Tomasz Jędrzejak w czapce Kadyrowa, mistrz Polski z 2012 roku (Zielona Góra). FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Był rok 1963. Nasi żużlowcy pojechali do dalekiej Ufy w Baszkirii, by uczyć żużla początkujących zawodników ZSRR. Zarobić tam się specjalnie nie dało, najwyżej w głowę, ale zabalować – czemu nie? Zabawa i atmosfera musiały być szampańskie, bowiem jednemu z gospodarzy Polacy podwędzili, bądź jak mówią inni zamienili (słynne radzieckie „machniom”) albo też wedle kolejnej hipotezy, zwinęli z głowy kolejarzowi, bądź wreszcie zostali obdarowani, najcenniejszą do dziś czapką polskiego żużla. Czapka Kadyrowa, bo o niej tu mowa stała się nie tylko honorową nagrodą za zdobycie mistrzostwa Polski, ale też jej pochodzenie wciąż owiane jest tajemnicą.

Jeśli ktoś spodziewa się definitywnych rozstrzygnięć i ustalenia absolutnie pewnej wersji wydarzeń, będzie rozczarowany. Gabdrahman Kadyrow już nie żyje. Nie można zapytać go o fakty. Wyblakła i spłowiała, z odrapanym daszkiem ze sztucznego tworzywa, czasy świetności ma za sobą. Stary guzik z trudem trzyma przetarty rzemień. Czuć ją potem, nie chroni przed zimnem, jest niewygodna i niemodna. Ale marzy o niej każdy chłopak, który zaczyna stawiać pierwsze kroki w szkółce żużlowej. Warto przy tej okazji zauważyć, że kontrowersji nie ma co do tego, kiedy wszystko nastąpiło. Wiemy z całą pewnością, że miało to miejsce w 1963 roku. Pytanie, które może nadal być uważane za kluczowe dotyczy tego – czyja była czapka?

Powszechnie znana jest opowieść o tym, że Gabdrahman Kadyrow podarował czapkę polskim żużlowcom, którzy byli w ZSRR: – W 1963 roku w Ufie, 12 maja, odbył się ćwierćfinał kontynentalny indywidualnych mistrzostw świata. Spośród Polaków związanych z historią czapki startował tam Andrzej Pogorzelski, natomiast 4 sierpnia odbył się półfinał kontynentalny DMŚ z udziałem zarówno wspomnianego Pogorzelskiego, jak i Henryka Żyto. Nie wydaje mi się, by poza tymi zawodami Henryk Żyto kiedykolwiek jeszcze był w Ufie. Andrzejowie Pogorzelski i Wyglenda oraz Antoni Woryna odwiedzali za to Ufę kilka razy – przypominał niedawno Nikołaj Ermolenko, autor książek o żużlu.

Finał IMP 1997. Od lewej Drabik, Krzyżaniak i Gollob.

Inny pasjonat ze Wschodu tak opowiadał o swym zainteresowaniu owym nakryciem głowy: – Z historią czapki Kadyrowa zapoznałem się czytając encyklopedię żużla Henryka Grzonki – mówił Wasilij Isajenko, kibic i fanatyk żużla z Ukrainy. – W roku 2004 Henryk Grzonka przyjechał do Równego na „Spotkanie Weteranów Speedwaya”, które organizował Speedway Club Trofimow Równe. Pan redaktor towarzyszył wtedy Jerzemu Szczakielowi i Janowi Musze. Warto dodać, że w spotkaniu uczestniczyli także Ove Fundin, Borys Samorodow, Walerij Gordiejew, Wiktor Trofimow i Grigorij Chłynowskij. I właśnie wtedy, podczas rozmowy z Henrykiem Grzonką, historię czapki Kadyrowa usłyszałem z jego ust – powiadał Isajenko.

Ukrainiec, po żmudnych poszukiwaniach, przedstawił jeszcze jedną teorię pojawienia się czapki w Polsce. – Jeden z byłych polskich żużlowców, wraz z polską reprezentacją, był na jakichś zawodach w Leningradzie, choć co do miasta nie mam pewności. Kiedy już wracali (pociągiem), tuż przed odjazdem, wraz z innym naszym reprezentantem, a był to Andrzej Pogorzelski, spostrzegli na peronie bagażowego, który nosił specyficzną czapkę. Po krótkich namowach ów człowiek zgodził się w końcu na to, żeby panowie przymierzyli nakrycie głowy, które tak ich zafrapowało. Traf chciał, że pociąg ruszył, a nasze asy postanowiły tę czapkę zachować. Pech sprawił, że już w pociągu czapkę zauważył ówczesny szef polskiego żużla, pułkownik Rościsław Słowiecki, a że miał bardzo twardą rękę, panowie musieli na swoje usprawiedliwienie wymyślić jakąś historyjkę. No i stąd wzięła się opowieść o „darze radzieckiego żużlowca” Gabdrahmana Kadyrowa – wyjaśniał Ukrainiec.

Bydgoski finał IMP 1999. Od lewej Gollob, Protasiewicz i Krzyżaniak. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Wydawałoby się, że nic prostszego, jak tylko zapytać naocznych świadków wydarzeń z 1963 roku, czyli pobytu polskich żużlowców w Ufie, o fakty. Okazuje się, że ilu zawodników, tyle też i teorii. Najpierw jednak obalmy pierwszy mit, rzekomej surowości pułkownika Rościsława Słowieckiego.

– Nie znam go z lat sześćdziesiątych, ale z siedemdziesiątych i mogę powiedzieć, że był zdecydowanym człowiekiem – wspominał Andrzej Grodzki, wieloletni przewodniczący GKSŻ. – Nie można mu zarzucić despotyzmu lub niesprawiedliwości w postępowaniu. Wprost przeciwnie, było wiele sytuacji, gdy nasi zawodnicy mieli różne problemy z przekraczaniem granicy, a Słowiecki załatwiał to dyskretnie, żeby ich nie kompromitować. Były to przecież na przykład czasy przemytu alkoholu lub czasopism pornograficznych, które w naszym rejonie świata były zakazane – dodawał Grodzki.

Andrzej Pogorzelski jest jednym z nielicznych świadków wydarzeń z 1963 roku, o których krążą legendy. Z ochotą przypominał tę historię: – Czapka była piękna, czarna, z okrągłym daszkiem i bardzo mi się podobała. Na dworcu w Ufie poprosiłem Kadyrowa, żeby mi ją podarował, a ja przywiozłem ją do Polski będąc zawodnikiem Stali Gorzów. Dobrze wspominam tamten wyjazd. Rosjanie odwieźli nas na dworzec, byli uśmiechnięci jak serdeczni koledzy. Kadyrow mówił do mnie Andriusza, miał na głowie tę czapkę, zdjął i położył ją na mojej głowie. Pamiętam, że byłem wtedy w ZSRR razem z Andrzejem Wyglendą, Henrykiem Żyto, a był też Marian Kaiser i jego brat Stanisław – wspominał  Pogorzelski.

Tomasz Jędrzejak

Czapka Kadyrowa dotarła do kraju, a Pogorzelski i Woryna przywieźli ją w bagażniku na finał Indywidualnych Mistrzostw Polski do Rybnika. 8 września 1963 roku. Henryk Żyto był wówczas bezlitosny dla rywali, wygrał wszystkie finałowe wyścigi i z kompletem punktów zajął pierwsze miejsce w mistrzostwach. Kiedy stał już na najwyższym stopniu podium, przyozdobiony wieńcem i szarfą, podbiegli do niego koledzy i założyli mu na głowę znaną im z wyjazdu do ZSRR czapkę. Wróciły wspomnienia, była dobra zabawa i mnóstwo śmiechu. Żyto zabrał czapkę do domu. Pewnego zimowego wieczoru jego żona Teresa postanowiła wyszyć na niej jego nazwisko i rok wywalczenia mistrzostwa. W kolejnym sezonie mistrzem został dobry kumpel Pana Henryka, Andrzej Wyglenda. On już wiedział, co należy zrobić z czapką. Tak zaczęła się pisać (wyszywać!) ta niezwykła historia.

Nikołaj Ermolenko zasiewa jednak wątpliwości co do osoby rzekomego darczyńcy. Z okazji pięćdziesiątych urodzin Kadyrowa, w styczniu 1991 roku, przeprowadził z nim obszerny wywiad: – Szczegółowo omówiliśmy wtedy całą jego biografię. Gabdrahman Kadyrow nie powiedział o czapce ani słowa. A mnie, niestety, nie przyszło do głowy, by o ten wątek z jego życia zapytać. Mimo tego, nie odważę się stwierdzić, że Kadyrow z całą pewnością nie podarował czapki polskiemu żużlowcowi. Z drugiej jednak strony, bardzo chciałbym wiedzieć, co to za czapka i skąd się wzięła jako jedno z trofeów czempiona Polski. Twierdzę bowiem, że w ZSRR czapek o takim fasonie nie było w użyciu. Mówię to z pełnym przekonaniem. Pamiętam przecież świetnie te czasy. Ale nawet jeśli uznać, że pamięć bywa zawodna, to proszę sobie obejrzeć nasze filmy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kroniki filmowe, wreszcie fotografie ludzi z tych czasów. Osób w takich czapkach po prostu na nich nie ma! Zarówno jako nakrycie głowy zwykłych ludzi, jak również jako część garderoby charakteryzującą przedstawicieli jakiegoś zawodu w ZSRR takich czapek nie było.

Skąd więc taka czapka w Polsce i czy mamy podstawy sądzić, że wywodzi się z dawnego ZSRR? Nikołaj Ermolenko posiada w swoich archiwach zdjęcia radzieckich żużlowców z tamtych lat, na których zostali uwiecznieni w nakryciach głowy, które swoim kształtem przypominają tę „kadyrówkę” Jak mówił: – Niemal ze stuprocentową pewnością można stwierdzić, że czapki, które na zdjęciu nasi żużlowcy mają na głowach, to czapki górnicze. Widać przecież lampki górnicze, a u góry też coś jest przyczepione, ale nie będąc górnikiem nie potrafię powiedzieć, co to jest i czemu służyło. Przypuszczam, że zgodnie z ówczesną modą w ramach programu kulturalnego Kadyrow, Plechanow i inni widniejący na fotografii członkowie ekipy zaproszeni byli do jednej z kopalń w Kadiejewce w Donbassie (stąd pochodzi owo zdjęcie) na jej zwiedzanie i tak popularne, w Polsce zapewne również, tak zwane spotkanie z załogą. Być może czapkę tę zostawiono Kadyrowowi na pamiątkę. Kadyrow przywiózł gją ze sobą do Ufy,a tam zobaczyli ją Polacy. Zapewne jej fason wydał im się zabawny, więc dla rozweselania innych poprosili Kadyrowa, by ten pozwolił im ją wziąć. Fakt, że jednym z bohaterów legendy czapki Kadyrowa jest Henryk Żyto wskazuje, iż był to rok 1963. Henryk Żyto raz tylko był w Ufie, właśnie w roku 1963.

Cytowany już w materiale Andrzej Pogorzelski zwraca uwagę na fakt, iż po 1963 roku widział się jeszcze z Kadyrowem. – Podczas eliminacji do IMŚ jedni z nominowanych przez GKSŻ jechali do Wiednia, inni do Abensbergu, a jeszcze inni do ZSRR. Pamiętam, że mówiło się wtedy „za co podpadłem, że tam jadę”. Atrakcyjne były inne kierunki. Kiedy zobaczyłem drugi raz Kadyrowa, powiedziałem mu, że przekazałem jego czapkę kolejnym mistrzom Polski na rok, a potem każdy oddawał ją następcom. Kadyrow był zadowolony. Później już go nie widywałem, bo to nie był zawodnik klasy Plechanowa, Samorodowa lub Kurylenki, którzy mieli większą popularność – zapewniał legendarny żużlowiec.

Dziwne w całej historii jest to, że kilku polskim żużlowcom przypisywane jest rzekome otrzymanie czapki na dworcu. Są też tacy, którzy uważają, że Kadyrow nie wiedział o historii swojej czapki po latach (jaka by nie była teza stawiana o jej pochodzeniu). – Kadyrow mógł zapomnieć, że stracił czapkę na dworcu kolejowym w Ufie – sugeruje Nikołaj Ermolenko. – Potem, jeśli nawet Andrzej Pogorzelski mówił mu, jak ważnym symbolem w polskim sporcie żużlowym została Czapka Kadyrowa, mógł zupełnie nie zrozumieć, o co Polakowi chodzi. Nie zapominajmy przy tym, że ani język rosyjski Pogorzelskiego, a tym bardziej język polski Kadyrowa raczej nie były doskonałe. Żużlowcy na pewno darzyli się sympatią, chętnie ze sobą rozmawiali, ale ile z tego rozumieli? – zastanawiał się Ermolenko,– Poza tym, w 1982 roku Gabdrahman Kadyrow przestał mieć cokolwiek wspólnego ze sportem. Podjął pracę w filharmonii.

Domniemany fundator czapki zakończył czynne uprawianie speedwaya w 1970 roku. Potem, do 1982 roku, pracował jako trener reprezentacji ZSRR i w związku z tym mógł przyjeżdżać na zawody do Polski. Mógł też pojawić się nad Wisłą w roku 1989 wraz z drużyną SKC Baszkiria, która odbywała tournee po Polsce. Teoretycznie do Polski u schyłku socjalizmu mógł trafić także jako pracownik filharmonii (była na koncertach w Polsce) i spotkać się z polskimi przyjaciółmi. W ciągu trzydziestu lat okazji do spotkań było całe mnóstwo.

Co oczywiste, przez wiele lat wpisywania na niej nazwisk i inicjałów, miejsca na czapce w końcu zabrakło. Przyczynili się do tego przede wszystkim sami zawodnicy. Nie wiedzieć czemu Andrzej Huszcza w 1982 roku był tak bardzo zachłanny, że zajął swoim nazwiskiem i datą prawie cały daszek. Jak się okazało, było potem zdecydowanie więcej wybitnych żużlowców, którzy musieli swoje nazwiska umieszczać w mniejszej formie. Jedni wyszywali napisy, inni naklejali (Jacek Gollob), a jeszcze inni malowali je farbą (na przykład Piotr Protasiewicz). Miejsce skończyło się w 2003 roku. Mistrz Polski… Rune Holta ufundował wtedy nową czapkę. Ściśle zaś, przekazał wzorowaną na ułańskiej rogatywce z 1936 roku, czapkę oficerską, ufundowaną przez Polski Klub Kawaleryjski im. 21. Pułku Ułanów Nadwiślańskich. Od tego czasu mistrz Polski otrzymuje więc dwie czapki: pamiątkowe zdjęcie zawsze robi w tej baszkirskiej, a podpisuje się na rogatywce. Pierwszym, który to zrobił, był Grzegorz Walasek, który w 2004 roku wygrał finał w Częstochowie.

Henryk Żyto wspominał: – Pierwszy napis był już zakryty. Żona odnowiła go, bo jako pierwsza to kiedyś wyszyła. Niewielu nas zostało z tamtych lat. Nie wiadomo już teraz jak wpadliśmy na pomysł wyszywania nazwisk na tej czapce, ale pewnie oboje z żoną to wymyśliliśmy.

Jego syn, Piotr, niedawno jeszcze wspominał: – Kiedy Adam Skórnicki został mistrzem Polski w 2008 roku, czapka trafiła na chwilę do mojego taty, a mama naprawiła napis, który przez wiele lat trochę się zniszczył – opowiadał. – W rodzinie to wydarzenie jest pamiętane, a ja znam je z opowiadań, bo miałem wtedy roczek. Tata wracał wówczas z ZSRR, a ja znam dzisiejszą historię, że nasi żużlowcy „gwizdnęli” czapkę jakiemuś kolejarzowi na stacji, ale pewności nie mam. Druga wersja mówiła o tym, że dostali ją od Kadyrowa. Nie wiem, która wersja jest prawdziwa, ale może zawodnicy nie chcieli, żeby ich za coś ścigali? Nie mam pojęcia, wiem jedynie, że jest współcześnie bezcenna.

– Nie wiem czemu czapka nie trafiła do muzeum. Po finale w Częstochowie pojawiła się rogatywka, ale uznano jednak, że Czapka Kadyrowa to pewna tradycja powiązania finału IMP z pucharem Józefa Dochy. Postanowiliśmy w PZM, że powinna nadal zostać przekazywana z pokolenia na pokolenia – powiedział Andrzej Grodzki.

– Jestem w GKSŻ od 2005 roku, więc te sprawy nie obejmowały mojej kadencji. Wszystko zaczęło się od nowa wraz z rogatywką wojskową. Mogę powiedzieć jak jest teraz. Co roku Czapkę Kadyrowa zakłada mistrz Polski, a przywozi ją na zawody aktualny posiadacz tego miana. Pierwsze słyszę, że czapka jest w muzeum! Wydaje mi się, że aktualnie mistrz ma dwie czapki – zastanawiał się w rozmowie Piotr Szymański, aktualny przewodniczący GKSŻ.

Paweł Waloszek, medalista mistrzostw świata indywidualnie i z reprezentacją, triumfator Złotego Kasku, który odszedł od nas na początku września 2018, zapytany kiedyś o to, które trofeum jest dla niego najcenniejsze, odpowiedział: – To, którego nigdy nie udało mi się wywalczyć: mistrzostwo Polski i Czapka Kadyrowa.

Zatem skąd by się nie wzięła i jaką drogą nie trafiła do Polski, stanowi owa czapka symbol i najwyższy żużlowy laur nad Wisłą. Trochę jak „Stary Dzbanek” dla zwycięzcy regat o Puchar Ameryki, wykonany w 1848 roku.

Źródła: Świat Motocykli, speedwayekstraliga, Przegląd Sportowy, speedway.hg, sport.pl, Gazeta Lubuska.

ZOBACZ TAKŻE: