Ernest Koza w rozmowie z Tomaszem Lorkiem.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jedni szczęście po prostu mają, inni muszą je bez przerwy i często bez powodzenia szukać. Jedni są hołubieni przez kluby, na innych patrzą tam bez entuzjazmu. Jednym się na torze powodzi, inni mają problemy. Ernest Koza to raczej przypadek tych, którzy mają pod górkę.

25-letni zawodnik, wychowanek tarnowskiej Unii, zaczynał przygodę z motocyklem od motocrossu. Pewnie dlatego na żużel trafił stosunkowo późno, a licencję zdobył w 2013 roku, mając już 18 lat. Notował całkiem dobre występy „na juniorce”. A i fantazji mu nie brakowało.

Turniej juniorów Krakowie. Ernest wygrywa wszystko jak chce, wreszcie przychodzi bieg finałowy. Mając pierwszeństwo wyboru, wskazuje na tor trzeci, najgorszy z możliwych. Przyjeżdża drugi. Pytany dlaczego wybrał ten najgorszy tor, mówi rozbrajająco: – A tak chciałem sprawdzić jak się z niego pojedzie, bo z tego najlepszego to nie sztuka!

W latach 2014-2015 na jego szyi zawieszano brązowe medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Wcześniej zdobył z kolegami złoto i srebro w Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostwach Polski, ma na koncie także srebrny medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych.

Po sezonie 2015 Ernesta dopadł jednak znany syndrom końca wieku juniora. W Unii uznano, że jako senior nie będzie przydatny, zawodnik zaczął się więc rozglądać po okolicy. Trafił do Krosna, potem do Krakowa, będąc bardzo mocnym punktem tamtych drużyn. Wandę znał już zresztą z sezonu 2013, kiedy to jako początkujący zawodnik został krakusom „oddany na wychowanie”. Niestety u progu sezonu 2018 doznał kontuzji i to by było na tyle, jeśli chodzi o ubiegłoroczne osiągnięcia, chociaż powrót na tor był dosyć udany. Koza nie ukrywał jednak, że chciałby wrócić do Tarnowa, problem jednak w tym, że nie chcieli go tamtejsi działacze. Tajemnicą poliszynela był fakt, że zawodnik mógł niejako paść ofiarą sporu klubu z wieloletnim liderem Jaskółek – Januszem Kołodziejem, który był kimś w rodzaju protektora i mentora Kozy.

I oto obecnie mamy do czynienia z ciekawą sytuacją. Żużlowiec mający kontrakt w II-ligowym Kolejarzu Opole, nie mieszący się dotąd w składzie tej drużyny, ma zdobywać punkty dla teamu I-ligowego. Niechciany dotąd zawodnik ma się okazać zbawcą drużyny, kiedy ta ma olbrzymie kadrowe kłopoty. Życie potrafi przynieść różnego rodzaju niespodzianki, prawda?

Ciekawe jak Koza poradzi sobie w Unii i czy wywalczy miejsce w podstawowym składzie, czy odjedzie dwa-trzy mecze, zastępując kontuzjowanego Artura Mroczkę i tyle? Zawsze miał pod górkę, więc może teraz przytuli trochę fartu? Ernest, powodzenia!

ROBERT NOGA