fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Barwna i bardzo długa kariera Grega Hancocka dobiegła końca. 50-latek postanowił odejść od żużla i skupić się na swojej chorującej żonie. Jego poczynania na torze, z pewnością, będą jeszcze omawiane przez wiele lat. Sam Amerykanin bardzo chętnie wspomina swoją karierę, a także wskazuje zawodników, którzy w przyszłości mogą stać się legendami sportu żużlowego.

Hancock jeździł na żużlu ponad 30 lat. Przez ten czas czarny sport zdecydowanie się zmienił. Zdaniem Amerykanina jest to spowodowane głównie tym, że dyscyplina stała się bardziej profesjonalna. 

– Kiedyś cały speedway opierał się na uścisku dłoni. Na tym bazowały umowy z klubami i szacunek do innych sportowców. Był uścisk dłoni, a potem wyjeżdżało się na tor i dawało z siebie maksimum – mówi czterokrotny mistrz świata w rozmowie z Programem Trzecim Polskiego Radia.

 – To pasowało wszystkim. Dzisiaj ten sport to kontrakty, ścisłe wytyczne, regulamin. Ważne jest jak zawodnik się promuje i jak się prezentuje. Jak zrobi daną rzecz to dostanie więcej pieniędzy, jak nie zrobi – dostanie mniej. To, co łączy te czasy to to, że każdy chce wygrywać. Teraz zawodnicy mają więcej myśli w głowie, jest większa presja. Są ludzie, którzy mówią co możesz, a czego nie. Z profesjonalizmem przyszły wymagania – dodaje.

Zwycięzca 21 turniejów cyklu Grand Prix został także spytany o to, których żużlowców wybrałby do jednego, wymarzonego wyścigu. Kalifornijczyk bez wahania wskazał na zawodników, z którymi najmocniej rywalizował w trakcie swojej kariery.

– Tony Rickardson, Jason Crump i Tomasz Gollob. To byli prawdziwi twardziele. Kiedy wyjeżdżali na tor, wiedziałem, że będzie iskrzyło i, że będzie bardzo ciężko – nikt nie odpuszczał. Manetka gazu była odkręcona na maksa i trzeba było uważać. Kości trzeszczały, pod bandą było mało miejsca, ale zawsze było fair – wspomina 50-latek.

Mistrz Polski z Unią Tarnów i Falubazem Zielona Góra nie ukrywa, że chce zostać przy żużlu i śledzić poczynania swoich młodszych kolegów. Hancock dostrzega potencjał w wielu zawodnikach, ale za tego, który może zbliżyć się do osiągnieć Tony’ego Rickardssona i Ivana Maugera uważa Taia Woffindena.

– Osiągnięcie takich niesamowitych wyników wymaga wielu lat. Musi być forma, sprzęt, zdrowie i szczęście. Tai Woffinden jest takim zawodnikiem. Ma już trzy tytuły, umiejętności, charakter. Świetnie się promuje i ma zgrany zespół. To jest facet, który może to osiągnąć. Jednak już nadciągają młodzi i gniewni. Oni uczą się bardzo szybko. Taiowi będzie więc ciężko wygrać kolejne trzy tytuły, by dorównać legendom, a cztery by pobić ich rekord – ocenia jeden z najwybitniejszych żużlowców w historii.

Co ciekawe, były zawodnik ma także swoich ulubieńców wśród polskich zawodników. Amerykanin przyjaźni się chociażby z Maciejem Janowskim. Wraz z kapitanem Betard Sparty Wrocław, Hancock oglądał ostatnią walkę Joanny Jędrzejczyk.

– Jestem też wielkim fanem Maćka Janowskiego. Ma wszelkie cechy i predyspozycje, by zostać mistrzem. Nie wiem czy uda mu się zdobyć sześć czy siedem tytułów, czy też może sięgnie tylko po jeden i zacznie robić coś zupełnie innego. Nie mam zupełnie pojęcia – kończy Hancock.

BARTOSZ RABENDA