fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Greg Hancock w lutym poinformował o zakończeniu kariery. Amerykanin stał się żywą legendą czarnego sportu i chciał walczył o kolejne tytuły, ale postanowił, że musi skupić się na opiece nad chorą żoną. Aktualnie przebywa w Kalifornii i, podobnie jak większość ludzi na świecie, czeka na koniec pandemii koronawirusa oraz powrót do normalności.

– To wariactwo, że mamy tego typu rozmowę w momencie, gdy miał zaczynać się sezon żużlowy. Tutaj wszyscy czujemy się dobrze, każdy jest zdrowy. To jest dziwna sytuacja, bo, podobnie jak Wy, jesteśmy zamknięci. Ciągle uczymy się żyć ze sobą 24 godziny na dobę – mówił Hancock w rozmowie z Gabrielem Waliszko. – Może jest to trochę trudniejsze dla mojej żony, bo ona cały czas siedzi z dziećmi, gdy ja podróżuję i załatwiam różne sprawy, a teraz musi być także ze mną – dodaje z uśmiechem Amerykanin.

Jennie Hancock od 2018 roku choruje na złośliwego raka piersi. Szwedka jest już po serii zabiegów i czeka na kolejne etapy leczenia. Informacje na temat stanu zdrowia małżonki byłego żużlowca są coraz lepsze.

– Jennie ma się dobrze. Skończyła radioterapię dwa tygodnie temu. Mamy nadzieję, że to koniec tej radioterapii. Ciągle ma przed sobą dwie operacje, ale mogą one być jednak opóźnione przez sytuację związaną z koronawirusem – kontynuuje czterokrotny mistrz świata.

Hancock przyznaje, że odejście od czarnego sportu było dla niego bardzo trudne. 50-latek ścigał się na żużlu przez ponad połowę swojego życia. Konieczność troski o rodzinę pozwoliła mu jednak zacząć nowy etap w życiu.

– Moje życie po tych 29 czy 30 latach startów trochę się zmieniło. Wcześniej miałem tę samą rutynę każdego roku. Po świętach i Nowym Roku trzeba było trenować, jeździć i robić wszystkie rzeczy, aby być przygotowanym do sezonu. Potem było pięć miesięcy startów i podróży – wspomina żużlowiec z Kalifornii.

– Nagle to wszystko się zatrzymało. To było najtrudniejsza rzecz. Nasze dzieci były jednak powodem tego, żeby myśleć pozytywnie i iść do przodu. Jennie męczyła się przez wiele miesięcy, ale musieliśmy robić wszystko, by dzieci były szczęśliwe. Zapewnienie ich, że z mamą będzie wszystko dobrze, było pewnym sposobem na to, by być silnym. Dzieci były naszym ratunkiem – tłumaczy Hancock.

BARTOSZ RABENDA