollywood. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszej stawki. Od 2021 roku PGE IMME ma ze sobą także imię Zenona Plecha, człowieka legendy. Chcę wierzyć, że na niektórych zrobi to wrażenie. Do tego Motoarena, czyli kolejny błyszczący na żużlowej mapie punkt. W teorii zgadza się w tym turnieju wszystko. Dlaczego zatem, gdy rozmawiam z koleżankami i kolegami odczuwam, że generalnie większość ma ją w głębokim poważaniu?

W 2015 roku Grigorij Łaguta wygrywał IMME w Lesznie po kapitalnych zawodach, które były znakomitą reklamą speedwaya. Późniejsze odsłony w Gdańsku pewnej części ciała nie urywały. Zawodnicy potrafili przyznać w wywiadzie przed kamerami nSport+, że w zasadzie przyjechali potestować i przy okazji wypocząć nad morzem. No to jak kibic miał traktować taki turniej poważnie? Moim skromnym zdaniem jednym z problemów jest sama formuła zawodów. Dwóch najlepszych zawodników fazy zasadniczej wchodzi do finału, a ośmiu kolejnych ma szanse wejść z półfinałów. Słowem – można fazę zasadnicza przebimbać, zająć 10. (!) miejsce i walczyć o wygraną. W ten sposób wygrał właśnie Grisza. Ktoś powie, że emocje do końca, a ja powiem, że jednak głupota.

Co więcej – aby teatr zyskał renomę, swoje muszą robić aktorzy. To podstawa. Na dziś odnoszę wrażenie, że zawodnicy podchodzą do IMME niechętnie, z obowiązku, a nie z poczucia czegoś konkretnego do wygrania. A zatem może PGE Ekstraliga powinna zapewnić im konkretniejsze gratyfikacje finansowe? Skoro świetna promocja ze strony ambasadorów PGE Ekstraligi (nie ma się do czego przyczepić), doborowa stawka i należyta oprawa Canal+ nie pomagają, to może trzeba się zwrócić w kierunku samej motywacji zawodników? Jeżeli oni nie będą walczyć jak lwy to będzie pies pogrzebany.

Problem jest jeszcze jeden – w dzisiejszych czasach kibic jest przywiązany w 90% (a może i w większym stopniu) do swoich ukochanych drużyn. Turnieje indywidualne za wyjątkiem cyklu Grand Prix odeszły do lamusa. Mówił mi o tym m.in. Peter Ljung po Pucharze Nice 1. Ligi w 2018 roku. W Szwecji tego typu imprezy cieszą się znikomym zainteresowaniem, ten trend jest widoczny także w Polsce. I co z tym fantem zrobić? Przyznam się bez bicia – kompletnie nie wiem. Położyć akcent na kluby, które reprezentują zawodnicy? Mało. Tutaj potrzeba raczej pochylenia się nad globalnym problemem przemijającej mody na żużel. Obronić IMME w tym roku może tylko ognista rywalizacja na torze. Musi być multum mijanek, tor do walki na Motoarenie i zawodnicy dający z siebie wiele, aby wygrać. Taki Bartosz Zmarzlik na pewno nie zawiedzie. A inni?

KONRAD MARZEC