fot. WTS Sparta
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pierwsze turnieje Grand Prix za nami. Co z nich zapamiętamy? Jakie szczegóły nie dotarły na pierwsze strony gazet? Za czym tęsknić nie będziemy, a co nas urzekło? Zapraszamy na dwanaście migawek z weekendu z Grand Prix.

Czugunow poczuł smak Grand Prix

Gleb Czugunow otrzymał dziką kartę na oba wrocławskie turnieje Grand Prix. Dużo się o tym mówiło, dyskutowało nad jego kandydaturą, jednak on na torze pokazał, że to nie był zły wybór, a i w klasyfikacji generalnej trochę namieszał, bo obecnie znajduje się m.in. przed Emilem Sajfutdinowem, Patrykiem Dudkiem, Jasonem Doylem czy Martinem Vaculikiem. Oczywiście, Rosjanin z Polskim paszportem (a ile było w internecie dyskusji, kiedy ktoś go nazwał Polakiem!) startował na swoim domowym torze, ale i tak kilka jego biegów podobać się mogło. A samemu zainteresowanemu też się najwyraźniej podobało, bo po piątkowych zawodach podzielił się ciekawymi spostrzeżeniami.

…ale po wypadku z Sajfutdinowem nie rozmawiał.

Młody zawodnik był uczestnikiem jednego z groźniejszych wypadków weekendu. W sobotnich zawodach w swoim ostatnim biegu świetnie wyjechał spod taśmy, ale na wirażu podniosło mu przednie koło motocykla i bezpardonowo wpakował Emila Sajfutdinowa (jak i również siebie samego) w bandę.

Zaraz po wypadku Czugunow udzielał wywiadu Łukaszowi Benzowi z Canal+, a na pytanie „czy rozmawiał już z Sajfutdinowem po zdarzeniu” Gleb odparł bez namysłu, że nie. A na pytanie czy będzie rozmawiał, odpowiedział „nie wiem”. Zaraz po było pewnie trudno, bo Emil szykował się do powtórki, ale miejmy nadzieję, że doszło chociaż do kurtuazyjnego wymienienia się opiniami. Bo przecież po ostatnim meczu ligowym między teamem Sajfutdinowa a Czugunowem zaiskrzyło.

Czugunow podczas wywiadu był wyraźnie niepocieszony, bo został wykluczony, a wszystko wskazywało na to, że stracił szanse na półfinał. Z opresji uratował go Sajfutdinow, który wygrał swój bieg przed Patrykiem Dudkiem, dzięki czemu punktacja tak się rozłożyła, że młody zawodnik zakwalifikował się do czołowej ósemki. Tam wielkiej roli jeszcze nie odegrał, ale w przyszłości…

Rowerowy Tai

Wrocław jawi się (albo chce się jawić) jako miasto przyjazne rowerzystom. Trudno znaleźć lepszego ambasadora niż trzykrotny mistrz świata, prawda? Brytyjczyk po piątkowych zawodach zostawił swój sprzęt pod opieką teamu, a sam wyjechał ze stadionu właśnie na jednośladzie. Czyżby Przemysław Liszka znalazł kompana do wspólnych wypraw rowerowych? A na poważnie – zupełnie się nie dziwimy, wszak po zawodach żużlowych w okolicach wrocławskiego Stadionu Olimpijskiego jest tak napięta sytuacja, że faktycznie rower jest jednym z najszybszych środków transportu.

Patriotyzm lokalny przede wszystkim!

Jeśli ktoś nie oglądał zawodów na żywo, a przebywał w bliskim sąsiedztwie stadionu, bez problemów mógł odgadnąć, kiedy Polacy jadą na czele. Polacy albo… zawodnicy miejscowej Betard Sparty, bo ich wygrane wzbudzały również sporo radości na trybunach. W końcu spartanie podczas drugiego turnieju w komplecie wjechali do półfinałów, a wielki finał wygrali 5:1. Trudno się więc dziwić, że momentami na trybunach rozbrzmiewało gromkie „WTS, WTS”, znane z meczów ligowych. Licząc z rezerwowymi, aż sześciu zawodników, którzy brali udział w Grand Prix. A licząc dokładnie – nawet siedmiu…

Nietypowy reporter/kierownik startu/toromistrz

…bo w rolę reportera (?) telewizyjnego wcielił się kolejny z zawodników Betard Sparty Wrocław (startujący oczywiście jako gość), Chris Holder. Były mistrz świata oceniał zawody dla brytyjskiego programu Talking Dirt, a międzyczasie przechadzał się po wrocławskim torze. I – odruchowo oczywiście – trochę sobie w nim pokopał.

Zwycięzcy zabetonowani

Wielu aktywistów zarzuca prezydentom wielkich miast, że te stają się coraz bardziej zabetonowane i brakuje w nich zieleni. Terenów zielonych nie brakuje wokół Stadionu Olimpijskiego, wszak jest on – z całym swoim kompleksem – częścią Wielkiej Wyspy, czyli zielonych płuc Wrocławia. Betonowe elementy znajdziemy zaś na samym stadionie (zwłaszcza na nowej trybunie), a beton wdarł się również do trofeów dla zwycięzców. Oczywiście to zasługa sponsora tytularnego, czyli Betardu. – Ciężko było donieść do swojego boksu – żartował Artiom Łaguta. – Ciężkie, ale przyjemne – dodawał Bartosz Zmarzlik. Tylko Maciej Janowski nie narzekał, a dwukrotnie musiał dźwigać ciężkie puchary. Ale on przyzwyczajony do wrocławskiego betonu.

fot. WTS Sparta

Zamieszanie z oponami

Opony prawie skradły show podczas piątkowych i sobotnich turniejów. Najpierw je oprotestowano, ale nie oficjalnie, bo to by „nic nie dało”, a ostatecznie i tak ogumienie zabrano do badań. Główny zarzut? Opony firmy Anlas (partnera/sponsora cyklu Grand Prix) okazały się bardziej miękkie niż te produkowane przez czeskiego Mitasa. I choć działacze FIM zarzekali, że jakiekolwiek testy właśnie „nic nie dadzą”, bo potrwają dwa, albo nawet trzy miesiące, Krzysztof Cegielski na antenie Canal+ uporał się z tym w kilkadziesiąt sekund. Twardościomierz, kilka pomiarów i faktycznie wyszło, że opony tureckiego Anlasa są bardziej miękkie o ok. 10 jednostek. I jednak je będą sprawdzać. Bo przecież pierwszego dnia turnieju dwóch najlepszych zawodników startowało właśnie na Anlasach, więc jak to tak – mieli przewagę! Czterech ostatnich też jeździło na oponach tureckiego producenta, ale oni akurat przewagi nie mieli, tam było fair.

Maciej Janowski całą sprawę skwitował uśmiechem w wywiadzie telewizyjnym (aż specjalnie zdjął maskę, by się roześmiać) i bez ogródek powiedział: – Twierdzą, że oszukuję? Niech sobie twierdzą. A my dodajmy, że nawet gdyby okazało się, że opony są nieregulaminowe, to i tak zawodnicy nie dostaną rykoszetem. Sprzęt homologowany? Homologowany. Więc problem leży po stronie producenta, ale coś czujemy, że to jeszcze nie koniec sagi z oponami.

Bieg sezonu w Grand Prix?

I znów nam się tak złożyło, że w „bieg sezonu” zamieszany jest Bartosz Zmarzlik. Najpierw gorzowianin powalczył sobie w lidze z Piotrem Pawlickim, co obwołano biegiem sezonu w PGE Ekstralidze, a teraz pohasał z Taiem Woffindenem. W takich chwilach tylko żałujemy, że wyjątkowo takie wyścigi nie trwają np. sześciu okrążeń.

Zmarzlik został graficznym zwycięzcą…

Jeden z bohaterów tego biegu piątkowych zawodów do udanych nie zaliczy. Odpadł na poziomie półfinałów i bez wątpienia miał apetyt na więcej. Na osłodę została mu pomyłka realizatora graficznego piątkowych zawodów, który podczas wywiadu ze zwycięskim Artiomem Łagutą podpisał go „Bartosz Zmarzlik, winner”.

fot. czytelnik Filip

Syn Artioma odpowiedzialny za zwycięstwo

– Syn zawsze prosił mnie: “tata, wygraj rundę chociaż raz, bo zawsze wygrywa Zmarzlik” (śmiech). Obiecałem mu, że wygram w tym roku i jest bardzo szczęśliwy i zadowolony. I ja również – mówił po piątkowym zwycięstwie Łaguta. No, to jak dziecku obiecał, to nie mógł odmówić. Tym bardziej, że w tym roku chce walczyć o coś więcej. Trzymamy za słowo!

Majstersztyk Woffindena, czyli jak uniknąć kraksy

Tai Woffinden pokazywał w weekend kawał niezłego speedwaya. A to przy krawężniczku, a to pod bandą – wrocławskie ścieżki bez wątpienia zna doskonale i tę wiedzę raczył wykorzystywać. Na tyle, że dwukrotnie wjechał do finału i jest wiceliderem klasyfikacji generalnej, pokazując jednocześnie, że na ten moment wraca do gry, choć niektórzy wątpili, że uda mu się jeszcze wznieść na wyżyny. Dobra i skuteczna jazda to jedno, ale inteligencja na torze to osobna kwestia. W osiemnastym biegu pierwszych zawodów pociągnęło Fredrika Lindgrena, który wjechał w Bartosza Zmarzlika, a Szwed upadł na tor tuż przed rozpędzonym Woffindenem. Brytyjczyk w ostatniej chwili zdołał jednak położyć motocykl i skończyło się na strachu i kilku siniakach. – Majstersztyk – ocenił to zachowanie komentujący zawody w studio Canal+ Mirosław Jabłoński.

Nieodpowiedzialny kibic

I na koniec zostawiamy mgnienie, o którym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Otóż jeden z kibiców wpadł w szał radości po zwycięstwie Macieja Janowskiego, że chciał osobiście uściskać swojego ulubieńca. Błyskawicznie przeskoczył jeden płot, następnie bandę i wybiegł na tor, wcześniej usypiając czujność ochrony. Na szczęście nic się nie stało – kibic nie został potrącony przez żadnego z zawodników, nie ucierpiał też żaden żużlowiec. Kilkanaście sekund po wtargnięciu na tor fan został powalony przez ochronę w stylu, którego nie powstydziliby się rezydujący w pobliżu futboliści Panthers, a teraz gagatkiem zajmie się policja. I taki wybryk będzie go słono kosztować.

PAWEŁ PROCHOWSKI