Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nasz felietonista, Egon Müller, narzekał ostatnio, że niemiecka prasa nie dostrzega żużla. Teraz może chyba poczuć się usatysfakcjonowany. Niemiecki tygodnik „Sport Bild” w rubryce „bohaterowie lat 80.” opublikował wywiad z indywidualnym mistrzem świata z Norden. Fragmenty rozmowy poniżej.

Jest Pan chyba zawodnikiem z największą liczbą złamań na torze żużlowym?

Pewnie tak. Jak kiedyś policzyłem, byłem połamany 70 razy i wywalczyłem jeden tytuł w Norden. Prawy obojczyk złamałem jedenaście razy, lewy dziewięć. Prawą stopę osiem lub dziewięć razy, lewą sześć lub siedem. Połamań żeber nie ma co liczyć.  Prawe część ciała miałem uszkodzone częściej ponieważ jak upadałem to po prawej zawsze była banda. 

Najgorsza kontuzja jaka przytrafiła się w karierze to?

W 1985 roku miałem złamanie kompresyjne pierwszego kręgu lędźwiowego. Gdyby nie fakt, że miałem silne mięśnie pleców i tym samym nie doszło do uszkodzenia nerwów, po tym wypadku poruszałbym się na wózku inwalidzkim. Miałem jednak przez 30 lat swojego doktora – Dietera Havemanna, który zawsze stawiał mnie na nogi. Byłem tak często jego pacjentem, że mówił mi na Ty, choć raz przeszedł na pan, jak mnie złapał w łóżku z papierosem. Jak miałem połamane żebra, a zbliżały się zawody, dawał mi zastrzyki i jechałem. Ból był nie z tej ziemi, ponieważ igła musiała bezwzględnie trafić w połamane miejsce. 

Kiedyś otrzymywał Pan za start w zawodach od 5 000 do 10 000 marek niemieckich. Pewnego razu stracił Pan przez nieuwagę 24 tysiące marek…

Tak. To była nagroda za jakiś start w Kopenhadze. Niesamowita historia. Wracaliśmy i w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Syn chciał kupić lody. Wysiadłem z auta, wyjąłem portfel, aby poszukać drobnych, a portfel wypchany samymi grubymi banknotami z wygranej. Odłożyłem go nieopacznie na dach auta. Tak odjechaliśmy. Dopiero na granicy duńsko-niemieckiej zorientowałem się, że nie mam portfela…

Syn Dirk w 1985 odniósł na torze bardzo ciężką kontuzję…

Zgadza się. Leżał osiem dni w śpiączce. Mózg pracował, ale był uszkodzony. Po tym wypadku nie mógł już, niestety, kontynuować kariery jako żużlowiec. Dziś na szczęście miewa się dobrze. 

Obok kariery w sporcie żużlowym była kariera muzyczna…

Kocham muzykę tak jak żużel. Mój singiel „Win The Race” wydany pod pseudonimem artystycznym Amadeusz Liszt sprzedał się powyżej 100 tysięcy egzemplarzy. Widziałem ostatnio, że mój utwór ma blisko 1,7 miliona kliknięć na Youtube z Japonii. Żadnych gratyfikacji z tego nie mam, ale mówiąc uczciwie, kiedyś zarabiałem na śpiewaniu lepiej aniżeli na wygrywaniu na torze. 

Dalej Pan śpiewa?

W 2018 roku nagrałem płytę „Stylemixx One”, Dalej śpiewam, najczęściej na firmowych eventach, na które jestem zapraszany. 

Czym zajmuje się Pan jeszcze? 

Obecnie pracuję nad swoją książką. Mój ostatni audiobook został pobrany blisko 170 tysięcy razy. Jestem mocno aktywny w mediach społecznościowych, pomagam jeszcze paru osobom jako tuner, głód mi absolutnie nie grozi.