Czy Matej Zagar i spółka wywalczą jakikolwiek medal DMP 2019? FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nuciło się kiedyś o mężczyźnie z przeszłością i kobiecie po przejściach. Ta pieśń patriotyczna o zabarwieniu dramatycznym jak ulał pasuje do tegorocznej obsady play-off ekstralipy. Większość w roli faworytów do złota jednym tchem wymienia Leszno, Wrocław, Zieloną Górę. A ten czwarty?

Ten czwarty to forbet Włókniarz Częstochowa. Dwóch liderów. Madsen, walczący o tytuł indywidualnego mistrza świata, w sztosie. Lindgren po Grand Prix w Malilli, z niezbędną pewnością siebie nabraną i utrwaloną tamże. Obaj są mocni. Do tego solidny Zagar, na fali wznoszącej. Dwaj ekstorunianie, wciąż nieobliczalni, ale kroczek po kroczku coraz skuteczniejsi. No i młodzież. Indywidualny mistrz żółtodziobów oraz medalista Brązowego Kasku Jakub Miśkowiak, groźny szczególnie u siebie, dla każdego i to nie tylko juniora, a do kompletu znacznie bardziej przewidywalny, dojrzalszy na torze „Misiek” Gruchalski. Toż to skład, że klękajcie narody!

Czemu więc dopiero teraz zatrybiło? Bo to sport, dziedzina nieprzewidywalna z założenia, zaś nazwiska i pieniądze niczego nie przesądzają, ani nie gwarantują. Na miejscu zaś kibiców, szczególnie Włókniarza, nie narzekałbym, że dopiero, tylko radował się, iż właśnie teraz, przed decydującą fazą. Przypomnijcie sobie niedawne zamieszanie w zespole Lwów. Złorzeczenia na „złego” komisarza po dwóch porażkach u siebie, deklaracje, niestety publiczne, prezesa Świącika, że teraz to on osobiście wszystkim się zajmie i przynajmniej w zamyśle, poukłada i naprawi zamiast zatrudnionych przez siebie ludzi, czy wreszcie pretensje Leona o rzekomy brak rozmów i atmosfery w zespole, którymi tejże bynajmniej nie poprawił. Wtedy już w jednym z felietonów przeciągnąłem przez zęby, swoim zwyczajem, ów wszechobecny rozgardiasz w klubie, pisząc, że zamiast spokoju, integracji, podzielenia obowiązków i poukładania kompetencji oraz odpowiedzialności, biorą się włókniarze za łby między sobą,  co niczemu dobremu nie służy. Chyba poskutkowało, bo chwilę później sytuacja zaczęła wyraźnie wracać na właściwe tory, a prezes, co i rusz, karmił kibiców na swym fb a to obrazkami ze wspólnego grillowania, a to wycieczek i temu podobnych atrakcji, niezbędnych do budowania team spirit, że tak z angielska zaciągnę. Zatem dali sobie chłopaki po razie, do tego dali na mszę przeorowi Jasnej Góry i są gdzie planowali. Do tego wyraźnie mocniejsi i na fali wznoszącej. Oczywiście wszelkie spekulacje obarczone są ryzykiem, które umownie nazwę „tu i teraz”. Bazują bowiem na aktualnej dyspozycji oraz założeniu braku, tfu! tfu!, kontuzji. Jeśli jednak play-offy mają się rozstrzygnąć w sportowej rywalizacji, nie zmąconej zabiegami komisarzy, to Czewa szanse zostania czarnym koniem ma i to spore. Ostudzą zapędy faworytów?

Na tym etapie najsolidniej i najrówniej, bądź jak kto woli, najbardziej przewidywalnie, wygląda skład… nie, nie mistrzów z Leszna. Najmocniejszy wydaje się Wrocław. O ekipie z Dolnego Śląska można powiedzieć, a w zasadzie powtórzyć wszystko to, co do tej pory mówiono o leszczyńskich Bykach, na czele z powtarzanym jak mantra sloganem, o kompletności ich składu. Bo tak w drużynie Darka Śledzia jest. Wrócił w dobrej formie „Tajski”. Swoje jadą „Magic” i „Torres”. Eksplodował Kuba Jamróg. Fajerwerki, coraz częściej i głośniejsze, odpala Przemek Liszka. Coś dołoży Fricke, zatem nawet absencja Milika nie stanowi większego problemu, bo w odwodzie jest jeszcze szalony Gleb Czugunow. Czyli co? Znowu klękajcie narody? Sęk w tym, że owe narody wcale klękać nie zamierzają. W Falubazie odpalił na dobre MJJ, o Nickiego można być spokojnym, juniorzy zaczynają jechać, „Vacul” w życiowej formie, zatem… Zatem decydująca będzie dyspozycja pary krajowych seniorów. Jeśli „Protas” wespół z „Duzersem” udźwigną, może być w Zielonce udane winobranie w tym roku.

A mistrzowie? Oni się tym harcom przyglądają, próbując unieść rolę faworyta. Jeśli dotąd szło im aż za dobrze, to po wakacyjnej przerwie złapali lekką zadyszkę. Pamiętajcie jednak – to pozory. Mieli czas i miejsce na testy i odbudowę słabszych ogniw, to korzystali do woli. Najskuteczniej chyba Brady Kurtz, będący wcześniej mocno zagubiony i nieskuteczny. Zatem leszczyński łańcuch wygląda na mocny i spójny. Juniorzy to cream de la cream Unii. Darmo więc Byki nikomu tytułu nie oddadzą. Owa zaś lekka zadyszka, o której wspomniałem, może być li tylko sprytnym kamuflażem. Emil zaś na pewno nie zapomniał, jak kręcić kółka w częstochowskiej beczce śmierci.

Będzie więc ekscytująco od pierwszego do ostatniego wyścigu każdego spotkania, bo stawka wyrównana jak rzadko. Oczywiście pod warunkiem, że widowiska nie zniszczą kontuzje, czy nad wyraz przejęci rolą komisarze. Kupujmy zatem zapasy „Melissy”, by przeżyć i rozkoszujmy się kunsztem mistrzów żużlowego fachu. A dla kogo moim zdaniem tytuł? Jak zawsze… dla najlepszego.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI