Liczba tygodnia

Kliknij→

Tyle sezonów Bydgoszcz czeka na Ekstraligę

LICZBA TYGODNIA LOTTO

Tyle sezonów Bydgoszcz czeka na Ekstraligę
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Henrik Gustafsson należał do najbardziej „kolorowych” postaci światka żużlowego. Wielu wieszczyło mu bogatą w sukcesy karierę, ale tej ostatecznie nie zrobił, traktując speedway ze zbyt dużą nonszalancją. Utalentowany Szwed nie postrzegał żużla jako swojego zawodu, ale też nie uważał go za hobby. – To po prostu mój styl życia – powtarzał w wywiadach.

Waleczny i świetny technicznie na torze, wiecznie uśmiechnięty, otwarty na ludzi i lubiący dobrą zabawę poza nim – to chyba najkrótsza i najcelniejsza charakterystyka Henrika, zaprzeczającego na każdym kroku stereotypowi chłodnego i zdystansowanego Szweda. Słynął nie tylko z pozytywnego usposobienia, ale i bujnej czupryny – w latach 90. w Polsce zszokował wszystkich ledwo dokręconymi i niedbale spiętymi dredami, opadającymi na wygoloną w szachownicę głowę. I ten częsty w jego ustach papieros… Ot, cały Henka.

OD ZAWSZE SZWEDZKIM INDIANINEM

– Jako zawodnik jeżdżę od dwunastego roku życia, bo wtedy rozpoczynałem starty w klasie 80 ccm. Kontakt z motocyklem mam jednak, jak dobrze pamiętam, od czwartego roku życia. Im szybszy kontakt z motocyklem, tym lepiej, bo szybciej można się doskonalić, złapać przewagę nad resztą – zaznaczył w wywiadzie z Markiem Śliperskim dla „Tygodnika Żużlowego”.

I młody Henrik w istocie szybko zyskał przewagę nad swoimi młodymi rówieśnikami. Był czterokrotnym mistrzem Szwecji w kategorii juniorów, a trzeba wiedzieć, że jego rocznikiem (1970) był Tony Rickardsson. Jakże inaczej potoczyły się późniejsze losy tych dwóch świetnych żużlowców…

W 1986 roku Gustafsson zaczął starty w zespole Indianerny Kumla, z którym związany był nieprzerwanie przez niemal całą karierę, aż do 2008 roku. Odszedł tylko przez wzgląd na nieprzystający KSM. W barwach Indian, do których wrócił jeszcze trzy lata później, zdobył w sumie 3166 punktów w 346 meczach, co przez te wszystkie sezony dało średnią nieco powyżej 9 pkt/mecz.

Łatka „wyjątkowego talentu” na dobre przylgnęła do Gustafssona w sezonie 1988. Jako 18-latek wywalczył wtedy w czeskich Slanach srebro Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, przegrywając jedynie z rodakiem Peterem Nahlinem. We wrześniowym finale Drużynowych Mistrzostw Świata w kalifornijskim Long Beach zajął z kolegami z kadry narodowej trzecie miejsce, dokładając do dorobku drużyny cztery punkty.

LUZACKIE UZUPEŁNIENIE KLANU GOLLOBÓW

Do Polski trafił już w 1992 roku, a jego pierwszym klubem był Apator Toruń, w którym jednak bezapelacyjnym liderem był Per Jonsson. Henka, czego do dzisiaj żałują toruńscy fani, zaprezentował się w zaledwie dwóch meczach: w Gorzowie ze Stalą zdobył komplet 15 punktów, w Bydgoszczy przeciwko Polonii wypadł znacznie gorzej, bo w sześciu startach wywalczył 9 oczek.

Co ciekawe, rok później także w Gorzowie pojechał w jedynym swoim meczu dla Sparty Wrocław. Z lotniska w Berlinie odbierał go Tomasz Lorek, który szybko przekonał się, że Henka miał nikłą wiedzę nie tylko o polskiej lidze, ale nawet o swoich kolegach z wrocławskiej drużyny. Ekipa ta, nawiasem mówiąc, sięgnęła wówczas po złoto Drużynowych Mistrzostw Polski. Przed spotkaniem ze Stalą obaj postanowili coś zjeść. Ku wielkiemu zdziwieniu dziennikarza, Gustafsson wybrał… trzy batony i popił colą.

– To dla mnie normalny zestaw. Nigdy nie jem przed meczem rzeczy typu kotlet schabowy czy kurczak. Dobre jedzenie, owszem, ale po zawodach – wytłumaczył red. Lorkowi.

Henrik Gustafsson w barwach Polonii Bydgoszcz.

W Polsce jego kariera na dobre zaczęła się i właściwie także skończyła w Polonii Bydgoszcz. To Henka był w latach 1995-2001 głównym ogniwem wspierającym braci Tomasza i Jacka Gollobów w walce o medale DMP. W swojej kolekcji ma pięć krążków (trzy złote, dwa brązowe), zdobytych w bydgoskiej ekipie. Podczas wyścigów niemal bez słów rozumiał się z braćmi, z dobrze rozmawiającym po angielsku Jackiem zaś tworzyli zgrany duet także poza torem.

– Henrik miał po prostu inne, bardziej luzackie podejście do tego sportu. Sporo też zawdzięczał swojemu ojcu, który mocno w niego inwestował – powiedział w jednym z wywiadów Jacek Woźniak.

WIELKI NIEDOSYT W IMŚ/GRAND PRIX

Inwestycje te na pewno nie zwracały się w związku z nierównymi startami Gustafssona na seniorskiej arenie międzynarodowej. Szwed wystąpił w czterech jednodniowych finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata, a jego największym sukcesem było 4. miejsce w niemieckim Pocking w pamiętnym, przez niesportowe wyczyny Sama Ermolenki, finale z 1993 roku. Henka miał nawet szanse na podium, ale fatalnie pojechał w dwóch biegach (nr 8 i 12), w których miał spore problemy z odpowiednim doregulowaniem sprzętu. Co ciekawe, trzy pozostałe wyścigi wygrał, a jego triumf w ostatnim biegu zawodów pozbawił szans broniącego tytułu Gary’ego Havelocka na wyścig dodatkowy o srebrny medal.

Walka z Tomaszem Gollobem w 1995 roku podczas Grand Prix Niemiec.

Jak szło Henrikowi w cyklu Grand Prix? Bardzo średnio – w trakcie siedmiu sezonów, spędzonych w tym elitarnym gronie, tylko trzy razy stawał na podium, ale ani razu nie wygrał. Dwukrotnie przydarzyło mu się to w 1996 roku (3. miejsce w Pocking, 2. w Linkoping). Podczas Grand Prix Polski ’96 we Wrocławiu Gustafsson był bardzo wyluzowany, co nie umknęło uwadze „Tygodnika Żużlowego”: „W parkingu najspokojniejsi byli Gutafsson, Havelock i Screen. „Henki” nie obchodziło dosłownie nic. Nie pytał się nawet, jak przebiega rywalizacja na torze i pod tym względem przypominał Zenona Plecha. Siedział tylko na swoim rozkładanym fotelu i palił jednego papierosa za drugim”. Nic dodać, nic ująć.

Z Grand Prix Gustafsson pożegnał się po sezonie 2001. Ten rok był także jego ostatnim w barwach Polonii Bydgoszcz.

PILOT KARIERY SYNA SIMONA

Henka po długoletniej przygodzie nad Brdą, zaczepił się jeszcze na rok w Ekstralidze w klubie z Gdańska, w którym w dziewięciu spotkaniach osiągnął całkiem przyzwoitą średnią: 1,9 pkt/bieg. To był ostatni rok sympatycznego Szweda w najwyższej klasie rozgrywkowej w naszym kraju. W latach 2003-08 w ogóle nie pojawił się w Polsce, coraz baczniej pilotując karierę swojego syna, Simona.

Młody Gustafsson wielkiej kariery nie zrobił, choć słynny tata już od małego oswajał go z coraz większymi motocyklami, aż w 2009 roku obaj zostali zawodnikami, wówczas trzecioligowego, Orła Łódź. I o mały włos, a wprowadziliby go (liderem był Simon) na drugi poziom rozgrywek, ale lepsi okazali się Węgrzy z Miszkolca. W 2011 roku zaś – już po zakończeniu kariery przez Henkę – doszło do historycznego wydarzenia: rezerwowy w Grand Prix Szwecji w Goeteborgu Simon, wyjeżdżając do jednego z biegów, zapisał się w dziejach jako pierwszy zawodnik, którego ojciec także brał udział w cyklu. Henka jednak z większym rozrzewnieniem wspominał lata przed nadejściem ery BSI. W jednym z wywiadów stwierdził:

– Lata 1990-1995 to był mój czas. Wtedy mogłem sięgnąć po złoty krążek IMŚ, ale jakoś nigdy nie dopisywało mi szczęście.

Nie tylko „szczęście”, jak się wydaje. Często dawało o sobie znać zbyt swobodne podejście do tematu ostrej rywalizacji w każdym biegu. Z jednej strony, szkoda, bo Gustafsson z pewnością mógł zdobyć kilka medali IMŚ/Grand Prix. Z drugiej zaś, do dzisiaj jest wspominany jako ten najbardziej wyluzowany, co nikomu nie wadził, a swoje potrafił.

JACEK HAFKA