Greg Hancock/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Legenda sportu żużlowego, czterokrotny indywidualny mistrz świata, jeden z niewielu Amerykanów święcących wielkie sukcesy w czarnym sporcie… Mowa oczywiście o Gregu Hancocku, który przed rokiem zdecydował się zawiesić kevlar w garażu, czego główną przyczyną była choroba żony. Amerykanin na łamach Speedway Star zdecydował się na wspominki. A w tych wspomnieniach możemy przeczytać o jego największych rywalach.

– Z pewnością na mojej liście numerem jeden musi być Tony Rickardsson, to nie ulega wątpliwości. Miałem tez to szczęście „załapać” się na końcówkę kariery słynnego Hansa Nielsena. W tamtym czasie Hans prawdopodobnie pomyślał sobie, że nadszedł jego czas, że już nie będzie tak mocny jak do tego przyzwyczaił i postanowił zakończyć żużlowa karierę. Wróćmy jednak do Tony’ego. Kumplowaliśmy się, a ja czerpałem inspirację z jego jazdy, oglądałem go, podziwiałem i czerpałem z tego naukę. Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem, jak ten gość to robi, nawet na kacu czy czymkolwiek (śmiech) potrafił rozstawiać wszystkich pozostałych po kątach. To szalone, ale dzięki takim gościom jak on, czy Jason Crump, którzy dobitnie mówiąc, potrafili spiąć dupę w każdej sytuacji ta dyscyplina nabierała barw i charakteru. Oni byli jak baterie, naładowani adrenaliną i chęcią zwycięstw – opowiadał Greg Hancock.

– Ci dwaj goście przez lata sprawiali, że ja byłem wciąż coraz bardziej głodny… głodny bycia jeszcze lepszym. Z Jasonem również się kolegowaliśmy, i pomimo tego, że on akurat był ode mnie nieco młodszy, to także wiele mogłem się nauczyć patrząc na jego styl i jazdę. Wzajemnie się od siebie uczyliśmy, aby stać się najlepszymi w swoim fachu. Nie ukrywam, że w pewnych kwestiach po prostu starałem się go naśladować, a on pewnie mnie. Oczywiście nie mogłem jeździć tak jak on, nie mogłem startować tak jak on, ale Jason był znakomity pod każdym względem, na swój sposób. Żaden z nas nie był i nie jest kopią drugiego, jeżeli osiągasz sukcesy to oznacza, że jesteś wyjątkowy w danej dziedzinie na swój indywidualny sposób – wyliczał czterokrotny indywidualny mistrz świata.

W bardzo długiej erze jazdy Grega Hancocka nie mogło zabraknąć wzmianki o polskim mistrzu świata – Tomaszu Gollobie. – Nie mógłbym w tym miejscu pominąć także Tomasza Golloba. Obserwowałem go od samego początku i nasuwa mi się przede wszystkim jedna rzecz. Tomek jest tym rajderem, który na swoim koncie ma zaledwie jeden tytuł mistrza świata, a powinien mieć ich wiele, zdecydowanie więcej. Ale być może właśnie to napędzało go przez te wszystkie lata, wiele razy był drugi, trzeci, otrzymywał mega wsparcie ze strony polskich kibiców i chyba właśnie to napędzało go do granic możliwości, że potrafił przez tak długi okres utrzymywać się na topie. Wiele lat próbował, był blisko, aż w końcu udało mu się w 2010 roku wywalczyć upragniony tytuł. A potem sprawy obrały tragiczny i bardzo przykry bieg, dlatego pozdrawiam Tomasza. Pod względem talentu bez wątpienia nie miał sobie równych – podsumował Amerykanin.

SEBASTIAN SIREK