Grzegorz Zengota. Foto: Jarek Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Grzegorz Zengota, z urodzenia zielonogórzanin, znany z życzliwości i otwartości którymi to cechami zjednuje sobie otoczenie. Wielokrotnie zwyciężał w kategorii najsympatyczniejszy, choćby w plebiscytach Tygodnika Żużlowego. Ostatnie miesiące były jednak dla Zengiego niezmiernie trudne. Upór, determinacja, wiara, to pozwoliło osiągnąć cel i wrócić do ścigania. Dziś szykuje się także do nowych ról – męża i ojca. O tym wszystkim opowiedział w naszej rozmowie.

Grzegorz, bardzo się cieszę, że jesteś. W Twoim przypadku to stwierdzenie ma znacznie głębszą wymowę?

Rzeczywiście. Można tak to ująć. Ale co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. 

Ty jednak wręcz musisz wszystko komplikować. Nie dość, że panna, to z dzieckiem, a do tego… ojciec?

(śmiech) No tak. Zodiakalna panna. Dziecko w drodze. Po tym wszystkim co przeszedłem to raczej takie odwrócenie passy. Bardzo miły akcent. Widać, że wracam na właściwe tory, a szczęście rodzinne i osobiste tylko w tym pomagają. 

Przyjmijmy, że stłukłeś lustro, siedem lat nieszczęść za Tobą. Teraz może być i będzie tylko lepiej?

Taką mam nadzieję. To co najgorsze już za mną, więc wierzę, że przede mną wyłącznie udane chwile. 

To jak było z oświadczynami? Klasycznie, romantycznie, czy z pomysłem?

Było bardzo spontanicznie, ale szczegółów nie chciałbym opowiadać. Wolałbym żeby zostały między Kają a mną. Obyło się bez fajerwerków, ale mała niespodzianka chyba się udała. Bardzo się z tego cieszę. Jestem zwyczajnie szczęśliwym człowiekiem. 

Grzegorz Zengota ze swoją wybranką – Kają Tonder

Dwukrotnie zdobyłeś z kolegami tytuł DMŚJ będąc kapitanem ekipy. Pamiętasz szczegóły zawodów z 2008 roku w Holsted?

Dokładnie to chyba nie. Kojarzę, że byli tam mocni Australijczycy i Szwedzi, ale najbardziej zagrażali nam gospodarze. Pamiętam też, że decydował ostatni wyścig, tylko czy ja tam jechałem? Musiałem wygrać?

No nie do końca. Ostatni wyścig zawalił Duńczykom Kildemand przyjeżdżając na końcu, przez co stracili tytuł, drugi był Michał Mitko co Polakom dało triumf. Trzy drużyny na pudle dzieliło zaledwie po jednym oczku

No tak! Michał Mitko, Daniel Pytel, Artur Mroczka i Maciek Janowski – taki był skład. Mieliśmy ekipę złożoną z chłopaków, którym nie zawsze poszło potem jak marzyli. Niektórzy już nie startują. Żużel bywa przewrotny. Najważniejsze, że udało się wtedy wygrać. Naszą siłą była wyrównana piątka. Teraz już mi się pamięć odświeżyła, ale odrobina lecytyny najwyraźniej nie zawadzi. 

Nie należysz do zawodników zbyt często zmieniających kluby. Kilka lat w domu, w Zielonej Górze, potem 5 lat w Lesznie, epizod w Częstochowie i ostatnia, dramatyczna przygoda w Lublinie. To jednak nie był pierwszy taki moment w Twojej karierze. W roku 2011 po paskudnej kontuzji biodra straciłeś niemal cały sezon?

No tak. To też był trudny moment w moim życiu, aczkolwiek nie aż w takim stopniu jak ostatnie półtora roku. Czasami tak to sobie tłumaczę, że chyba jestem specjalistą od tego typu kłopotów. Nie chciałbym jednak nigdy więcej zmagać się z takimi sytuacjami. To nic fajnego ani miłego. To wszystko okupione jest bólem i nikt z nas nie chciałby zapewne znaleźć się w podobnym położeniu. O jednej poważnej kontuzji zapomniałem. Druga myślę, że już też za mną. Więcej żadnej nie planuję, nie przewiduję, więc skoro raz udało mi się wyjść z nieszczęścia obronną ręką to i teraz liczę, że wrócę na właściwe tory, dosłownie i w przenośni. Zawsze po kontuzji jest pewna bariera, którą trzeba wewnętrznie przełamać, żeby mierzyć się z trudnymi sytuacjami na torze, gdy trzeba być może przytrzymać gaz a nie odpuścić. Przetarcie mam za sobą. Myślę, że tych kilka startów pokazało, iż nie należę do zawodników przymykających manetkę gazu. Staram się wyczyścić głowę, nie myśleć o tym co za mną, tylko zastanawiać się jak wygrywać wyścigi. Sądzę, że twarda psychika jest moją mocną stroną, która pomaga mi w pewnym sensie wrócić do dobrej formy sportowej. 

Startujesz teraz w klubie z ambicjami i tradycjami, którego celem jest Ekstraliga. Z tyłu głowy masz jeszcze reprezentację, SGP, czy na ten moment wystarczy solidny punkt w zespole?

Oczywiście mam nadzieję, że wspólnie z Polonią szybko i razem wrócimy do najlepszej formy, którą ja prezentowałem przed kontuzją a klub przed paru laty. Za moim klubem stoi kawał historii więc chciałbym się w niej zapisać i okrasić nowymi dokonaniami. Mam nadzieję, że będę współautorem przyszłych sukcesów. Indywidualnie zaś, małymi krokami, chcę się odbudowywać. Na początek wrócić do reprezentacji, co z pierwszoligowego frontu może być trudniejsze, ale nie jest niemożliwe. Mam nadzieję, że postawą i dobrą dyspozycją w sezonie zwrócę na siebie uwagę osób decydujących o nominacjach. Może nie od razu, może jeszcze nie w tym roku, ale w kolejnych sezonach liczę na powrót do reprezentacyjnej dyspozycji i w ślad za nim – powołanie. Chciałbym znowu być częścią drużyny narodowej i startować z orzełkiem na piersi. W kraju zaś, cały czas z tyłu głowy mam tytuł IMP i czapkę Kadyrowa. Chciałbym kiedyś się na niej wyhaftować. Mam nadzieję, że i ten cel uda się osiągnąć. Ostrze sobie zęby i to pozostaje niespełnionym wciąż marzeniem. Liczę, że mi się uda i to jak najwcześniej. Byłaby to piękna nagroda za to, co przeszedłem by wrócić. 

Grzegorz Zengota dopina swego! | fot. Facebook.com / Zengi Racing – Grzegorz Zengota #29

Dotąd najbliżej byłeś w 2014. Finał w Zielonej Górze, w domu i tam w wyścigu finałowym, najgorsze, bo czwarte miejsce?

Pamiętam ten bieg doskonale. Jechałem w białym kasku z pola C, a od wewnątrz Piotruś Pawlicki i on mnie wtedy zatrzymał sprytnie na płocie. Obaj wystartowaliśmy bardzo dobrze na tle Janusza Kołodzieja i Krzycha Kasprzaka. Szansa nawet na złoty medal, była wtedy bardzo duża. Gdyby Piotr nie pojechał… tak jak pojechał i nie zatrzymał mnie na płocie w dość desperacki sposób, to pewnie bym tam przeleciał po szerokiej i zrobił kilka dobrych metrów przewagi, bo prędkość miałem bardzo dużą. Tak się nie stało. Po tamtej sytuacji mam jednak niedosyt w IMP i liczę, że medal którego wtedy nie zdobyłem, w końcu zawiśnie na mojej szyi. Wtedy nasze zamieszanie wykorzystał sprytnie Krzysiek Kasprzak. Nie wtrącał się tam gdzie dwóch się biło, tylko pojechał obok, jak gdyby nigdy nic i wygrał. Nie zamierzam jednak wypowiadać się z perspektywy zawodnika, który już karierę i kombinezon zawiesił na kołku. Wiele przede mną, sporo sezonów na torze i mam nadzieję spełnić marzenie o czapce Kadyrowa. Ostatnie dwa lata zostawiły we mnie pewien głód, który teraz postaram się skumulować.

Ostatnio zabawiłeś się także w biznesmena. Otworzyłeś gabinet z komorą hiperbaryczną. Krioterapia to sposób leczenia znany od lat, choć wciąż mało popularny, rzekłbym, zbyt mało popularny, bo niezwykle pomocny i skuteczny?

Nie jestem lekarzem, by móc wypowiadać się przekonująco na ten temat i używać fachowego nazewnictwa. Mogę jednak mówić z perspektywy ciężko kontuzjowanego chłopaka, któremu te zabiegi bardzo pomogły w powrocie do zdrowia. Komorę zakupiłem pierwotnie, by samemu móc korzystać z zabiegów każdego dnia, a z czasem postanowiłem udostępnić ja także dla innych. Nie traktuję tego w kategoriach stricte biznesu. Raczej pomocy tym, którzy obecnie znajdują się w sytuacji, w jakiej ja byłem jeszcze niedawno. Na dziś jest to jeden gabinet, ale z czasem chciałbym by tych komór było więcej i by rozszerzyć dostępność zabiegów. Ale spokojnie. Na razie małą łyżeczką. Wróciłem na tor i teraz całą uwagę i energię skupiam na żużlu. Komora jest miłym, pożytecznym dodatkiem, a być może docelowo też alternatywą po zakończeniu kariery. Nie myślę o niej w kategoriach kolosalnych zysków, ale bardziej w tym kontekście by pomagać ludziom. 

Takie zabiegi pamiętam jeszcze z połowy lat dziewięćdziesiątych, gdy stanowiły novum, a korzystał z nich po wypadku drogowym ś.p Robert Dados i między innymi dzięki nim błyskawicznie wracał do zdrowia.

To prawda. Zabieg jest niezwykle skuteczny. W moim przypadku szczególnie, dlatego że miałem bardzo mocno zaburzone ukrwienie w nodze, a wiadomo, że jak nie ma paliwa to żaden pojazd nie ruszy. Nie było krwi, więc nie miało co zasilić w nodze komórek. Żeby je wspomagać, poprawiać, w moim przypadku odbudowywać, to niebagatelne znaczenie miała krioterapia. Komora hiperbaryczna pod ciśnieniem rozszerza naczynia i dostarcza tlen, dzięki któremu tkanki się odbudowują. 

Grzegorz Zengota. Foto: Instagram.com/zengiracing

Wróćmy na tor. W Bydgoszczy głośno mówi się o ataku na Ekstraligę, czy to plan bardziej długofalowy?

Owszem z tyłu głowy wszyscy mają awans, ale chcemy robić to racjonalnie, na dobrych fundamentach. Mnie to bardzo odpowiada. Nie chodzi o promocję za wszelka cenę i jednoroczny epizod, tylko jeśli już awansować, to po to, by zadomowić się tam na stałe. Z czasem zaś bić się o sukcesy jakie były udziałem klubu przed laty. O pewnych rzeczach nie mówi się jeszcze zbyt głośno, ale akcentujemy, że chcemy powalczyć o najwyższe cele. Myślę, że to właściwa postawa, nie budująca jakiejś negatywnej presji. My nic nie musimy, ale chcemy walczyć o najwyższe laury. 

A jeśli awans, to do ośmio-, czy dziesięciozespołowej ekstraligi?

Jako sportowiec chciałbym żebyśmy miejsce w najwyższej lidze wywalczyli na torze, a nie przez roszady organizacyjne. Jeśli będziemy najlepszym zespołem rozgrywek po prostu awansujemy z pierwszego miejsca w tabeli. Prywatnie uważam, że dziesięć drużyn w Ekstralidze ma sens, tym bardziej, że częściowo zamykamy drogę do startów zagranicą. Zasadnym w tej sytuacji byłoby zapewnienie większej liczby startów, jakiegoś rodzaju alternatywy. Sam wiem ile daje i jakie ma znaczenie regularność, kontakt z motocyklem. Startowałem w Polsce, Dani, Szwecji, także Anglii i nie było tego nigdy zbyt wiele. Dobrze byłoby aby startów zapewniono nam jak najwięcej. Najlepszy trening nie daje tego efektu co najsłabsze zawody. Liczebniejsza Ekstraliga z pewnością uzupełniłaby tę dziurę powstałą wskutek ograniczenia ilości lig. Nie do końca naturalnie, bo nie załatałaby kilkunastu straconych spotkań, ale nawet 6 czy 8 meczów w sezonie więcej, to już byłaby jakaś rekompensata. Osobiście poszedłbym nawet bardziej radykalnie. Zmieniłbym system rozgrywek tak, by meczy było nawet 30, czy 30 parę w sezonie. To dopiero byłaby optymalna ilość zawodów. Może przy okazji zmiana systemu play off, by szersza liczba ekip mogła rywalizować. Im więcej spotkań, biegów, tym wyższy poziom zawodników. Walor szkoleniowy także ma tu niebagatelne znaczenie. 

Podręcznik Jak zostać idealnym mężem i ojcem – kupiony, przeczytany i wyuczony na pamięć?

(śmiech) Jeszcze nie. Nie czytałem, ale mam nadzieję, że spełniam wszelkie wymogi jakie w tej książce zapisano. Wszystko jeszcze przede mną. Teraz jestem na takim… szkoleniu życiowym. Wierzę, że po latach będzie można tak o mnie powiedzieć. 

A wyprawkę kupujecie różową czy niebieską?

Kolor nie jest jeszcze w 100% potwierdzony. Czekamy ze spokojem, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, ale pokój już nabiera kształtów. Częściowo jest nawet pomalowany, ale na jaki kolor to nie powiem (śmiech). 

Grzegorz, dziękuję za rozmowę i życzę byś przymierzył wreszcie tę wymarzoną czapkę Kadyrowa

Bardzo bym chciał. To byłoby piękne zwieńczenie tego co przeszedłem, by wrócić i spełnienie marzenia. Wyhaftować nawet małymi literkami, nawet gdzieś wewnątrz, swoje nazwisko. Gdyby nawet nikt nie zauważył, to bez znaczenia. Ważne, że ja bym wiedział. Oby tylko się spełniło. Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

One Thought on Żużel. Grzegorz Zengota: Czapka Kadyrowa byłaby piękną nagrodą za wysiłek włożony w powrót do ścigania
    Motor King
    24 Jan 2021
     3:26pm

    To był wspaniały dzień dla wszystkich wiernych kibiców naszego Wielkiego Motoru. Pamiętam jakby to było wczoraj, nie mogłem spać bo już czuć było napięcie i podniecenie że znów będziemy tam gdzie nasze miejsce. Mecz wspaniały a feta jeszcze piękniejsza. Mam nawet zdjęcie z Zengim na tle naszego żużlowego Camp Noł no i oczywiście z naszym Zagarkiem Matejkiem.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Grzegorz Zengota: Czapka Kadyrowa byłaby piękną nagrodą za wysiłek włożony w powrót do ścigania
    Motor King
    24 Jan 2021
     3:26pm

    To był wspaniały dzień dla wszystkich wiernych kibiców naszego Wielkiego Motoru. Pamiętam jakby to było wczoraj, nie mogłem spać bo już czuć było napięcie i podniecenie że znów będziemy tam gdzie nasze miejsce. Mecz wspaniały a feta jeszcze piękniejsza. Mam nawet zdjęcie z Zengim na tle naszego żużlowego Camp Noł no i oczywiście z naszym Zagarkiem Matejkiem.

Skomentuj