fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pamiętacie „Dżordża”? Urodzony 1 stycznia 1969 roku w Plewen były żużlowiec, pochodzący z Bułgarii, na stałe wrósł w krajobraz naszego speedwaya lat 90. i początku XXI wieku.

Starty na polskich torach rozpoczął jako junior w 1990 roku, zauważony podczas zawodów o Puchar Pokoju i Przyjaźni przez działaczy Stali Rzeszów. Wtedy ekstraklasowej. Georgi w debiutanckim sezonie wystąpił w 16 spotkaniach i 55 biegach, osiągając średnią 1,273. Pewnie nie bogato jak na obcokrajowca ale, że jego klub był, mimo wszystko, zadowolony, to i dla obiecującego Bułgara znalazło się miejsce w pierwszoligowej ekipie na kolejny sezon.

Rzeszów stał się domem Petranova do końca roku 1996, potem roczny epizod w Gdańsku i kolejne cztery sezony w Tarnowie. Dodam, najlepsze w karierze. Po drodze od roku 1992 stał się „Dżordż” obywatelem Polski, co miało ułatwić mu przetrwanie w naszych ligach, bowiem obcokrajowców kontraktowano wówczas, by byli liderami i nawet średnie na poziomie nieco ponad 2 pkt/bieg, jakie osiągał Georgi, nie gwarantowały niczego. Ale Polakowi, to już inna historia.

Petranov przejeździł w Polsce łącznie trzynaście sezonów, kończąc starty w 2003 roku czterema spotkaniami dla Wandy Kraków. W kolejnym roku podpisał jeszcze kontrakt warszawski w Opolu, ale na torze już go nie zobaczyliśmy. Najlepszy okres jego startów to lata 1996-1998, kiedy w ponad dwudziestu (!) meczach każdego sezonu osiągał odpowiednio 2,083 w Gdańsku, a później 2,076 i 2,149 w barwach Unii Tarnów. Dał się zapamiętać jeszcze z jednego powodu. Zawsze pogodny, skory do swady Bułgar zjednywał sobie przyjaciół niemal bez wysiłku.

Po zakończeniu kariery słuch o Petranovie zaginął. Jak się okazało, wyjechał do Hiszpanii, a teraz wrócił do rodzinnej Bułgarii, ale po kolei.

– Kombinuję teraz coś w Bułgarii. Wszystko przez Mirka Dudka. On mnie w to z powrotem wpakował. Targowiste, Szumen – tam już nie ma torów. Trzeba tworzyć od początku. Veliko Tarnovo to miejsce, które znalazłem. Dobre miejsce. W centrum kraju, z mądrymi i chętnymi do współpracy ludźmi. Zobaczymy, co się uda stworzyć. Muszę najpierw pokazać trochę, że działam, a wtedy mogę liczyć na pomoc – mówi Georgi.

– Po zakończeniu kariery miałem kiepski okres . Waliło mi się życie rodzinne, nie układało w urzędach. Wkurzyłem się, spakowałem i pojechałem do Hiszpanii. Tam spędziłem chyba 9, czy 10 lat. Mieszkałem, pracowałem, ot zwyczajne życie, bez szaleństw. Jeden plus, że nauczyłem się hiszpańskiego żeby pogadać. Zakotwiczyłem w Katalonii, blisko Barcelony i to było piękne miejsce. Szczęście, że się tam znalazłem. W 2013 roku miałem tam poważną operację. Stan przedzawałowy, czy coś z aortą, jakieś zaworki mi wymieniali (śmiech). Teraz się śmieję, ale wtedy do śmiechu nie było. Najważniejsze, że przeżyłem, a do tego dostałem tamtejszą rentę. Mogłem więc wracać do domu w Bułgarii – opowiada nam były żużlowiec.

– Teraz jestem pięćdziesięcioletnim emerytem i trochę się nudziłem. Pojechałem raz czy dwa z Manevem na zawody. Między innymi do Pardubic. A tam ktoś mi się przygląda. W końcu podchodzi do mnie i mówi: „Kuźwa, kim ty jesteś, bo ja cię znam”. Ja na to – „Dżordż”. No i tak się zaczęło z powrotem do żużla. Mirek mnie w to wpakował, bo to on mi się wtedy tak przyglądał. Po tych Pardubicach pojechałem do starych kumpli z Tarnowa. Spotkałem Staszka Burzę, widziałem jeszcze młodego „Rempałkę” za życia. Od dzieciaka go znałem… – wspomina.

Petranov: – Veliko Tarnovo ma coś, co kiedyś było torem. Teraz można tam najwyżej na crossie poujeżdżać. Ale ja mam kumpli. Głównie w Polsce, w Tarnowie. Obiecali starą bandę, ale dobrą. Wiesz, ja tam w Bułgarii cudów nie potrzebuję. Na początek może być stare, byle sprawne i bezpieczne. To nie ten poziom, co w Polsce czy Grand Prix. Tam muszę zacząć od podstaw. Ale z czasem, kto wie. Kilku chłopakom trzeba pokazać, o co chodzi, a potem może Mirek jakiś Nice Cup zorganizuje. Mam cel. I przestałem się nudzić. Znowu wlazłem w to… Nieważne (śmiech). Federacja nie pomaga. Oni tam nawet nie bardzo wiedzą, co to żużel. Kombinuję bez jej udziału. Łatwo nie jest.

– Ja już nie będę się ścigał. Nie dlatego, że emeryt. Ważę chyba z 90 kilo, musiałbym mieć podwójną ramę (śmiech) – dworuje sobie Petranov. – Ale widziałem ostatnio Barona, to chyba ze mną nie tak źle (śmiech), on ma pewnie ze 100. Teraz chciałbym to wszystko trochę rozpędzić. Za miesiąc mam rozmowy z radą miasta w Velikim Tarnovo, potem ze sponsorami, zobaczymy. Radę miasta namawiałem ponad rok. Wreszcie dopiąłem swego. Pomysłów i energii mi nie brakuje, znowu mam w życiu cel. Pomału, pomału i to rozkręcimy. Po tej przygodzie z operacją zmieniłem nastawienie. Nie gorączkuję się. Mam więcej spokoju i luzu. Co ma być, to będzie. Jak nie dziś, to jutro. Nic na siłę. Trzymaj kciuki! – kończy swą opowieść Georgi Petranov, z którym rozmawiał po polsku…

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI