Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jeszcze dobrze nie odpoczęliśmy po aferze, która wybuchła po zwycięstwie Bartosza Zmarzlika w plebiscycie na Sportowca Roku, a już mamy kolejną. Dziennikarze zacierają ręce, bo w środku sezonu „ogórkowego” jest o czym pisać, a nie trzeba skupiać się na kolejnych mdłych analizach czy przedsezonowych „wywiadach” robionych na jedno kopyto. Otóż jeden z zawodników – niespecjalnie lubiany w środowisku dziennikarskim – ma problemy z dopingiem!

Najpierw krzykliwe tytuły mówiły o przyłapaniu zawodnika na dopingu. Nie do końca jest to prawda, bo Maksym Drabik – bohater całej sytuacji – nie zażywał niedozwolonych środków. Następnie zmieniono front na wpadkę podczas kontroli antydopingowej, choć i tu można mieć wątpliwości, bo co to za wpadka, skoro żużlowiec sam się do wszystkiego przyznał. Ostatecznie stanęło na złamaniu przepisów antydopingowych. Zawodnik Sparty nie zażywał zabronionych substancji, a „tylko” przyjął większą ilość kroplówki, niż jest to dozwolone.

Teoretycznie sprawa jest prosta – zawodnik przyjął jednorazowo 500 ml kroplówki, a może tylko 100 ml. Jednak przepisy w tym zakresie są wyjątkowo nieprecyzyjne, bo owszem, infuzję można przyjmować nie większą niż 100 ml na 12 godzin, ale „z wyłączeniem tych przyjętych w uzasadnionych przypadkach w trakcie hospitalizacji, zabiegów chirurgicznych lub klinicznych badań diagnostycznych”. To teraz cofnijmy się w czasie i przypomnijmy sobie, co działo się przed finałami PGE Ekstraligi i który z zawodników nie wystartował w finale Srebrnego Kasku ze względu na (kolejne) problemy żołądkowe. Poza tym różne rzeczy o młodszym z klanu Drabików można mówić, jednak nie byłby chyba tak roztargniony, żeby najpierw stosować zabronioną metodę, a później do tego czynu dobrowolnie się przyznać.

Ciekawa jest też linia obrony Betard Sparty, która część odpowiedzialności zrzuciła na klubowego lekarza, Bartosza Badeńskiego, bardziej znanego w środowisku jako dr Wstrząs. Otóż cała procedura przyjęcia większej kroplówki miała być zalecona właśnie przez medyka, notabene bodaj jedynego lekarza z licencją FIM w ekstralidze. Czy może mieć to sens? Jak pokazuje przykład norweskiej biegaczki narciarskiej, Theresy Johaug – owszem. U zawodniczki w 2016 roku wykryto niedozwolony środek, który w organizmie znalazł się poprzez lek przepisany przez lekarza. Częściowe zrzucenie winy na doktora mogło mieć wpływ na większą karę dla Norweżki, a ostatecznie stanęło na tym, że Johaug odpoczywała 18 miesięcy, a lekarza uniewinniono, bo nie działał w złej wierze. Czy dzięki takiemu manewrowi wrocławianie liczą na łagodniejszy wymiar ewentualnej kary?

Drabika porównuje się do pływaka Ryana Lochtego i piłkarza Samira Nasriego. Jednak w obu przypadkach ich niedozwolone metody zostały odkryte dopiero po czasie, co zabawne za każdym razem poprzez zdjęcia w mediach społecznościowych, żaden z nich otwarcie się nie przyznał. Pierwszy z nich został ukarany 14-miesięczną dyskwalifikacją, a drugi 6 miesiącami, które ostatecznie wydłużono do osiemnastu. Jeśli już szukać analogii, to przypadek Maksyma Drabika można bardziej porównać do afery dopingowej sprzed kilku tygodni dotyczącej siedmiu piłkarzy drugoligowej Pogoni Siedlce. Tam w podobnej sprawie – przyjmowania większej ilości kroplówki – wyroki były już łagodniejsze, bo traktowały o półrocznym zawieszeniu, ale od momentu wydania wyroku, a nie zażywania substancji. To chyba wyjaśnia wszelkie spekulacje dotyczące odebrania zawodnikowi złotego medalu IMŚJ, bo idąc tym tropem Drabik jeśli miałby być zawieszony, to dopiero od momentu rozstrzygnięcia sprawy.

Ponadto – co chyba jest najważniejsze, zawodnik na razie został poproszony o wyjaśnienia. Oczywiście, może skończyć się dyskwalifikacją dotkliwą dla samego zawodnika, jak i dla Betard Sparty, ale na razie wciąż pozostaje bez winy, chociażby ze względu na zasadę domniemania niewinności. I tak będzie przez najbliższe kilka dni, ale środowisko żużlowe głosem mediów wydało wyrok. Można odnieść wrażenie, że gdyby chodziło o dowolnie innego zawodnika, to część dziennikarzy byłaby bardziej powściągliwa w opiniach. Drabik podpadł osobliwym stylem bycia, ale też wyraźną niechęcią do mediów i odrzucaniem kolejnych propozycji wywiadów. Naszej redakcji również niedawno odmówił rozmowy (mimo początkowej zgody), ale czy teraz ma być za to odsądzony od czci i wiary? Trzeba zachować rozsądek, a nie bezmyślnie mścić się na łamach gazet i portali.

Wywieranie tak niezdrowej presji na zawodniku i kolejny raz wchodzenie z butami w jego życie nie jest normalne, tym bardziej, że sprawa jest w toku i niewykluczone, że rozejdzie się po kościach. Generalnie tworzenie dodatkowej presji w sporcie żużlowym jest kompletnie niepotrzebne, a pamiętajmy do czego może ona prowadzić – najświeższy przykład z sierpnia 2018 roku. A już pozostawiając kompletnie na boku klubowe i indywidualne sympatie, trzymam kciuki za pozytywne rozwiązanie sprawy, bo mam wrażenie, że polski żużel chcąc nadal pozostawać widowiskowy i konkurencyjny dla innych dyscyplin, nie może pozwolić sobie na kilkuletnie zawieszenie takiego zawodnika jak Maksym Drabik.

PAWEŁ PROCHOWSKI