Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Żużlowy habitat ma to do siebie, że zamieszkują go głównie istoty zdolne do wyrządzenia hipotetycznemu przeciwnikowi sporej krzywdy. Lew, to wielki drapieżnik, sawanny król. Rekin czyha w oceanie na nieostrożnych, szczerząc ostre zębiska. Gryf, to postrach przestworza. Smok – odwieczny, legendarny i przepotężny. Znacie kogoś, kto by nie lubił/nie chciał mieć smoka? Skorpion użądli tak, że pożałujesz, a koziołek niby potulny, ale jak bodnie rogami w dupsko, to katapulta. Leszczyńskie byki, niczym dudniące dziesiątkami tysięcy kopyt dziewiętnastowieczne stado pędzących po llano estacado bizonów tratują od trzech sezonów wszelkich rywali, gnając niepowstrzymanie po złoto za złotem.

Ziemia, póki nie spotkał nas jeszcze gniew Gai, Pachamamy i pozostałych „ziemnych” bóstw, zaludniona jest przez miliony gatunków różnorakich zwierząt jak i roślin. Ów wielobarwny kompromis fauny i flory od zarania dziejów czyni naszą planetę wyjątkową, dając przy tym człowiekom podstawowy asumpt do kreowania wszelakich dzieł sztuki. Weźmy prahistoryczne jaskiniowe graffiti z polowań na mamuty. Albo wspaniałe, zastygłe w piasku hybrydy przeróżnych kreatur zdobiące pałace i świątynie Niniwy, Suzy czy Babilonu – klejnotów kolebki cywilizacji, krainy Żyznego Półksiężyca. Bogactwo średniowiecznej heraldyki. Zawołania, legendy, przypowieści. Mnogość bóstw i ich częstą odzwierzęcą etymologię. Wyobraźnię, automatycznie łączącą poszczególne cechy wyglądu i osobowości danego człowieka ze zwierzęcym odpowiednikiem. A na sam koniec dzisiejszą popularność ogrodów zoologicznych, mistyczną i zagadkową kryptozoologię oraz – co nas w tym momencie najbardziej interesuje – nazewnictwo wszelakich klubów, instytucyj, miejsc i placówek.


Speedway – choć pod wieloma względami wyjątkowy – nie wyróżnia się na tym polu, w odniesieniu do innych sportów, ani trochę. W ligowych tabelach wszystkich żużlowych krain znajdziemy poukrywane zwierzaki, nie inaczej jest w Polsce. Gryfy, skorpiony, smoki, jaskółki, niedźwiadki, aż dwie watahy wilków. W niższych klasach rozgrywkowych mamy cały zwierzyniec. W Ekstralidze jest podobnie i to ambasadorzy fauny przeważają. Mamy leszczyńskie byki, lubelskie koziołki, częstochowskie lwy, rybnickie rekiny i Myszki Miki z Zielonej Góry. Opozycję dla nich stanowią jedynie wrocławska Sparta i gorzowska Stal. Pośrednią kategorię zostawię zaś dla GKM-u Grudziądz, który niby jakiegoś ptoka w herbie ma, ale nigdy nie zauważyłem w wypadku kujawskiego zespołu stosowania nomenklatury odwołującej się do owego skrzydlatego stwora. Research mówi mi, że ów ptok – jest to gołąb. Jednakowoż „grudziądzkie gołębie” brzmią słabo i jeśli nie przyjęły się do tej pory, to nie przyjmą się wcale.

Żużlowy habitat ma to do siebie, że zamieszkują go głównie istoty zdolne do wyrządzenia hipotetycznemu przeciwnikowi sporej krzywdy. Lew, to wielki drapieżnik, sawanny król. Rekin czyha w oceanie na nieostrożnych, szczerząc ostre zębiska. Gryf, to postrach przestworza. Smok – odwieczny, legendarny i przepotężny. Znacie kogoś, kto by nie lubił/nie chciał mieć smoka? Skorpion użądli tak, że pożałujesz, a koziołek niby potulny, ale jak bodnie rogami w dupsko, to katapulta. Leszczyńskie byki, niczym dudniące dziesiątkami tysięcy kopyt dziewiętnastowieczne stado pędzących po llano estacado bizonów tratują od trzech sezonów wszelkich rywali, gnając niepowstrzymanie po złoto za złotem. A co, przepraszam bardzo, w naszym zaszczytnym animistycznym gronie potrafią myszy? Zwieść kogoś w pułapkę na ser? Uciec na śmierć? Roześmiać na amen? Niby żużel polega na ucieczce rywalom, ale… Halo, zawodnicy, to gladiatorzy o tytanowych sercach. Ucieczka kojarzy się z kunktatorstwem i słabością, a śmiać, to się można po zawodach.

Choć czas świetności mantikor, gryfów, sfinksów i minotaurów raczej już minął, świat pełen jest ciekawych i barwnych hybryd. Lygrysy, zedonki, żubronie, kozoowce, myszojelenie. Natura jak Zachodnia Europa – nie posiada już barier. Miniona kolejka zaalarmowała pojawieniem się na granicy realności z krytpozoologią całkiem nowego gatunku – rekinomyszy.

Zielonogórscy podopieczni Piotra Żyto zainaugurowali sezon okazale – wygrywając w Rybniku siedemnastoma. Sam szkoleniowiec doskonale przygotował zespół na wyprawę, a na akwenie Mare Silesia-Coronavirus rybnickie rekiny potrafiły zaledwie bezsensownie dryfować za bliźniaczymi samcami alfa przewodzącymi stadu. Myszki Miki… uciekły? Wystraszyły? Złowiły? Tak, Damsi, to będzie pasowało. Myszki złowiły owe rekiny i uwiesiły je na wędzarniczych hakach, pozostawiając na tydzień suchej, niesionej nadbrzeżnym wichrem słonej zadumy. Wyglądały przy tym równie niewinnie i beztrosko, jak oryginalna disneyowska Myszka Miki karmiąca urodzinowym tortem Psa Pluto.

Tak się podobało zielonogórzanom w płynnym mikroklimacie, że przed pojedynkiem z Włókniarzem najpierw – w niedzielę – przywołali deszcz, aby dzień później przygotować arenę zmagań optycznie bardzo podobną do tej rybnickiej. Ciężką, jednościeżkową (za wyjątkiem jedynie Madsena, który fruwał koło rywali gdzie tylko było miejsce). Taką, na której myszom mogłyby wyrosnąć płetwy, skrzela i zębiska rodem z koszmarów. Miast wielkich uszu i śmiesznych ogonków, alabastrowe kły pokazujące groźnym lwom, że w obszarach hydrologicznych nie mają czego szukać.

Scenariusz tej fantazji się nie ziścił. Falubaz dostał srogi łomot. Na tle szukających tożsamości i optymalnych przełożeń gospodarzy nawet starożytny Rune Holta, prezentujący na łukach sylwetkę postaci wyjętej żywcem z pierwszych gier żużlowych techlandu, wyglądał na szybkiego i względnie spasowanego. O Trzech Filarach Włókniarza już nie wspominając. Falubaz został rozczłonkowany i zjedzony. Zamiast myszorekinów/rekinomyszy ujrzeliśmy co najwyżej rodzinę jeleni, które nie potrafią odnaleźć się w nienaturalnym dlań środowisku.

Tak srogiego lania dawno w Zielonej Górze nie było. Z tego powodu lubuskie w dalszym ciagu pozostaje w hydrosferze. Kibice wylali już ocean żalu i łez, natomiast podopieczni Piotra Żyto taplają się w morzu frustracji i niezadowolenia. To dorośli faceci o uznanej marce, nie przystoi im taki blamaż. Sezon jaj i niespodzianek, proszę Państwa, mówiłem, że tak będzie. Antonio Lindback prezentował się fatalnie, a bardzo dobrze w Rybniku dysponowany MJJ w jednym z biegów dojechał jakieś sześćset metrów za przedostatnim rywalem… Goście wystrychnęli na dudka nawet Patryka Dudka, nie pozwalając mu na więcej niż sześć punktów.

Włókniarze po pierwszych meczach wyglądają wprawdze jak lwy, ale… Widzieliście jakiś dokument o lwach? To nie są ci królowie zwierząt z napuszoną grzywą, leniwie i ospale kryjący się w cieniu drzew przed upałem. Częstochowianie, to wygłodzone brakiem sukcesu, wychudzone, waleczne lwice, które wyszły na żer by wykarmić swe potomstwo.

A Falubaz? Zielonogórska Myszka Miki jest ładna, ale cicha i niedostrzegalna. Tak cicha, że jakoś przez te wszystkie lata uchowała się poza radarem Walta Disney’a. Może przydałoby się, by prawnicy amerykańskiej korporacji odkryli, że ktoś tu czerpie za darmo wizerunek jednej z kultowych, bajkowych postaci? Ciekawe, co by się wydarzyło. Jak bardzo szalone pomysły macie na ewentualną nową twarz zielonogórzan? Może lepszy byłby wspomniany już minotaur – potwór o jarzących się ślepiach, dzierżący w dłoni topór? Albo, idźmy jeszcze dalej w czasie, brontozaur? Welociraptor? Megaleniwiec? Pterodaktyl? Coś bardziej polskiego? Ryś? Miś? Dzik?

Wciąż mamy czas kryzysu i koronawirusa. Za parę dni kończę trzydziestkę, a los zaserwował mi w dzień urodzin wybory prezydenckie, których mój kandydat zapewne nie wygra. Do tego czerwiec jest deszczowy, a ja zamiast włóczyć się po europejskich autostradach rozwożę paczki po Mokrsku, Wieluniu i Skomlinie. Nie wszystko musi być na poważnie. Warto czasem się uśmiechnąć. Zanurzyć łeb w jeziorze absurdu, porozważać nieco o żużlowej faunie. Czekać na kolejną serię spotkań w nadziei, że mniejsza ich ilość okaże się równie jednostronna, co klęska Falubazu z Włókniarzem czy wczorajszy pojedynek rybniczan w Grudziądzu.

DAMIAN KLOS

5 komentarzy on Damian Klos: Lwy, rekiny, myszy, jelenie
    R2R
    24 Jun 2020
     2:25pm

    Ciekawe czy ktoś pamięta, że na drugą połowę sezonu 1998 OTŻ Opole zmienił plastrony na gustowne czerwone z…TYGRYSEM.
    W sieci mało jest zdjęć z tamtego okresu, ale chyba opolskie tygrysy się nie przyjęły.

    buton23
    24 Jun 2020
     7:30pm

    I tymże wywodem zbliżyłeś się pan do ostafa, oby nie tak dalej

      R2R
      24 Jun 2020
       9:14pm

      To chyba ostatnio takie modne – jechać po wszystkich, którzy piszą felietony o żużlu i porównywać ich do Ostafinskiego.
      Dajże spokój chłopie, tekst napisany z jajem, żadnych nagonek, do tego połowa słownictwa użyta tutaj, wykracza poza słownik wujka Darka, bo wujek Darek na jeden tekst używa 20 razy słów „opcja” i „kasa”, do tego merytorycznie jest mierny, więc o co Ci chodzi?
      Gdzieś tu obok wyglupił się waść Lewandowski z jakimś nietrafionym wynaturzeniem, ale tutaj jest całkiem spoko.

Skomentuj

5 komentarzy on Damian Klos: Lwy, rekiny, myszy, jelenie
    R2R
    24 Jun 2020
     2:25pm

    Ciekawe czy ktoś pamięta, że na drugą połowę sezonu 1998 OTŻ Opole zmienił plastrony na gustowne czerwone z…TYGRYSEM.
    W sieci mało jest zdjęć z tamtego okresu, ale chyba opolskie tygrysy się nie przyjęły.

    buton23
    24 Jun 2020
     7:30pm

    I tymże wywodem zbliżyłeś się pan do ostafa, oby nie tak dalej

      R2R
      24 Jun 2020
       9:14pm

      To chyba ostatnio takie modne – jechać po wszystkich, którzy piszą felietony o żużlu i porównywać ich do Ostafinskiego.
      Dajże spokój chłopie, tekst napisany z jajem, żadnych nagonek, do tego połowa słownictwa użyta tutaj, wykracza poza słownik wujka Darka, bo wujek Darek na jeden tekst używa 20 razy słów „opcja” i „kasa”, do tego merytorycznie jest mierny, więc o co Ci chodzi?
      Gdzieś tu obok wyglupił się waść Lewandowski z jakimś nietrafionym wynaturzeniem, ale tutaj jest całkiem spoko.

Skomentuj