Dawid Marszał z braćmi Pawlickimi. fot. archiwum prywatne
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ubezpieczyciel pełni w teamie żużlowca bardzo ważną rolę. To on przejmuje dowodzenie w sytuacji, gdy zawodnik dozna kontuzji i musi opłacić bardzo kosztowną rehabilitację. O tym, na jakie wypadki mogą się zabezpieczyć żużlowcy oraz czy zawodnicy są ubezpieczeni lepiej niż jeszcze kilka lat temu, rozmawialiśmy z Dawidem Marszałem – ubezpieczycielem, między innymi, braci Pawlickich.

W branży ubezpieczeń działa Pan już 28 lat. Od jak dawna w Pana firmie ubezpieczają się także żużlowcy?

Żużlowców ubezpieczam od około siedmiu lat. Wcześniej się tym nie zajmowałem, bo miało to zupełnie inną procedurę i było znacznie prostsze. Ubezpieczenie żużlowców było najczęściej podpinane pod korporacje. Kluby dogadywały się z zakładami ubezpieczeń i na tej zasadzie to funkcjonowało. W pewnym momencie agenci jednak uwolnili się od zakładów i wszystko zaczęło działać mniej korporacyjnie.

Jakieś szczególne wypadki i kontuzje sprawiły, że chciał Pan, w pewien sposób, pomóc żużlowcom?

Raczej żadna taka sytuacja nie miała miejsca. Wie pan, aby zacząć zajmować się ubezpieczaniem żużlowców, trzeba mieć odpowiednie doświadczenie i wiedzę. Cały proces postępowania w przypadku urazów i kontuzji żużlowców jest bardzo rozbudowany. Trzeba znać wiele potrzebnych kwestionariuszy – od medycznych po finansowe. Młodzi agenci raczej się za to nie zabierają. Ja zaprzyjaźniłem się z menedżerem braci Pawlickich – Przemysławem Mockiem. Od słowa do słowa potoczyło się to tak, że zacząłem z nimi współpracować.

Ubezpieczenie jest konieczne do tego, aby startować w zawodach żużlowych. Co zatem obejmuje to podstawowe, wymagane ubezpieczenie?

Podstawą jest polisa na 50 tysięcy. Jest to zwykłe ubezpieczenie od nieszczęśliwego wypadku. Kiedyś na tej podstawie ubezpieczali się niemal wszyscy zawodnicy.

Popularne jest jednak rozszerzanie ubezpieczenia o dodatkowe polisy. Na czym one polegają?

W przypadku rozszerzonego ubezpieczenia ten wachlarz jest bardzo szeroki. Najczęściej stosuje się jednak dwie metody. Pierwszą jest pójście w wysoką sumę ubezpieczenia. Przykładowo, ubezpieczamy żużlowca na kwotę 2 milionów złotych. Niezależnie co by mu się nie przytrafiło, to stosunkowo wysokie odszkodowanie będzie mu wypłacone. Za złamanie nogi otrzyma na przykład 10% kwoty ubezpieczenia, czyli 200 tysięcy złotych. Są to oczywiście liczby hipotetyczne. Drugą opcją jest niższa kwota ubezpieczenia wzbogacona dorzuceniem polisy o absencji w zawodach.  Zawodnik wtedy sam oblicza swoje możliwości punktowe, najczęściej sprawdzając wyniki z poprzedniego roku. Wtedy, za każde opuszczone zawody, otrzyma dajmy na to 10 tysięcy złotych. Bardzo ważne jest jednak to, że w tym przypadku mamy do czynienia z okresem karencji i kwota z takiej polisy jest wypłacana zawodnikowi od trzeciego opuszczonego meczu. Jest to zatem ryzykowne.

Którą opcję preferuje Pan przy umowach ze swoimi zawodnikami?

Ja przeanalizowałem z zawodnikami ich kontuzje z ostatnich lat. Wszystko przeliczyliśmy i wybraliśmy najlepszą, naszym zdaniem, opcję. Wyszło nam, że ich kontuzje w większości przypadków były takie, że lepiej pójść w wysoką sumę ubezpieczenia.

A kwestia leczenia za granicą w przypadku, gdy zawodnik dozna kontuzji poza Polską?

Można ją nazwać jedną z najważniejszych w kontekście ubezpieczeń żużlowców. Jest to absolutnie niezbędne. Wszystkie kwestie związane z transportem i leczeniem za granicą mogą ostatecznie stworzyć wielkie koszty. Każdy z moich chłopaków ma polisę rozszerzoną o koszty leczenia. Leszczyńscy zawodnicy, dla przykładu, bardzo często korzystają z usług Rehasportu. Wygląda to tak, że pracujący tam lekarz wystawia fakturę i te koszty pokrywamy. Piotrek Pawlicki, gdy doznał kontuzji w Hiszpanii przed sezonem 2018, skorzystał właśnie na tym, że miał wysoką sumę ubezpieczenia i rozszerzoną polisę. Pamiętam, że wszystkie koszty wyniosły tam 60 tysięcy złotych.

Jak wygląda procedura przyznania odszkodowania? Potrzebny jest zapewne stos papierów…

Kluczowym dokumentem jest poświadczenie od organizatora, że żużlowiec brał udział w zawodach. Lekarze oglądają i orzekają stopień kontuzji zawodnika, a potem w zależności od stopnia urazu potrzebne jest wypełnienie dokumentów i dopełnienie wszystkich formalności. W tym zawodnikom pomagam ja, czyli agent. Ja polecam ubezpieczenia w PZU, bo w tym przypadku mamy jawną tabelę odszkodowań. Wszystkie koszty operacji i innych zabiegów są wypisane na stronie internetowej.

Dużo czasu mija zanim zawodnikowi zostanie wypłacone odszkodowanie?

Mamy tutaj bardzo wyraźne obostrzenia. Żużlowcowi należy wypłacić pieniądze w ciągu 30 dni od decyzji. Jeśli się tego nie zrobi, to należy o tym poinformować poszkodowanego i zostaje 15 dni na wypłacenie zaległości. Często te wszystkie sytuacje są tak skomplikowane, że sprawy się przeciągają. Nie wynika to jednak z opieszałości ubezpieczycieli.

W kontekście tych wszystkich kosztów, które Pan wymienia, można postawić tezę, że to podstawowe ubezpieczenie nie daje właściwie nic…

To jest tak naprawdę tylko po to, by mieć licencję. Co tu dużo mówić, w przypadku jazdy na wyższym poziomie takie ubezpieczenie trzeba zwiększyć. Do niedawna takie ubezpieczenie wynosiło 20 tysięcy złotych i wielu żużlowców z niego korzystało. Mniej więcej 5-6 lat temu sytuacja zaczęła się zmieniać.

Zdarzają się przypadki, że żużlowcy jeżdżący na bardzo wysokim poziomie oszczędzają na ubezpieczeniach?

Myślę, że coraz rzadziej. Kilka lat temu takie porządne ubezpieczenia miało może kilku zawodników. Głośny przypadek długiej kontuzji Jarka Hampela trochę to jednak zmienił. Świadomość tego, że wysokie ubezpieczenie jest potrzebne znacznie się zwiększyła. Problem pojawia się jednak w przypadku młodszych zawodników, którzy czasem wolą na tym przyoszczędzić, bo to jednak drogi sport.

Ubezpieczyciel wydaje się zatem obok trenerów, mechaników i tunerów jedną z najważniejszych osób w teamie żużlowca. Kto zatem ubezpiecza się u Pana?

Powiedzieć mogę tylko o braciach Pawlickich, od nich ta przygoda z ubezpieczaniem zawodników się zaczęła. Z większością zawodników są to ściśle doprecyzowane umowy i wolę nie przedstawiać tutaj każdego z imienia i nazwiska.

To zapytam zatem, czy w grono tych żużlowców wchodzą zawodnicy spoza Leszna?

Tak, mam również u siebie i takich zawodników.

Pracując przy ubezpieczeniach, na pewno może Pan zaobserwować czy dany rok był gorszy od drugiego pod względem kontuzji. Może określić Pan któryś z ostatnich sezonów takim czarnym sezonem?

To jest trudne do policzenia, bo niektóre urazy są bardzo przewlekłe i ich leczenie trwa ponad rok. Co sezon słyszymy, że zawodnicy w przerwie zimowej mają operacje wyciągnięcia żelastwa. Taki sezon trudno mi więc wskazać.

A wiele odszkodowań zostało wypłaconych w sezonie 2019?

Bardzo mało. Ten sezon był bardzo szczęśliwy, tych poważnych kontuzji za dużo nie było. Nie przypominam sobie naprawdę tak małourazowego sezonu.

Życzę zatem zarówno zawodnikom, jak i Panu, żeby tych kontuzji również w nadchodzących rozgrywkach było jak najmniej.

Takie życzenia to przede wszystkim do zawodników. Oby im się wiodło jak najlepiej i tych upadków i kontuzji mieli jak najmniej.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA