Frątczak: Dowhan to człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nie byliśmy i pewnie nie będziemy (Pod szprycą pytań #6)

Jacek Frątczak celebrujący drużynowe mistrzostwo Polski w 2013. FOTO. Jarek Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kolejny gość naszego cyklu „Pod szprycą pytań”, w którym rozmawiamy z osobami z żużlowego środowiska – od zawodników, przez działaczy, aż po dziennikarzy – to były menedżer Falubazu Zielona Góra i Klubu Sportowego Toruń, Jacek Frątczak. Efektem bardzo długiej i szczerej rozmowy jest dwuczęściowy wywiad. W pierwszej części porozmawialiśmy m.in. o zainteresowaniach Frątczaka, jego karierze naukowej, początkach w speedwayu i relacjach z wieloma zawodnikami czy prezesami. W części drugiej (tekst ukaże się w niedzielę, 24 maja) zielonogórzanin opowie głównie o pracy w roli menedżera, analizując swoje decyzje oraz przyczyny niepowodzeń. Zapraszamy.

Pański ulubiony przedmiot z czasów szkolnych to…

Fizyka.

Pańska ulubiona książka to…

„Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza. Byłem uczniem lubiącym czytać lektury, a ta była moim zdaniem najlepsza.

Pański ulubiony film to…

Interstellar” w reżyserii Christophera Nolana.

Pański ulubiony aktor to…

Maciej Stuhr. Cenię go nie tylko jako artystę, ale i jako człowieka. Szczególnie podobał mi się w „Planecie singli”.

Pańska ulubiona aktorka to…

Magdalena Cielecka.

Cechy, które Pan najbardziej ceni u ludzi to…

Pracowitość i upartość.

Pańskie ulubione potrawy to…

Leczo autorstwa mojej żony oraz wędliny mojej produkcji.

Pański ulubiony gatunek alkoholu to…

Zdecydowanie bourbon.

Fot. Jacek Frątczak

Pańskie ulubione miejsce na wakacje to…

Jestem narciarzem, więc preferuję zimowe wyjazdy kosztem letnich. Wraz z najbliższymi mamy swoje miejsce we włoskich Alpach, w Tyrolu Południowym – miejscowość Alba di Canazei. Przyznam jednak, że mimo tego jestem typem domownika. Kapcie, koc itp… Choć nie mam czasu na takie leniuchowanie. Lubię także jesień.

Pański pierwszy samochód to…

Fiat 126p, którego nabyłem bodajże w 1992 roku.

Kto był Pańskim ulubionym żużlowcem w czasach dzieciństwa?

Jestem z Zielonej Góry, na żużel zaczynałem chodzić w latach osiemdziesiątych. Wybór może być tylko jeden – Andrzej Huszcza. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że w tamtych czasach na Wrocławską chodziło się nie tyle na Falubaz, co po prostu na Huszczę, zwłaszcza na jego pojedynki z dwoma głównymi rywalami z toru – Romanem Jankowskim z Leszna i z Piotrem Świstem z Gorzowa Wielkopolskiego.

Których zawodników uważa Pan za najbardziej niedocenianych we współczesnym speedwayu?

(Dłuższa chwila namysłu) Rune Holta. Miałem okazję pracować z nim w dwóch epizodach – w 2012 roku w Falubazie oraz w latach 2018-2019 w Toruniu. To żużlowiec, który przeszedł bardzo długą drogę. Bywały lata, w których Holta miał status gwiazdy światowych torów, ocierał się o medale IMŚ. Ten czas już przeminął, ale według mnie będzie on kluczowym zawodnikiem Eltrox Włókniarza Częstochowa. Nie znaczy to, że co tydzień przywoził będzie kilkunastopunktowe zdobycze, lecz że może przechylać szale zwycięstwa na stronę częstochowian. Transfer Doyle’a jest znakomity, ale kluczem będzie właśnie Rune. W Zielonej Górze osiem lat temu mu nie poszło, mogliśmy się lepiej poznać w Toruniu. Przyznam, że przeżyłem wówczas spore zaskoczenie. Niekiedy Holta bywa kwestionowany przez kibiców – a to, że stary, a to, że zła sylwetka… Gwarantuję jednak, że niewielu równie profesjonalnych sportowców spotkałem na swojej drodze. Pracowitość, wiedza o sprzęcie, znajomość torów i odczytywanie warunków panujących na nich. To są jego prawdziwe cechy.

Jacek Frątczak w studiu „Magazynu PGE Ekstraligi”. Fot: Jacek Frątczak

Dobrze, a nieco odwracając poprzednie pytanie – który z żużlowców jest obecnie najbardziej przereklamowany?

To jeszcze bardziej skomplikowana kwestia niż ta dotycząca zawodnika niedocenianego, bowiem zależy jakie oczekiwania będziemy stawiali przed danym żużlowcem, ale wskazałbym tu Nickiego Pedersena. Kieruję się tutaj opiniami, które można usłyszeć w miejscu poprzedniego pracodawcy Duńczyka. Transfer trzykrotnego mistrza świata nie obfitował w sukcesy. Zdarzały się „momenty”  na linii Pedersen – inni zawodnicy klubu z Zielonej Góry. Choćby ze swoim rodakiem Jepsenem Jensenem miał incydenty na torze podczas domowego spotkania z Włókniarzem. Z drugiej strony gdzie ich nie ma?

A czy przychyla się Pan do dosyć powszechnego poglądu, że Pedersen świetnie odnajduje się w drużynach walczących o utrzymanie, jednak kiedy ma być częścią większego projektu, nagle pojawiają się problemy?

Tak, z pewnością Nicki nie wszędzie pasuje. Nie można mu odmówić skutecznej jazdy w słabszych zespołach, gdzie partnerzy z reguły od niego odstają, ale wracając do zespołów z medalowymi ambicjami – Nicki osiągnął sukcesy jedynie w Unii Leszno, gdzie zdobył mistrzostwo w 2015 roku. Ma też w dorobku złoto z 2017.

Czy jest zawodnik, o którym może Pan powiedzieć, że pracowało się Wam wyjątkowo dobrze lub na którego rozwój miał Pan duży wpływ?

Poza Dawidem Kujawą, Zbigniewem Sucheckim czy Maciejem Kuciapą z okresu sponsorsko-agencyjnego (temat ten zostanie dogłębnie omówiony w dalszej części rozmowy – przyp. red.), myślę, że mogę wskazać całą grupę w Zielonej Górze z czasów pracy jako dyrektor sportowy klubu czy menedżer drużyny. Zawsze traktowałem zespół jako całość, a nie zlepek indywidualności. Oczywiście, z niektórymi zawodnikami nawiązuje się bliższe – nawet przyjacielskie – relacje, ale one nigdy nie rzutowały na moje podejście do całej kadry. W 2015 roku miałem cały konglomerat znakomitych żużlowców i po prostu fajnych ludzi. Świetnie wspominam współpracę z Piotrem Protasiewiczem, który jest wielkim profesjonalistą i na żużlu zjadł zęby. Jesteśmy rówieśnikami, więc naturalnie mieliśmy wspólne tematy. Równie pozytywnie wspominam współpracę z Patrykiem Dudkiem, Andreasem Jonssonem, Krystianem Pieszczkiem. Niekiedy burzliwą komunikację miewałem z Grzegorzem Walaskiem, ale to bez znaczenia, bo i tak pozostajemy w kontakcie i dobrze nam się ze sobą rozmawia.

Współpracował Pan z kilkoma wyrazistymi prezesami, m.in. senatorami Robertem Dowhanem czy Przemysławem Termińskim. Jak Pan wspomina i ocenia relacje ze sternikami zielonogórskiego i toruńskiego klubu?

Gdybym miał rozdzielić oba te okresy, to w Zielonej Górze znakomicie mi się współpracowało z Markiem Jankowskim. Podchodził on do sportu żużlowego w pragmatyczny sposób i szybko się uczył. Dodatkowo świetnie wykorzystywał swoje doświadczenie z pracy dziennikarskiej i reprezentował interesy klubu na zewnątrz. Za czasów Roberta i Marka klub był bardziej sprawny medialnie, a zainteresowanie i – nie da się ukryć – problemy były znacznie większe niż współcześnie. Z Robertem jak to z Robertem – raz lepiej, a raz gorzej, jednak szanuję go za to, co osiągnął z klubem i w swoim życiu. To bez wątpienia człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nigdy nie byliśmy i pewnie nie będziemy…
Co do kwestii toruńskiej, do dzisiaj mamy bardzo dobre relacje z Przemysławem Termińskim. Bardzo sobie cenię jego pragmatykę życiową. Termiński jest człowiekiem, który często stawia – pozornie – kontrowersyjne tezy, lecz w większości przypadków, po upływie określonego czasu, wychodzi na jego. Posiadanie pewnego dystansu powoduje, że niektóre sprawy ocenia się lepiej, a on to ma. Uważam go za postać bardzo niedocenianą w środowisku, co też jest spowodowane wieloma nieszczęśliwymi wydarzeniami, ale mam nadzieję, że kiedyś osiągnie sukces na jaki zasługuje. Życzę mu tego.

Jacek Frątczak w roli menedżera Falubazu Zielona Góra. foto: Jarek Pabijan

Skąd i kiedy pojawiła się u Pana decyzja o zaangażowaniu się w sport żużlowy? Czy wynikało to z tradycji rodzinnych, Pańskich młodzieńczych zainteresowań czy w głównej mierze z przypadku?

Wszystko zaczęło się od pasji i zaangażowania w zielonogórski żużel ze strony moich rodziców. Od lat sześćdziesiątych pojawiali się na stadionie przy ulicy Wrocławskiej. Mój tato był blisko klubu z racji swoich obowiązków zawodowych. W minionej epoce żużlowcy, tak jak niemal wszyscy młodzi mężczyźni, musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową, a mój ojciec odpowiadał za to, by w tym czasie mogli startować w meczach. W związku z tym, wielu zawodników przewinęło się przez naszą familię. Do tego moja rodzina przyjaźniła się z rodziną Edwarda Dominiczaka, który był jednym z założycieli zielonogórskiego żużla, a także z jego synem Zdzisławem, wciąż działającym w tym sporcie w roli dystrybutora sprzętu. Później, jako nastolatek, odłączałem się od rodziców, którzy mieli swoje miejsca na trybunie honorowej, i razem z kolegami z okolicy jeździliśmy na treningi, a nawet wyjazdy. Przez moment nawet sam kręciłem kółka wokół domu, chciałem być żużlowcem, ale kategorycznie zabraniała tego mama; ojciec zresztą też.

Jak wiadomo, swego czasu pracował Pan na Uniwersytecie Zielonogórskim, a naukowców w środowisku nie tylko menedżerów żużlowych, ale i działaczy czy osób funkcyjnych, nie ma i nie było nigdy zbyt wielu. Jak Pan trafił do Falubazu?

Tak, po ukończeniu Politechniki Zielonogórskiej zostałem na niej jako pracownik naukowy na Wydziale Organizacji i Zarządzania. To był rok 1999. Niedługo później Politechnika przekształciła się w Uniwersytet, a ja trafiłem do Katedry Informatyki i Ekonometrii. Przez 8 lat prowadziłem zajęcia dla studentów, uczestniczyłem w seminariach i pisałem prace naukowe. W pewnym momencie zrezygnowałem z tej pracy. Wiązało się to głównie z ograniczaniem etatów, a że miałem szereg innych zajęć – choćby firmę założoną po studiach czy żużel – postanowiłem nie blokować stanowisk kolegom i koleżankom, którzy zajmowali się wyłącznie Uniwersytetem i nie mieli innych alternatyw. Przyznam jednak, że  podjąłem już  pewne kroki w celu ukończenia procesu doktoryzacji.
Co do początków działalności w środowisku żużlowym, to bodaj w 2001 roku zacząłem udzielać się czynnie w Falubazie. Pierwotnie współpracowałem z Maciejem Kuciapą czy młodzieżowcami drużyny, m.in. śp. Rafałem Kurmańskim czy też IMŚJ z 2001 roku, Dawidem Kujawą. Zwłaszcza z Kujawą byliśmy blisko związani – zajmowałem się logistyką, sprzętem, kewlarami czy też poszukiwaniem sponsorów. Przez jakiś czas Dawid nawet u mnie pracował. Co do Rafała, to przed sezonem 2003 było spotkanie z jednym ze sponsorów zawodnika, podczas którego Robert Dowhan zaproponował, abym zajął się karierą „Kurmanka” jako jego menadżer. To był typ samotnika, a i ja wolałem nie angażować się w projekt, co do którego sam zawodnik nie jest przekonany. Mniej więcej w tym samym czasie trafiłem do zarządu klubu.
W tym okresie w Zielonej Górze pojawił się inny zawodnik, Zbigniew Suchecki. Trafił do nas po ciężkiej kontuzji uda, pozbawiony możliwości rozwoju. Ówczesny dyrektor klubu, Andrzej Dobija, szukał wsparcia dla Zbyszka i akurat ja się nim zająłem. Wtedy też zacząłem się interesować psychologią sportu. To były czasy, w których w latach parzystych szło nam bardzo dobrze, a w nieparzystych źle. Po sezonie 2007 Suchecki odszedł do Poznania i nasze zawodowe drogi się rozeszły. Nie ukrywam jednak, że pozostajemy w jakichś kontaktach i życzę mu jak najlepiej.

Po tej pracy w roli poniekąd agenta, poniekąd sponsora młodych żużlowców, zaczął się w Pańskiej przygodzie z żużlem okres, z którego jest Pan być może najbardziej znany. Został Pan „Jackiem-Falubazem”, kierownikiem drużyny, którego kojarzyli kibice od Gdańska aż po Rybnik.

Kierownikiem zespołu zostałem w okolicach 2008 i 2009 roku. Najpierw musiałem nabyć odpowiednie uprawnienia, a oficjalnie w tej roli występowałem od 2009 roku. Z czasem moje kompetencje rosły, a zadania stawały się coraz poważniejsze. Przez pewien czas, w latach 2009-2011, byłem też równolegle wiceprezesem, a po przekształceniach własnościowych i organizacyjnych dyrektorem sportowym klubu. W związku z tyloma obowiązkami, mój status był niejednoznaczny – zajmowałem się choćby przebudową toru.
Wracając jednak do meritum, czyli moich obowiązków podczas meczów, poza zadaniami organizacyjnymi, miałem więcej czynności do wykonania. Za to też dziękuję wszystkim trenerem, którzy prowadzili w tych latach Falubaz. Zwłaszcza z Rafałem Dobruckim idealnie się uzupełnialiśmy. On zajmował się sferą ustawień, „set-upów”, a ja nadzorowałem tor i wspólnie dbaliśmy o jego powtarzalność oraz, co najważniejsze, kreowałem często taktykę meczową. Przed każdym meczem szykowałem różne scenariusze.

W drugiej części wywiadu (niedziela, 24 maja) Jacek Frątczak opowie o pracy w roli menedżera Falubazu Zielona Góra w 2015 roku oraz Klubu Sportowego Toruń w latach 2017-2019. Ze strony rozmówcy nie zabrakło ani samokrytyki, ani ukazania kulis wielu pamiętnych sytuacji – choćby tych związanych z fiaskiem w sezonie 2015, jak i z poszczególnymi zawodnikami, m.in. Norbertem Kościuchem. Zapraszamy.

5 komentarzy on Frątczak: Dowhan to człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nie byliśmy i pewnie nie będziemy (Pod szprycą pytań #6)
    MICHAŁ
    21 May 2020
     3:12pm

    Różne są opinie o Jacku Frątczaku, ale ja Go akurat cenię za zaangażowanie i optymizm. Ma inne spojrzenie ze względu na swoje wykształcenie i doświadczenie. Na żużlu nie jeździł, ale na pewno to człowiek przydatny w parkingu.

    Frątczak: Toruń to piękne miasto. Dobre do życia (Pod szprycą pytań #7) | PoBandzie
    24 May 2020
     8:11am

    […] Frątczak: Dowhan to człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nie byliśmy i pewnie nie będziemy (Po… […]

Skomentuj

5 komentarzy on Frątczak: Dowhan to człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nie byliśmy i pewnie nie będziemy (Pod szprycą pytań #6)
    MICHAŁ
    21 May 2020
     3:12pm

    Różne są opinie o Jacku Frątczaku, ale ja Go akurat cenię za zaangażowanie i optymizm. Ma inne spojrzenie ze względu na swoje wykształcenie i doświadczenie. Na żużlu nie jeździł, ale na pewno to człowiek przydatny w parkingu.

    Frątczak: Toruń to piękne miasto. Dobre do życia (Pod szprycą pytań #7) | PoBandzie
    24 May 2020
     8:11am

    […] Frątczak: Dowhan to człowiek sukcesu, choć przyjaciółmi nie byliśmy i pewnie nie będziemy (Po… […]

Skomentuj