Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Gdyby nie on, to w Niemczech jednego stadionu żużlowego na pewno już by nie było. Frank Mauer, przedsiębiorca budowlany z okolic Berlina (firma Mauer -Häuser), podjął się przed laty misji ratowania dyscypliny w Wittstock. Dziś zawody przez niego organizowane przyciągają kibiców. Z szefem klubu z Wittstock rozmawiamy o niemieckim żużlu i o tym, co wypadałoby zmienić.

Frank, skąd u Niemca zainteresowanie i pasja do żużla, a nie wszechobecnej tutaj piłki nożnej?

Już jako dziecko jeździłem na żużel. Po prostu ten sport spodobał mi się od pierwszego razu. Bywałem  na zawodach w Wolfslake, Lübbenau czy Güstrow. Wiesz, w czasach NRD ten sport tutaj, po wschodniej stronie, miał się zupełnie inaczej. Był bardziej popularny, a na zawody przychodzili kibice. Cały czas byłem kibicem żużla. A koło trzydziestki zacząłem swoją przy nim jako członek klubu w Wolfslake. 

Dziś szefujesz już jednak zespołowi z Wittstock.

Przed paroma laty wytworzyła się taka sytuacja, że tor w Wittstock miał zostać tak naprawdę zlikwidowany i podzielić los innych ośrodków żużlowych, które po prostu upadły. Jako kibic i działacz postanowiłem, że spróbuję ten tor uratować i tak zacząłem działać na własną rękę w Wittstock. Póki co, jakoś nam ta działalność wychodzi i startujemy w Bundeslidze.

Przyznasz jednak, że z roku na rok sytuacja żużla w Niemczech się pogarsza…

To prawda. Patrząc obiektywnie, nie posuwamy się wcale do przodu. Brakuje nam dwóch rzeczy. Po pierwsze, nieskromnie mówiąc, więcej takich pozytywnych wariatów jak ja, którzy są gotowi wykładać pieniądze. A po drugie, większego zainteresowania mediów. Powiedz mi, jak ten sport ma się stać na powrót popularny, skoro żadne media nie są nim zainteresowane? Zupełnie inny temat jest taki, że obecnie brak też solidarnego współdziałania między klubami. Te, które jeszcze funkcjonują, ciągną w swoją stronę, każdy w inną. Nieustanne problemy i dyskusje przy ustalaniu terminów spotkań czy inne kwestie, w których ciężko nam się porozumieć. Powinniśmy zdecydowanie bardziej ze sobą współpracować. To może nam tylko pomóc.

Możesz zdradzić, ile kosztuje Cię rocznie utrzymanie zespołu w Wittstock?

Doskonale wiesz, że jako Niemiec ci tego nie powiem. My takimi rzeczami się nie dzielimy. Mam wolne środki, to je wydaję i utrzymuję klub. Przyznam jednak, że nie są to małe kwoty. Mam to szczęście, że firma dobrze prosperuje i mogę sobie na takie szaleństwa pozwolić. 

To zdradź chociaż, proszę, ile zarabiają u Ciebie zawodnicy za punkt. Polscy kibice będą mieli porównanie…

Oj, tego też nie powiem, bo żaden z zawodników na pewno sobie tego nie życzy. W Niemczech żużlowcy startują za śmieszne pieniądze w porównaniu z Polską. Taka jest prawda. Ale! Zgłaszają się do mnie Polacy, którzy chcą w Niemczech startować, bo wiedzą, że tutaj dostaną mniej, ale zawsze i od razu po zawodach. W Polsce są ogromne stawki za punkt, a później zawodnicy mają problem z wyegzekwowaniem zapłaty. Powinniście, między nami mówiąc, jakoś to uregulować. Płacicie na papierze krocie, a co niektórzy zawodnicy mają puste kieszenie.

Jaką przyszłość ma przed sobą niemiecka Bundesliga?

Na pewno jeszcze kilka lat będzie istniała. To nie ulega wątpliwości. Zespoły, które startują obecnie, kompletują całkiem niezłe składy, chcą walczyć o mistrzostwo i to jeszcze jakoś te rozgrywki trzyma. Dużo w kolejnych latach będzie zależało od kondycji finansowej klubów, a jeśli jeszcze zainteresujemy sobą jakoś skuteczniej media, to może zrobi się lepiej niż jest obecnie. 

Logo Twojej firmy, Mauer -Häuser, widać na motocyklach i kevlarach wielu zawodników światowej klasy. To chęć pomocy czy taka fanaberia żużlowego kibica? Trochę Cię ta pomoc musi przecież kosztować…

To bardziej dbanie o wizerunek mojej firmy. Po co mam płacić nie wiadomo jakie pieniądze za reklamę w telewizji, skoro mogę pomóc zawodnikowi, który ściga się w Grand Prix. Moje logo też jest wtedy w telewizji, za znacznie mniejsze pieniądze. Kilku zawodnikom, z którymi współpracuję, pomagam sprzętowo, innym po prostu płacę. Mamy różne formy współpracy. 

Przez lata miałeś kontakt z wieloma zawodnikami z Polski. Najbardziej byłeś chyba związany z Marcinem Sekułą.

Z Marcinem znamy się już chyba ponad dziesięć lat. Starałem się mu zawsze pomagać i do dziś pozostajemy w fajnym kontakcie. Marcin miał talent i na pewno stać go było na więcej, ale w żużlu musi naraz zagrać wszystko, by osiągnąć dobry wynik. W przypadku Marcina zawsze czegoś brakowało. Przytrafiały mu się też kontuzje i hamowały plany. Teraz Marcin żyje sobie spokojnie, jest zdrowy i to najważniejsze. Powiem jednak, że – znając Marcina charakter i ambicję – ta historia z chęcią jazdy na długim torze może się jeszcze okazać prawdziwa. Jestem pewien, że i tam by sobie nawet nieźle radził. 

Ostatnio Wittstock współpracuje blisko z drużyną z Gorzowa.

Tak. Staramy się podtrzymywać dobre relacje. Znam się z trenerem Chomskim i jeśli tylko to możliwe, zapraszam do siebie zawodników z Gorzowa. Problemem często są po prostu wolne terminy. Dziękuje Stali za współpracę i mam nadzieję, że będziemy ją w następnych latach kontynuowali. 

A jak sądzisz, co niemiecki żużel powinien przenieść na swój grunt z polskiego?

Odpowiedź jest bardzo prosta. My Niemczech musimy jak najszybciej skończyć z tymi całodniowymi przedstawieniami. Rano jakieś wyścigi młodzików, później jeszcze coś tam, przerwa i dopiero na końcu właściwe zawody. To jest chore i kompletnie nie pomaga ani kibicom, ani nam działaczom. W Polsce jest idealnie. Zawody żużlowe trwają dwie godziny i, jak to się mówi, do domu. Podsumowując, czas trwania imprez żużlowych w Niemczech musi zostać bezwzględnie skrócony. 

Na torze w Wittstock miał być rozegrany jeden z finałowych turniejów o mistrzostwo świata juniorów. Czemu ostatecznie do tego nie doszło?

Odpowiem bardzo szczerze i absolutnie nie chcę tutaj nikogo urazić. Prawa do organizacji turniejów ma wasza, polska firma One Sport. Z mojego punktu widzenia, to rozmowy z potencjalnym organizatorem powinny być poparte wiedzą co do realiów panujących w miejscu, gdzie planuje się imprezę przeprowadzić. Wiadomo, że w Niemczech kibiców przyciągają tylko największe gwiazdy. Zatem jeśli ktoś mi mówi, że będzie dużo ludzi na finale juniorów, to nie mamy w ogóle o czym rozmawiać. Super obsada w Niemczech to przedział maksymalnie od trzech do czterech i pół tysiąca sprzedanych biletów. Gdybym się zgodził, to, uwierz, sprzedano by nie więcej niż półtora tysiąca wejściówek, góra dwa tysiące. A teraz, gdybym ci powiedział, ile miałem zapłacić polskiej firmie za to, by finał odbył się u mnie, to, gwarantuję, i tak byś nie uwierzył. Ja każdemu życzę jak najlepiej, ale, naprawdę, nie wygłupiajmy się. To, że mam pieniądze nie znaczy, że będę płacił komuś nierealne kwoty i dawał komuś zarobić.

Z jakim celem wystartuje Wittstock w sezonie 2019?

– Cel zawsze mamy ten sam. Jest nim mistrzostwo Bundesligi. Mam nadzieję, że obecny skład pozwoli nam wygrać ligę (w drużynie znajdą się m.in. Nicki Pedersen i syn Franka, Steven – red.). 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA