fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dziś ani słowa o żużlu, bo jestem w Tokio na Igrzyskach XXXII Olimpiady. Nie jestem na IO pierwszy raz, ale te Igrzyska są absolutnie wyjątkowe. Powiedzieć, że odbywają się w cieniu pandemii – to nic nie powiedzieć. Każdy, kto tu przyjeżdża – dobrze wiem, co piszę, bo to mój trzeci dzień w japońskiej stolicy – czy sportowiec, trener, fizjoterapeuta czy przedstawiciel narodowych komitetów olimpijskich czy związków sportowych – jest poddawany drobiazgowym kontrolom oraz testom zaraz po przylocie. Rekordziści z Polski (przedstawiciele sportów wodnych) czekali na wypuszczenie z lotniska 8 godzin. W moim przypadku – bo piszę te słowa w stolicy kraju „Kwitnącej Wiśni” – było to około 3 godzin.

 

Na ocenę wyników sportowych reprezentacji Polski przyjdzie czas. Z tego, co pamiętam, pierwszy medal na IO w Pekinie, też przecież w Azji, zdobyliśmy dopiero ósmego dnia igrzysk. Jestem przekonany, że w drugiej „połówce”  IO osiągniemy zdecydowanie lepsze wyniki niż to było udziałem Biało-Czerwonych w pierwszym tygodniu trwania Letnich Igrzysk Olimpijskich.

Dzisiaj, może paradoksalne, nie będę pisał o najważniejszym, bo sportowym wymiarze  IO, choć bardzo się cieszę ze złota sztafety mieszanej 4 x 400 i srebra wioślarskiej czwórki. Osobiście oglądałem w akcji innych polskich lekkoatletów, ale też np. zapaśników i wiem, że Polakom nie brakuje waleczności, ambicji, woli walki, zadziorności. Na sportowe podsumowanie tokijskich igrzysk, po raz pierwszy w  historii przełożonych (sic!) – bo wcześniej trzy razy IO odwoływano z powodu pierwsze i drugiej wojny światowej, ale nigdy ich nie przekładano… – przyjdzie czas za tydzień, kiedy będę już w Polsce.

Na razie kilka słów o aspektach w jakiejś mierze pozasportowych. Dla mnie te dziwne igrzyska – dziwne, ze względu na brak publiczności oraz niebywałe restrykcje (które, żeby było jasne, rozumiem i akceptuję i się im poddaję) – są wielką wiktorią sportu, żeby nie powiedzieć patetycznie: ludzkości nad Covid-19. Świat sportu i ludzie go tworzący nie zakopali się w mysiej dziurze ze strachu przed pandemią. Podjęto wyzwanie – i bardzo dobrze. Charakterystyczne, że – być może także dzięki tym szczególnym ograniczeniom – liczba zachorowań w Tokio w związku z IO wcale jakoś specjalnie nie wzrosła, porównując to z ubiegłymi tygodniami i miesiącami. To naprawdę zwycięstwo normalności, czy raczej próby  normalności odniesione nad zarazą. Nie chodzi o to, aby „show must go on”. Chodzi o to, że życie, w tym życie sportowe – musi trwać.

RYSZARD CZARNECKI