fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

14 lutego branżowe media obiegła informacja o tym, że Greg Hancock odchodzi na sportową emeryturę. Amerykanin stwierdził, że musi zająć się żoną, która cierpi na raka piersi i bezgranicznie poświęcił się rodzinie. Jak się okazuje, tę bardzo ważną decyzję pomógł podjąć Amerykaninowi jego 14-letni syn – Wilbur.

– Nigdy nie planowałem mojego odejścia na emeryturę. Może miałem dwa lub trzy takie momenty gdy chciałem zakończyć karierę, ale było to spowodowane tym, że byłem zły na politykę tego sportu oraz na brak płatności ze strony niektórych klubów. Dla mnie była to bardzo trudna decyzja, ale chcę być przy żonie w tym trudnym okresie – tłumaczy Greg Hancock na łamach brytyjskiego Speedway Star.

Wilbur to jeden z trzech synów Hancocka. Pozostali – Billy i Karl, mają odpowiednio 12 i 7 lat. Najstarszy z chłopców marzy o tym, by pójść w ślady ojca i święcić triumfy w czarnym sporcie.

– Decyzja zapadła prawdopodobnie wtedy, gdy syn mi powiedział o tym, co myśli. Jestem osobą, która gdy słyszy coś przeciwko sobie, to od razu stara się udowodnić, że ta druga osoba nie ma racji. Myślę, że 14-latek nie powinien mówić ci co masz robić, ale Wilbur myślał nad tym i zamartwiał się od pierwszego dnia. Zdecydowałem się go posłuchać – mówi czterokrotny mistrz świata.

– On bez wątpienia chce zostać żużlowcem i ja nie mam z tym problemu. Wiem, że chce się ścigać w Europie. W ciągu ostatniego roku naprawdę dojrzał, jest młodym mężczyzną i rozumie co się dzieje – dodaje 50-latek.

Tragiczna wiadomość nie trafiła do rodziny Hancocków od razu po przeprowadzeniu kontrolnego badania w listopadzie 2018 roku. Pierwsze analizy szwedzkich lekarzy wykazały, że żonie Amerykanina nic nie dolega.

– Wyszliśmy ze szpitala, poszliśmy do baru i wypiliśmy po lampce szampana. Lekarze powiedzieli, że na kolejną kontrolę musimy udać się za pół roku. Byliśmy więc bardzo szczęśliwi – wspomina „Grin”.

Kolejne miesiące były więc dla rodziny 50-latka bardzo przyjemne. Hancockowie spędzili razem cały grudzień, święta Bożego Narodzenia, a także celebrowali rozpoczęcie nowego roku. Po pewnym czasie, Jennie wyczuła jednak, że guzek się powiększa. Na przełomie lutego i marca para udała się do specjalisty w Kalifornii, który jednoznacznie stwierdził, że Jennie choruje na raka.

– W Szwecji postawiono kompletnie złą diagnozę. Planowaliśmy wtedy swój powrót do Europy, ale musieliśmy wszystko odstawić na bok. Moment, w którym dowiadujesz się o tej chorobie to czas, gdy kompletnie zmienia się twoje życie – przyznaje Hancock.

Jennie jest teraz pod opieką lekarza, którego poleciła siostra Grega Hancocka. W mediach społecznościowych szwedka informowała niedawno, że pokonała już 1/3 drogi w walce z chorobą. Lekarze potwierdzają, że Jennie Hancock trzyma się dobrze, ale podkreślają też, że czekają ją jeszcze trudne chwile. Niebawem przejdzie ona zabieg podwójnej mastektomii i operację usunięcia jajników.

– Onkolodzy powiedzieli Jennie, że jej wyniki są fenomenalne i, że wierzą w jej bardzo długie życie. Po zabiegach przez miesiąc będzie dochodziła do siebie. Następnie, w okolicach października, przyjdzie czas na zabieg rekonstrukcji piersi – wyjaśnia Amerykanin.

Tragiczne informacje przyniosły wiele zmian w rodzinie Hancocka. Zawodnik z Kalifornii na każdym kroku podkreśla jak ważne jest spędzanie czasu z najbliższymi, a także wskazuje na to, że jego rodzina stała się silniejsza.

– Patrzymy teraz na życie inaczej. Staliśmy się silniejsi. Jesteśmy otwarci i staramy się, by nasz dom był otwarty. Nie mamy też żadnych sekretów przed dziećmi – podkreśla triumfator 21 turniejów cyklu Grand Prix.