Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dzisiaj nadzoruje w Anglii cięcie drzwi do land roverów, natomiast w 2002 roku wyciął numer sezonu. Pojechał do Leszna w ramach żużlowej turystyki objazdowej i na starej jawce wywalczył tytuł młodzieżowego indywidualnego mistrza Polski. Zabrał do Wrocławia złoto, które między siebie mieli rozdzielić Hampel, Kasprzak, Kołodziej czy Kurmański. Dlaczego ta przygoda ze speedwayem trwała tak krótko?

Jego mama nieźle sobie radziła w królowej sportu, więc i syn próbował swoich sił w lekkiej atletyce. – Mnie jednak wychodził tylko rzut piłeczką palantową. No i dłuższe dystanse – bieg na 1000 czy 1500 metrów. W podstawówce trafiłem też do sekcji baseballowej, mającej zajęcia w kompleksie Stadionu Olimpijskiego. Załapałem się nawet do drugiej drużyny i pojechałem na mistrzostwa Polski. Zajęliśmy chyba piąte miejsce na sześć drużyn, ale przeżycie było. I przetarcie – mówi nam 38-letni dziś Artur Bogińczuk.

Warczących motocykli nie mógł jednak Arturek nie usłyszeć. – Od zawsze byłem blisko dyscypliny. Mieszkałem przecież na Sępolnie, dziesięć minut od stadionu. Na żużel chodziłem od małego, a mój pierwszy sektor był pod wieżą. Kibicowaliśmy i ścigaliśmy się na rowerach po działkach koło domu – wyjaśnia.

Dziennikarze, zwłaszcza teraz, w czasach internetu, mają tendencje do nadużywania słowa – sensacja. Jednak występu Bogińczuka w finale Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski 2002 nie można było nazwać inaczej niż sensacyjny. 20-letni wówczas zawodnik wywalczył 13 oczek (1,3,3,3,3), wyprzedzając Jarosława Hampela – 11+3 (3,w/su,3,2,3) i Janusza Kołodzieja – 11+2 (2,3,0,3,3). Dalej uplasowali się m.in. Rafał Szombierski, Krzysztof Kasprzak, Krzysztof Słaboń czy Rafał Kurmański (pełne wyniki poniżej). Jak się ta historia pisała?

– Dzień wcześniej szykowałem się we Wrocławiu przez cały dzień. To była dobra sesja treningowa. Dysponowałem wtedy starą jawką, bo o nic lepszego nie mogłem się doprosić. Piotrek Baron zaproponował jednak, bym spróbował jego GM-a. No i wydawał mi się mocniejszy od mojego osiołka, na którym w lidze nie miałem prawa przywozić punktów. Ok, postanowiłem, że pojadę na tym GM-ie, to w końcu bardziej elastyczna konstrukcja – wspomina Bogińczuk.

W Lesznie nasz bohater zastał bardzo przyczepny po ulewie tor. – Tam była dłuższa przerwa, bo wyrżnęli Miśkowiak z Romankiem. Jeden z nich miał drgawki i stracił przytomność, już nie pamiętam, który. Ja w każdym razie rozpocząłem na tej maszynie Barona. Wystartowałem i wydawało mi się troszkę przysłabawo. Dźwignęło mnie po starcie i musiałem się na trudnym torze nieźle wyginać. Być może z tego właśnie względu pękła rama. Czułem, że coś mi dziwnie drgało, a gdy w parku maszyn zobaczyliśmy, w czym rzecz, zacząłem grzać starą jawkę – opowiada champion.

Czy miał w Lesznie szczęście? Bez wątpienia. W pierwszym jego wyścigu zdefektował na prowadzeniu Kurmański, stąd punkt Bogińczuka (przegrał z Dawidem Kujawą i Rafałem Szmidem – WoK), a nie śliwka. Poza tym Hampel został raz wykluczony za spowodowanie upadku rywala. Ale też wychowanek WTS-u swojemu szczęściu ewidentnie pomógł. Cztery kolejne wyścigi wygrał przecież w cuglach, pokonując w sportowej walce i Hampela, i Kołodzieja. No i ta pęknięta rama… Gdyby nie ona, pewnie dałby jeszcze szansę GM-owi Barona. Tymczasem żyłą złota okazała się stojąca obok i niekochana stara jawka.

– Wpadły cztery trójki, a przy okazji też wyrównałem rekord toru Leigh Adamsa, w ostatniej czy przedostatniej serii startów. Po zawodach silnik poszedł do sprawdzenia, wraca Bodziu Spólny (obecnie mechanik w teamie Grega Hancocka – WoK) i mówi, że tłok już pękał… Pamiętam też, że trener Marek Cieślak zaczął się pojawiać częściej w moim boksie dopiero po trzech kolejkach, gdy miałem już dwa zwycięstwa na koncie. Wcześniej biegał przy Słaboniu – uśmiecha się były zawodnik. I dodaje: – Kasprzak miał wtedy wynajętą restaurację w koronie stadionu, a w ogóle nie stanął na pudle. Ja natomiast jechałem na pełnym luzie, nie odczuwałem żadnej presji. Po pierwszym starcie wyciągnąłem wnioski, puszczałem sprzęgło i do przodu. Z kolei po zawodach podszedł ówczesny prezes Unii, Rufin Sokołowski, mówiąc, że się teraz obawia nadchodzącego meczu ligowego w Lesznie. Ale w lidze, na normalnym torze, nie miałem już prawa nic na osiołku zrobić. I nie zrobiłem – ocenia mistrz Polski juniorów. – Pamiętam też, że Hampel miał dwa silniki od Weissa, ale szarpało nim i nie mógł się dopasować – dodaje.

Dziś drogę Leszno – Wrocław pokonuje się, bez kozaczenia za kierownicą, w 50 minut. Wtedy zabierała półtorej godziny. – Powrót był spokojny. Zatrzymaliśmy się na jedzenie koło Rawicza, pojawili się nawet jacyś kibice i szampan. Ale to wszystko. Dopiero ze dwa później zrobiłem przyjęcie ze znajomymi, na którym podziękowałem za pomoc – mówi Bogińczuk. I szybko zszedł z podium na ziemię. Wrócił do mało kolorowej rzeczywistości.

Para Artur Bogińczuk (kask czerwony) i Piotr Baron.

– Z klubu dostałem za ten tytuł, można powiedzieć, karę finansową. Najpierw był mecz w Toruniu, a ja wciąż nie dysponowałem sprzętem, na którym byłbym w stanie cokolwiek ugrać. Powiedziałem, że nie pojadę, bo nie chcę się ośmieszać. Stanęło na tym, że Rusko z Cieślakiem uznali, iż wyremontujemy mój stary silnik i wsadzimy do niego nowe części. No i już na przeciwległej prostej po starcie mijali mnie jeden za drugim. Swój motor chciał mi pożyczyć Hancock, również Jędrzejak się zdeklarował, że mogę wsiąść na jego drugą maszynę. Widzieli, co jest grane, no bo przecież gaz trzymałem. A później wyszła przygoda z Dadosem. Uznałem, że w związku z tą całą sytuacją odpocznę sobie od wszystkiego i pojechałem z Robertem do Szwecji, pomagać mu. W tym czasie opuściłem jakiś trening ogólnorozwojowy i dostałem wspomnianą karę. Nie miałem wsparcia trenera, nie byłem też faworytem prezesa. Ale Krysia jeszcze jakoś pomagała – podkreśla po latach Bogińczuk.

Rok później w Rybniku, na pożegnanie z kategorią młodzieżową, broniący tytułu wrocławianin zajął 13. miejsce – 3 (0,1,2,0,0). Wygrał Romanek przed Adrianem Miedzińskim i Zbigniewem Czerwińskim.

– Pojechałem na motorach podstawionych przez Jędrzejaka, a Tomek pomagał mi w parkingu. Zaczęło się jednak od głupiego starcia. Chciałem założyć Hampela, ale Jarek wybił mi rękę z kierownicy, podbiło mnie i fiknąłem salto, nie chcąc też skasować za bardzo motocykla. Później działo się też na trasie z Miedzińskim, generalnie dużo błędów i totalna klapa. Gdybym dowoził to, co miałem po starcie, gdybym założył Jarka, byłbym w okolicach pudła. A wyszła porażka – ocenia brązowy medalista DMP z 2002 roku. W swoim CV ma też srebro MMPPK z 2001 roku (był rezerwowym, jeździli Andrzej Zieja i Krzysztof Słaboń) oraz ósme miejsce w Brązowym Kasku 2000. Z Leszna. – Motocykl użyczył mi wtedy Otto Weiss. Miałem jednak wrażenie, że jest za mocny, że za bardzo kręcił. Jakieś punkty porobiłem, ale brakowało jeszcze doświadczenia – ocenia Bogińczuk.

U góry od lewej Nicholls, Cieślak, Słaboń i Dados. Klęczą Jędrzejak, Krzyżaniak, Bogińczuk i Hancock.

Na 2004 rok związał się jeszcze umową z WTS-em, lecz bez żadnych oczekiwań z obu stron. – Głównie po to, by licencja nie przepadła. Nie chciałem się rozbijać po niższych ligach, nie mając zaplecza. Zacząłem pomagać braciom Drymlom. Mieli wtedy duży motorhome, jeździliśmy z ich ojcem i czeskim mechanikiem, a na zawody Grand Prix dojeżdżał też mechanik z Anglii, Andy. Kiedy Andy zachorował, Ales mnie tam ściągnął. Porobiłem sobie wtedy kontakty, a później pomagałem na wyspach Ułamkowi oraz Kylmakorpiemu. I zostałem tam na stałe. Nawet z czasem, w przerwie od mechanikowania, siadłem na motocykl, korzystając z rezerwowych silników Sebastiana i wyrobiłem sobie tamtejszą licencję. Nie musiałem zdawać żadnych egzaminów, wystarczyło wypełnić papiery, dokonać wpłaty i licencja przyszła pocztą. Taka jest różnica między Polską i Anglią, dwa światy. Zacząłem się ścigać, nawet wygrałem na początek zawody w Exeter, jedne z ostatnich w dziejach obiektu, bo dziś stoją już tam domy. To był typowo polski, długi tor, wygrałem z kompletem i zrobił się szum. Nikt mnie nie znał, ale trzy kluby wyraziły zainteresowanie. Skończyło się jednak tak, że jeden motor rozwaliłem, a w drugim wybuchł silnik. Wyremontowałem sprzęt, żeby strat nie było i zakończyłem karierę żużlowca – konstatuje Bogińczuk.

We Wrocławiu wyuczył się na kucharza w szkole gastronomicznej. I tego chleba w Anglii też posmakował. – Pierwszy rok przepracowałem w hotelowej restauracji. Od rana do uzyskania sukcesu, jak ja to mówię, czyli często do późnych godzin nocnych. Pot się lał po tyłku, aż w końcu zrezygnowałem. Nie było satysfakcji. Poszedłem w stronę samochodów. Byłem operatorem maszyn, a teraz jestem inspektorem jakości w firmie Central Precision Ltd. Zajmujemy się cięciem blachy stalowej i aluminiowej, później to jest spawane i tak tworzymy drzwi do modelu defender od Land Rovera. Ode mnie się zaczyna cały proces i na mnie kończy. Robię wszelkie pomiary różnymi maszynami, sprawdzam, czy naklejka jest odpowiednia i czy liczba sztuk się zgadza. Oprócz drzwi samochodowych wykonujemy też od podstaw zbiorniki paliwa, rampy do aut dla niepełnosprawnych, wreszcie obsługujemy pojazdy opancerzone i wojskowe. Fabryka nie jest duża, ale szef ma dobre kontakty. A mieszkamy w Bedworth, na przedmieściach Coventry. Typowa sypialnia, małe miasteczko – wyjaśnia Bogina. Czy to oznacza, że już nie kucharzy? – Dla znajomych lubię. Imprezę zabezpieczyć, zrobić zakupy, stworzyć menu, ugotować. Próbowałem też zajęcia kucharza personalnego, ale robota raz była, innym razem nie. A tu trzeba pracować cały czas – zaznacza Polak na wyspach.

W koszulce Sparty Wrocław z angielskim motywem.

Dziś Bogińczuk prowadzi spokojne i szczęśliwe życie rodzinne. Ma partnerkę, Gosię, z którą wychowuje dwójkę chłopców: 6-letniegu Antka – swojego syna z poprzedniego związku i 10-letniego Aleksa – syna partnerki z poprzedniego związku. – Jesteśmy już razem z Gosią cztery lata i muszę przyznać, że dobrze mieć taką kobietę. Pochodzi z Lublina, skończyła polonistykę, więc trzeba uważać, co się mówi i, przede wszystkim, co się pisze. Mamy zamiar polecieć wspólnie na mecz Sparty w Lublinie. Bo ja wciąż jestem kibicem tego klubu i noszę jego barwy. Dwa lata temu zabrałem rodzinę do Cardiff na Grand Prix i udało się wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego dzięki Zmarzlikowi. Oczywiście, w koszulce Sparty. Może uda się przyjechać znów na Grand Prix do Wrocławia. I usiąść pod wieżą… – planuje Artur, który swego czasu podjął też studia na wrocławskiej AWF. Było jednak dokładnie tak, jak w tym dowcipie, otóż pytają faceta na rozmowie kwalifikacyjnej:

– Skończył pan studia?
– Tak, tak. Oczywiście. Po pierwszym roku.

Bogińczuk wybrał wtedy po prostu pracę zarobkową za granicą. Dziś wraz z rodziną wynajmuje dom, który za dwa lata, po upływie pięcioletniej umowy najmu, być może wykupi. I, rzecz jasna, nie planuje powrotu do Polski. Tym bardziej, że na wyspach wciąż kontakt ze speedwayem ma. – Z Jasiem Borzeszkowskim, Maciejem Pietraszkiem, Darkiem Jędrzejakiem, Mariuszem Paniewskim… – wylicza. Wszystko, co skręca w lewo, śledzi też w telewizji. A jeśli chcecie go odnaleźć na facebooku, musicie wpisać… Robbie Williams.

Z rodzinką: Gosią, Aleksem i Antkiem.

– A, byłem kiedyś na imprezie, tu w Anglii. I koleżanka siedziała wciąż na telefonie. Powiedziałem jej, że to nieładnie tak w towarzystwie, a ona na to, że też powinienem założyć konto. Nie lubię się obnosić ze swoimi danymi, a że leciał akurat utwór Robbiego Williamsa, którego tu kochają, to tak wybrałem. I tak zostało. Może to niebawem zmienię, skoro tak sugerujesz. Np. na króla Artura – rzuca.

No, nie da się ukryć, że w 2002 tym królem Arturem był. Abdykował szybko, lecz z wikipedii już nie zniknie. Do zobaczenia na stadionie.

WOJCIECH KOERBER 

Finał MIMP Leszno 2002
1. Artur Bogińczuk (Wrocław) 13 (1,3,3,3,3)
2. Jarosław Hampel (Piła) 11+3 (3,w,3,2,3)
3. Janusz Kołodziej (Tarnów) 11+2 (2,3,0,3,3)
4. Roman Chromik (Rybnik) 11+1 (2,3,3,1,2)
5. Dawid Kujawa (Zielona Góra) 10 (3,3,1,2,1)
6. Rafał Szombierski (Rybnik) 10 (1,2,2,3,2)
7. Krzysztof Kasprzak (Leszno) 9 (3,1,3,0,2)
8. Krzysztof Słaboń (Wrocław) 8 (1,2,2,w2,3)
9. Karol Baran (Rzeszów) 6 (d2,1,2,1,2)
10. Tomasz Gapiński (Piła) 5 (3,2,d2,ns,ns)
11. Mirosław Jabłoński (Gniezno) 5 (2,0,1,1,1)
12. Łukasz Szmid (Rybnik) 4 (2,0,dst,2,0)
13. Rafał Kurmański (Zielona Góra) 4 (d1,1,0,2,1)
14. Daniel Jeleniewski (Lublin) (d4,u4,2,0,ns)
15. Robert Miśkowiak (Piła) 0 (u/ns)
16. Łukasz Romanek (Rybnik) (u/ns)
Rez. Piotr Świderski (Rawicz) 8 (2,1,3,1)
Rez. Jakub Śpiewanek (Gorzów Wlkp) 1 (1,0,0,0)