Antonin Kasper jr. FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Reprezentanci byłej Czechosłowacji mieli na przestrzeni lat wielu liczących się zawodników. Plocha draha przyniosła im również może niezbyt imponujący, ale jednak zauważalny dorobek medalowy w mistrzostwach świata, głównie drużynowych. Archiwa przynoszą jednakowoż także kilka przynajmniej dramatów związanych z występami Czechów, a wcześniej Czechosłowaków na torach i walce poza nimi. Kilka takich historii opowiem.

Pierwszy medal drużynowych mistrzostw świata zdobyli nasi południowi sąsiedzi w roku 1960. To był brąz. Najpierw wygrali w Pilznie rundę środkowoeuropejską, w pokonanym polu zostawiając Niemców z zachodu (istniała jeszcze NRD) oraz Austriaków i Holendrów. Liderami ekipy, która oddała w zawodach zaledwie oczko, byli Lubos Tomicek i Antonin Kasper senior, ojciec Antonina, późniejszej legendy Gniezna. Zresztą Czesi mają swoje zwyczaje w kwestii imion. W Rosji, od dziesięcioleci, funkcjonuje otczestwo, dodawane po imieniu, a przed nazwiskiem. W Czechach przyjęło się, że pierworodny syn otrzymuje imię po ojcu, stąd choćby trzech z kolei Tomicków o imieniu Lubos, czy Stanclów naturalnie Jirich. Historykom to pracy nie ułatwia, ale jest pewną ciekawostką, gdy ścigają się trzy pokolenia żużlowców i ktoś nieświadomy może próbować dociekać tajemnicy długowieczności tego, czy innego rajdera.

Owo zwycięstwo w Pilznie dało Czechom (wtedy Czechosłowakom),  przepustkę do finału światowego na stadionie Ullevi w Goeteborgu. Triumf odnieśli gospodarze z Fundinem i Knutssonem w składzie, srebro przypadło Wyspiarzom z Peterem Cravenem, zaś brąz, po pokonaniu Polaków, zgarnęli nasi sąsiedzi. To był pierwszy, historyczny krążek Czechosłowaków na żużlu, stąd tak cenny. Część jego autorów nie miała jednak później szczęścia.

Lubos Tomicek sport żużlowy uprawiał w latach 1958–1968, jako zawodnik klubu Rudá Hvězda Praha. Jedenastokrotnie zdobywał medale indywidualnych mistrzostw Czechosłowacji, w tym pięć złotych (1961, 1962, 1963, 1964, 1965), dwa srebrne (1958, 1968) oraz cztery brązowe (1959, 1960, 1966, 1967). Czterokrotnie startował w finałach drużynowych mistrzostw świata, zdobywając dwa medale: srebrny (Wiedeń 1963) oraz ten najcenniejszy, debiutancki z Goteborga. Był wielokrotnym uczestnikiem eliminacji indywidualnych mistrzostw świata, w 1965 r. jedyny raz w karierze kwalifikując się do finału światowego w Londynie, w którym zajął XVI miejsce. Niestety. Zginął tragicznie 20 października 1968 roku podczas finałowego biegu turnieju o „Zlatą Přilbę” w Pardubicach, upadając wprost pod koła jadącego za nim żużlowca. Od 1969 roku rozgrywany jest w Pradze memoriał jego pamięci. Turniej, szczególnie w początkowych latach, był bardzo prestiżową imprezą. Dość powiedzieć, że zawody wygrywały takie tuzy jak Mauger, Olsen, Briggs, Lee, Gundersen, czy… Antonin Kasper jr.

Kolegą z reprezentacji Tomicka był ojciec „Tony”ego” – Antonin Kasper senior. To on położył podwaliny pod przyszłe sukcesy syna. Antonín Kasper (ur. 31 października 1932) był sześciokrotnym medalistą indywidualnych mistrzostw Czechosłowacji, trzykrotnie srebrnym (1960, 1966, 1967) oraz trzykrotnie brązowym (1961, 1964, 1965). Wielokrotnie reprezentował Czechosłowację na arenie międzynarodowej. Tata Kasper to czterokrotny finalista drużynowych mistrzostw świata, w tym dwukrotny medalista tych rozgrywek, podobnie jak Tomicek, bo był jego partnerem z drużyny, ściśle zaś filarem ówczesnej reprezentacji. Kilka razy uczestniczył w eliminacjach indywidualnych mistrzostw świata, raz dochodząc do finału (Londyn 1963 – jako rezerwowy). Brał także udział w półfinale indywidualnych mistrzostw świata na długim torze (1961 – X miejsce). Raz zwyciężył w bardzo silnie obsadzonym w tamtych latach turnieju o „Zlatą Přilbę” (Pardubice 1963). Zauważyli go więc również angielscy promotorzy z najmocniejszej wówczas ligi świata. Trafił zatem Kasper senior na Wyspy. W lidze brytyjskiej reprezentował Coventry Bees (1968–1969) i West Ham Hammers (1970).

Od lewej Kasper jr, Brhel i Hućko. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

W ślady utytułowanego ojca poszedł syn. „Tony” Kasper przebił dorobek rodzica. Należał do najlepszych żużlowców w historii czechosłowackiego, później czeskiego żużla. Był silnym punktem czechosłowackiej i czeskiej drużyny narodowej. Dwukrotny medalista mistrzostw świata juniorów – zdobywca srebra w 1981 i złota w 1982 roku. Tamten finał rozegrano w Pocking. Kasper jr z 14 punktami wyprzedził Marka Courtneya z Wielkiej Brytanii oraz Duńczyka Peter Ravna, którzy stoczyli dodatkowy bój, uzyskawszy po 12 oczek. Został także finalistą mistrzostw świata seniorów. Był pierwszym reprezentantem Czech, który wystartował w cyklu Grand Prix jako pełnoprawny uczestnik. W 1999 roku z ekipą narodową zdobył srebrny medal drużynowych mistrzostw świata. Karierę żużlową zakończył po sezonie 2002. Przyczyną przedwczesnej śmierci byłego zawodnika była choroba nowotworowa, z którą zmagał się przez kilka miesięcy. W połowie lutego 2006 roku Kasper przeszedł zabieg usunięcia jednej z nerek, po którym na krótko wrócił do zdrowia. Niestety, 31 lipca tego roku przegrał najtrudniejszy wyścig. 10 czerwca 2007 odsłonięto obelisk poświęcony pamięci Kaspera, w pobliżu stadionu Startu Gniezno. To klub, z którym w Polsce związał się najbardziej, a który w dużej mierze za jego sprawą odnosił wówczas największe sukcesy drużynowe, po latach marazmu. Na bloku skalnym została wmurowana tablica ze zdjęciem żużlowca oraz wymowna sentencja – To był honor kibicować ci Tony, pozostaniesz na zawsze w naszych sercach – kibice.

Antonin Kasper jr. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Kolejną legendą, z dramatycznym finałem, jest historia Zdenka Kudrny. To był wszechstronny gość. Urodzony 2 września 1946 roku w Čisovicach, zmarł tragicznie 31 maja 1982 w Stadskanaal. Czemu wszechstronny? Ano dlatego, że godził starty w przynajmniej trzech odmianach żużla. Był dwukrotnym brązowym medalistą IMŚ (1977 i 1979) i sześciokrotnym mistrzem Czechosłowacji w żużlu …na lodzie. W 1979 wystąpił w finale indywidualnych mistrzostw świata na torze klasycznym w Chorzowie, na Stadionie Śląskim, zajmując VII miejsce. Był też brązowym medalistą drużynowych mistrzostw świata w 1979, na torze White City w Londynie. Zmarł 31 maja 1982 roku, w wyniku obrażeń, doznanych podczas upadku w trakcie zawodów, na torze trawiastym w Stadskanaal w Holandii.

Nie wszystkie te historie kończyły się na szczęście tragicznie, choć nie brakowało dramatycznych wydarzeń, jak w przypadku braci Alesa i Lukasa Drymlów. Oni także pochodzili z żużlowej familii. Ich tato, takoż Ales, jak to u Czechów, ścigał się, z dobrym skutkiem, w latach siedemdziesiątych, będąc dwukrotnym brązowym medalistą drużynowych mistrzostw świata z Wrocławia 1977 i Londynu 1979. Nie dziwota więc, że synowie poszli w ślady ojca. Czy aby nie żałowali potem decyzji? Trudno zgadnąć, ale żużlowe życie nie oszczędziło żadnego.

Lukas Dryml. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Młodszy, Lukas, był chyba odrobinę bardziej utalentowany, a wielu fachowców przepowiadało mu świetlaną przyszłość. Sporo osiągnął. To trzeba obiektywnie przyznać. W lidze polskiej zadebiutował w 1999 roku w barwach RKM-u Rybnik. Do jego największych sukcesów należy indywidualne mistrzostwo Europy juniorów w 2000 roku, medale indywidualnych mistrzostw świata juniorów, srebrny 2001 oraz złoty 2002, także udział w cyklu Grand Prix w latach 2002-2004 oraz 2008. Mogło być jeszcze lepiej. w sezonie 2003, podczas Grand Prix Słowenii w Krsku, zahaczył na prostej o pneumatyczną bandę. Leżał na torze i dusił się własnym językiem. Życie zawdzięcza przytomności umysłu i szybkiej pomocy ojca. Był wtedy u szczytu formy. Stawał na podium zawodów Grand Prix, wygrywał z Tomaszem Gollobem. Po tej kraksie stał się ligowym średniakiem. Do elity już nie wrócił, choć – jak wtedy podkreślał – taki był jego cel. Trochę przypomina to przeżycia naszego Karola Ząbika. Ostatecznie postanowił zakończyć karierę w wieku niespełna 33 lat. Jak powiedział wtedy w Pradze, podczas konferencji prasowej: – Jeśli nie jesteś gotów dawać z siebie wszystkiego, lepiej zrezygnować.

Wyraźnie zabrakło motywacji, a być może pojawiła się też obawa.

Lukas Dryml. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Starszy brat, Ales, przeżył prawdziwy cud. Wrócił niemal z zaświatów. Trzy lata po kraksie Lukasa w Krsko. Mecz w Anglii, gdzie ówczesny reprezentant Apatora także startował. Spotkanie pomiędzy Oxford Cheetahs i Wolverhampton Wolves. W jednym z wyścigów jadący na prowadzeniu Dryml notuje defekt motocykla. Nie opanował sprzętu, wpadł na bandę i się przewrócił. Potem najechał na niego Ronnie Correy. Motocykl Amerykanina uderzył Czecha z całą siłą w podstawę czaszki. Ales Dryml, z poważnymi urazami głowy, trafił na oddział intensywnej terapii szpitala Johna Radcliffe’a w Oxfordzie. Jego stan był krytyczny. Później przetransportowano go na oddział neurologiczny w tej samej placówce. Przez kilka dni stan zdrowia nie ulegał zmianie. Czech wciąż miał obrzęk mózgu i był w śpiączce. Optymistyczne było jedynie to, że nie doznał żadnych innych obrażeń, zwłaszcza kręgosłupa. Ojciec zawodnika, Ales senior, zwrócił się nawet do kapelana polskich żużlowców z prośbą o modlitwę. Ten wystosował apel do całego środowiska sportowego. W śpiączce Ales znajdował się kilka dni. 19 lipca 2006, to data szczególna dla rodziny Drymlów. Jeszcze poprzedniego dnia, do południa, wszystko wyglądało źle. Pomału familia przygotowywała się na najgorsze. Tymczasem… stał się cud. Tak te wydarzenia opisywał trener Apatora w tamtym czasie, Jan Ząbik: – Wczoraj po południu nadeszła z Oxfordu znakomita wiadomość. Dryml wybudził się ze śpiączki. Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy, przecież Ales jest u nas bardzo lubiany – mówił  Ząbik. – Zadzwonił do mnie jego ojciec. Płakał z emocji, nie do końca można było go zrozumieć. Wiem, że kilka dni temu było z jego synem już bardzo źle, Ales senior na moment stracił już nawet nadzieję na pozytywne rozwiązanie sprawy. W środę wszystko stało się tak nagle. Młody Ales po prostu się obudził i… zaczął mówić, i to z sensem, po czesku i angielsku. Chyba czuwała nad nim jakaś opatrzność. Potwierdziło się, że nie ma większych obrażeń ciała. W Toruniu nie czekaliśmy bezczynnie, jak tylko Ales dojdzie trochę do sił, to przekażemy go w ręce znakomitego specjalisty od rehabilitacji, profesora Jana Talara, który niejednego żużlowca postawił już na nogi.

Lukas (z lewej) i Ales Drymlowie. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Zatem nie każdy dramat musi skończyć się tragedią, a nie każda kraksa musi być ostatnią w karierze. Ales Dryml jr wrócił potem do ścigania i odwrotnie niż brat, nie obniżył znacząco lotów. Trzymajmy się więc tej ostatniej historii, by wlać w serca nieco optymizmu.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI