Martin Smolinski nie jest w Holandii postacią anonimową.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

O tym, że żużel w Holandii przeżywa ogromny kryzys nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Aktualnie pozostał tam jeden czynny tor i około dziesięciu zawodników, którzy startują na klasycznych owalach raczej okazjonalnie. Przyjrzyjmy się zatem w jakim stanie są teraz obiekty, na których żużlowcy jeździli jeszcze kilka lat temu.

W pierwszej dekadzie XXI wieku Holendrzy mieli cztery czynne obiekty klasyczne. Był współcześnie czynny obiekt w Veenoord. były tory w Blijham, Vledderveen oraz Lelystad. Generalnie zagłębie żużlowe było zlokalizowane w północno-wschodniej Holandii, gdzie zobaczyć można także trawiaste lub długie tory w Roden, Stadskanaal czy Eenrum.

Warto podkreślić, że wszystkie trzy zamknięte obecnie dla żużla, wcale nie z powodu koronawirusa, obiekty istnieją nadal i są czynne dla innych dyscyplin motocyklowych lub samochodowych. Dlaczego zatem speedway już tam nie gości? Wydaje mi się, że Holendrzy po prostu przerzucają się na inne wyścigi, w których koszty nie są tak idiotycznie wysokie jak w żużlu. Z tego co wiem nie mają presji na to, żeby udowadniać całemu światu, że stać ich na coś. Zaskakuje, że całkiem sporo jeździ tam samochodów, tak na oko ośmio czy dziesięcioletnich, a czasem też starszych. Finansowanie czegoś co jest drogie i niekoniecznie potrzebne mija się z celem, skoro można bawić się w shorttrack czy autospeedway.

Vledderveen jest niewielką miejscowością. Na jej wschodnich obrzeżach znajduje się małe lotnisko służące niewielkim samolotom kilkuosobowym. Obok lotniska jest kompleks obiektów do uprawiania sportów motocyklowych. Wciąż jest tam także owal, na którym najprawdopodobniej w 2008 roku po raz ostatni rozegrano turniej żużlowy. Aktualnie jest to nadal ok. 300-metrowy tor o ziemnej nawierzchni otoczony kolejnym ziemnym torem. Istnieje wieżyczka sędziowska, chociaż ciężko mi powiedzieć czy jest nadal chociażby infrastruktura do obsługi maszyny startowej, bo nie jest ona konieczna dla shorttracku. Generalnie jednak całość wygląda tak, jakby w każdej chwili można było przygotować tor pod kolejny turniej. Tego turnieju niemal na pewno już jednak, póki co nie będzie.

Kilkanaście kilometrów od Vledderveen położone jest miasteczko Blijham. To było chyba najbardziej znane miejsce związane z holenderskim żużlem, to tutaj 19 maja 2012 rozegrano jedną a rund eliminacyjnych Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Tor był o tyle ciekawy, że były to de facto dwa tory (speedway oraz autospeedway) mające wspólny pierwszy łuk (dla autospeedwaya był to drugi łuk, bo dla tej dyscypliny jest osobna wieżyczka sędziowska). Żużlowy drugi łuk był węższy, jakby wycięty z murawy. Jak to wygląda obecnie, zalewie dwa lata po ostatniej, rozegranej tu imprezie żużlowej? Nieużywany drugi łuk niestety powoli przestaje istnieć, zarasta trawą i wciąż jest zastawiamy różnego rodzaju sprzętami. Jedyną pamiątką po żużlu pozostaje jeszcze rysunek na kasach. Autospeedway natomiast korzysta z tego toru w miarę regularnie, zaś organizatorzy zapowiadają kolejne zawody.

W Lelystad aktualnie rozgrywane są m.in. wyścigi z serii shorttrack. Ostatni turniej żużlowy odbył się tutaj najprawdopodobniej w 2016 roku. Holenderskim żużlowcom pozostał jeden obiekt, na którym rozgrywana jest tak naprawdę jedna impreza w roku. W Veenoord nie ma jednak szans na rozgrywanie jakichkolwiek imprez mistrzowskich rozgrywanych pod patronatem FIM lub FIM Europe, bo tamtejszy tor jest po prostu za wąski.

Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze w latach 2013-2015 działała liga holenderska, w której jeździły cztery drużyny – Veenoord Rams, Blijham Eagles, Lelystad Windmills oraz belgijski zespół Helzoldstars z Heusden-Zolder. To właśnie w Belgii 22 czerwca 2014 roku, jadąc w barwach drużyny z Lelystad, zginął Grzegorz Knapp. Nie wiem czy ten wypadek miał wpływ na zakończenie jazdy przez część zawodników. Być może tak. Ważniejszym jednak powodem wydaje się bezsensowność uprawiania tego sportu przy tak wysokich jego kosztach. Holendrzy, choć byliby w stanie to zrobić, nie wystawiają drużyny w Speedway of Nations, a ostatnio nie korzystają nawet z niektórych miejsc w eliminacjach europejskich. Jeśli dobrze sprawdziłem, jedynie Mika Meijer wystąpił w Gustrow w półfinale Indywidualnego Pucharu Europy do lat 19. W kwalifikacjach do IMEJ w Gdańsku miał startować Jarno de Vries, ale nie przyjechał.

Podobno były przymiarki, aby ubiegłoroczny turniej Gouden Helm był ostatnim w historii obiektu w Veenoord. Planowano wybudować nowy tor, ale brakuje pieniędzy. Wygląda więc na to, że na razie za wiele się nie zmieni, czyli nie powinno być gorzej.

Drugim etapem wirtualnej wycieczki po Holandii jest obiekt, wykorzystany w ramach cyklu mistrzostw świata na długim torze w Stichting Motorsport Roden, położony niedaleko Groningen.

Tak naprawdę sam obiekt znajduje się na polu i równie dobrze może być przypisany do innej spośród okolicznych wiosek. W Roden znajduje się siedziba klubu i stąd akurat ta miejscowość może pochwalić się posiadaniem takiej ciekawostki. 600-metrowy tor otoczony jest pasem trawy i dopiero ten pas trawy jest otoczony bandą. Podstawowy tor nie posiada żadnych linii, ani krawężników. Jest to po prostu pas odpowiednio przygotowanej ziemnej nawierzchni, który po wewnętrznej stronie ograniczają pomarańczowe pachołki, a po zewnętrznej żółte znaczniki. Na początku można być wręcz przekonanym, że wokół podstawowego owalu jest tor trawiasty, ale nie udało mi się nigdzie znaleźć informacji o jakichkolwiek zawodach, które na tej trawie byłoby rozgrywane. Z drugiej jednak strony taśma ma ok. 35 metrów długości, a więc obejmuje zarówno tor, jak i trawę, co sugerowałby jednak, że przynajmniej potencjalnie można na tej trawie jeździć. Nawiasem mówiąc pomimo swojej długości taśma idzie równo do góry, podczas gdy w Polsce zdarza się, że organizatorzy nie mogą opanować taśm trzykrotnie krótszych.

Stała infrastruktura na tym obiekcie właściwie nie istnieje. Nawet wieżyczka sędziowska była mobilna – rolę tę pełnił specjalny samochód, na którego dachu z czterech ścianek złożono budkę, w której podłączono pulpit i tyle. Wieżyczka została rozmontowana w trakcie ceremonii dekoracji. Szybko i sprawnie. Można? Można.

Podczas prezentacji żużlowcy ustawili się na dłuższą chwilę w wyznaczonych dla siebie miejscach na torze trawiastym, więc każdy kto chciał mógł sobie podejść i zrobić zdjęcia. Można było oczywiście wejść na tor – nikt nie robił problemów. Jedynym miejscem, gdzie nie wpuszczano kibiców był parking zawodników walczących w turnieju FIM Longtrack. W tamtym terminie, formalnie odbywały się tam trzy imprezy. Oprócz tej głównej były jeszcze wyścigi w klasie 250 cm3 i w shorttracku.

O ile klasę 250 cm3 łatwo sobie wyobrazić, to shorttrackiem nazywa się tutaj wyścigi motocykli zbliżonych kształtem do motorów crossowych. W jednym biegu startowało kilkunastu uczestników, w tym co najmniej jedna dziewczyna. Motocykle nie są przystosowane do jazdy ślizgiem kontrolowanym, więc łuki przejeżdżane są nieco wolniej.

Warto przypomnieć, że przed ostatnim turniejem na prowadzeniu było dwóch zawodników walczących bezpośrednio o tytuł mistrzowski, czyli Dmitri Berge (95 pkt.) i Martin Smolinski (94 pkt.). Brązowy medal był już zarezerwowany dla Mathieu Tresarrieu. Turniej składał się z piętnastu biegów podzielonych na pięć serii, a w każdym biegu startowało po pięciu zawodników. Taki układ powodował, że niektórzy zawodnicy w fazie zasadniczej spotykali się dwukrotnie.

Już w drugiej serii swój wyścig przegrał Martin Smolinski, a jego pogromcą był inny Niemiec Lukas Fienhage. W czwartej serii doszło do bezpośredniego pojedynku liderów klasyfikacji i tam M. Smolinski wygrał, a więc po piętnastu biegach zachowane było status quo, czyli Dmitri Berge miał wciąż punkt przewagi. Wszystko rozstrzygnęło się już w pierwszym półfinale, gdy po szerokim wyjściu z drugiego łuku Niemiec nabrał ogromnej prędkości. Miałem wrażenie, że przez chwilę jakby się zawahał, ale ostatecznie bardzo ostro wjechał pierwszy łuk drugiego okrążenia, chcąc zaatakować Mathieu Tresarrieu przy samym krawężniku. Francuz pojechał jednak w podobny sposób i rozpędzony Niemiec wjechał mu w tylne koło powodując upadek swój i przeciwnika, a przy okazji łamiąc sobie obojczyk. W tym momencie wszystko było już jasne, ale na wszelki wypadek Dmitri Berge potwierdził swoją klasę wygrywając drugi półfinał. W finale Francuz prowadził, ale stracił to prowadzenie po bardzo odważnym ataku Lukasa Fienhage. W finale pojechało tylko czterech żużlowców, ponieważ Martin Smolinski był oczywiście niezdolny do jazdy. Ktoś może się zastanowić dlaczego w on ogóle znalazł się w finale, skoro został wykluczony z półfinału. Dzieje się tak dlatego, że do finału awansuje pięciu zawodników z największą liczbą punktów po fazie zasadniczej i półfinałach.

Oprócz wspomnianych zawodników na torze bardzo dobrze prezentowali się także Zach Wajtknecht, Josef Franc, Chris Harris, którzy świetnie walczyli na dystansie, a całkiem przyzwoicie pojechał także Holender Theo Pijper. Nawet ci słabsi uczestnicy wnieśli trochę kolorytu bo choć ostatecznie dojeżdżali na czwartym lub piątym miejscu (jeśli w ogóle dojeżdżali), to jednak kilka razy dobrze wystartowali i jechali przed faworytami.

Te zawody to był taki żużel, jaki chciałoby się oglądać zawsze. Zawodnicy nie narzekali na nawierzchnię, mogli rozpędzać się na dystansie i planować ataki zarówno wąsko, jak i szeroko, a następnie skutecznie te akcje realizować. Nie było kombinacji z motocyklami, a na trybunach są tylko ludzie, których to ściganie interesuje. Stadion służy wyłącznie do rozegrania zawodów i nikt z kibiców siedząc na trawie albo na własnym krzesełku nie ma pretensji o to, że jest mu niewygodnie. To jest niby bardzo podobna dyscyplina do naszego żużla, niby większość uczestników jeździ także na torach klasycznych, ale pod każdym innym względem to są tak naprawdę dwa kompletnie różne światy. Nie wiem czy cykl FIM Long Track World Championship ma jakąkolwiek kampanię promocyjną. Domyślam się, że nie, bo nie można kupić żadnych czapeczek, koszulek czy innych pamiątek. Najwyraźniej komercjalizacja nie dotarła tutaj nawet w szczątkowym wydaniu. Bo taki jest przecież żużel – niezależnie od braku promocji ci, którzy mają przyjść, to i tak przyjdą.

W Holandii byłoby więc gdzie, tylko nie bardzo ma kto. Być może powodzenie i coraz znaczniejsze postępy nielicznych Francuzów sprawią, że również w depresji znajdą się chętni posmakowania klasycznego speedway`a, zaś z czasem osiągną przyzwoity, światowy poziom. To byłoby dobre tak dla żużla, jak też dla nieczynnych, ale istniejących i nie wymagających znaczących nakładów, kilku obiektów w Niderlandach.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI