fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Miałem długi żużlowy weekend. Rozpoczął się w „piąteczek”, gdzie w Bydgoszczy obyły się Drużynowe Mistrzostwa Świata Juniorów – pierwszy raz w historii pod moim patronatem honorowym. To kolejna ważna impreza międzynarodowa nad Brdą.

 

Słyszę jednak od organizatorów, że miasto nie dało ani złotówki. Cóż, przy obojętności samorządu trudno będzie pozyskać kolejne turnieje rangi Mistrzostw Europy Seniorów – SEC czy DMŚJ czy nawet turniej „Złoty Kask”, od którego przecież zaczął się w tym roku sezon żużlowy, a który już piąty raz rozgrywany był pod moim Patronatem Honorowym.

FIM zmienił formułę DMŚJ – zarówno w dobry, jak i zły sposób. Dobry, bo zmiana punktacji z 3-2-1-0 na 4-3-2-0 faworyzowała w sposób oczywisty zespół, bo jeźdźcy z tej samej reprezentacji jadąc „w parze” na drugim i  trzecim miejscu przywozili do mety pięć punktów, a zwycięzca z innego kraju bez wsparcia kolegi zajmującego czwarte miejsce przywoził mniej punktów od nich, bo cztery. Ta zmiana była ciekawa i rozsądna.

Druga była już idiotyczna, bo niesprawiedliwa. Dotychczas do tytułu Mistrza Świata Juniorów w drużynie wystarczyło zdobyć po prostu więcej punktów na torze. A ponieważ Biało-Czerwoni wygrali DMŚJ osiem razy z rzędu (teraz dziewiąty!), to zdecydowano – aby zmniejszyć szanse Polski – że do zwycięstwa nie będzie liczyć się, jak dotychczas, liczba punktów uzyskanych przez jeźdźców w całych zawodach, ale zespół z największą liczbą punktów awansuje bezpośrednio do finału. Natomiast zespoły z miejsca drugiego i trzeciego stoczą baraż, którego zwycięzca uzupełni finał. Słowem: polska żużlowa maszyna punktowa  nie zdobyłaby złotego medalu, gdyby największą liczbę punktów w Bydgoszczy nie potwierdziła zwycięstwem w ostatnim biegu – finałowym – z Danią. Na szczęście Jakub Miśkowiak nie miał defektu, jak w pierwszym biegu (wtedy przegraliśmy jeden jedyny raz – z Czechami 4-5). Niespełna 2000 kibiców w Bydgoszczy i wiele tysięcy przed telewizorami (transmisja wreszcie w TVP Sport!) wysłuchało najpiękniejszej melodii świata czyli Mazurka Dąbrowskiego. A Wiktor Lampart dołączył do, między innymi, Maksyma Drabika, zdobywając swój czwarty złoty medal w barwach Polski w DMŚJ!

Dla mnie żużlowy weekend skończył się w poniedziałek, gdy pod moim Patronatem Honorowym po raz trzeci w ostatnich pięciu latach odbył się tradycyjny, 12-ty Turniej o „Koronę Pierwszego Polskiego Króla Bolesława Chrobrego”. Cieszę się, że udało się namówić do sponsorowania tego ciekawego – dla mnie jako historyka – wydarzenia (piastowscy woje w ubraniach z epoki na tle motocykli prezentowali się naprawdę całkiem nieźle…) najważniejszego w Polsce sponsora sportu czyli PKN Orlen! Chwała Orlenowi za to, a ja tyko przypomnę, że wszystko zaczęło się, gdy w maju 2019 roku w siedzibie PAP w Warszawie podpisaliśmy umowę sponsoringową między żużlową reprezentacją Polski – wszystkie jej mecze towarzyskie do 2016 roku odbywają się pod moim Patronatem Honorowym – a Anwilem. Przypomnę, że Anwil, o czym nie wszyscy wiedzą, to spółka-córka Orlenu. Można rzec – starym polskim przysłowiem: „od rzemyczka do koziczka”…

RYSZARD CZARNECKI