Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wynik to w sporcie sprawa pierwszorzędna. Zawodnicy, kluby, reprezentacja zawsze dążą do mistrzostwa. Często za wszelką cenę, ale czy także z czystymi rękami? Po latach „kuchennych” doświadczeń śmiem wątpić i żużel nie jest tu najmniejszym wyjątkiem.

PRZY 5:1 W ŁEB – KŁADŹ SIĘ

Mecz na styku, losy starcia otwarte, a tu wyścig, gdy nasz średniak w parze z żółtodziobem, jadą przeciwko atutowemu duetowi rywala. Co robić? Wynik takiego biegu wydaje się z góry przesądzony. Trzeba spróbować pomóc szczęściu. Przed startem młody dostaje więc jasny komunikat: „przy 5:1 w łeb, na trzecim kółku leżysz i czekasz aż sędzia przerwie”. Młody nie fiknie, więc mniej lub bardziej wiarygodnie, ale posłusznie pada na tor przy rzeczonym trzecim okrążeniu i wyczekuje, zwijając się „z bólu”, na przerwanie walki przez arbitra. Punktów i tak by nie zdobył, a dzięki jego „ofiarności” starszy kolega będzie miał drugą szansę, by pokrzyżować szyki rywalom. Że nieuczciwe? Kto bez winy, niech pierwszy chwyci kamień, chciałoby się rzec.

NIE POZWÓLCIE NA TAKTYCZNĄ

Inny kwiatek z tego ogródka. Drużyna prowadzi 4-5 punktami, z rywalem, w którego szeregach bezbłędnie jedzie dwóch liderów, zaś pozostali dokładają ile mogą, ale niewiele mogą. Zbliżają się biegi nominowane. Przed XIII wyścigiem dnia para zespołu prowadzącego w meczu dostaje jasny instruktaż : „Jeśli będzie 4:2 dla nas, przepuśćcie drugiego, płacimy za drugie miejsce jak za wygraną”. Zawodnik jadący po trójkę, na ostatnim łuku „nagle” wyjeżdża pod płot, przepuszcza rywala i wspólnie z partnerem z pary przywożą 3:3. Po co? „Dzięki” takiemu rozwiązaniu zespół ma nadal 4-5-punktową przewagę przed nominowanymi i przeciwnik w XIV wyścigu nie może skorzystać z podwójnej taktycznej, wysyłając w bój niepokonanych liderów. Gorzej jeśli rywal także bystry i nie zamierza biegu remisować, wtedy zaczyna się „jazda do tyłu” i fatalny czas wyścigu, wyłącznie wskutek zmieniających się warunków torowych, naturalnie.

WSZYSCY PRZECIW JEDNEMU

Zawody indywidualne, wydawałoby się, wolne są od takich zagrywek. Ewentualnie zdarzają się wśród zawodników jednego klubu, którzy „sprawiedliwie” dzielą się punktami, by „pomóc” koledze np. awansować dalej z eliminacji. Co jednak, gdy kilku jedzie solidarnie przeciw jednemu? Dziś Tomasz Gollob cieszy się szacunkiem i estymą, tak kibiców, jak rywali z toru, ale czy tak było zawsze? „Nawet jeśli cały parking pojedzie przeciwko mnie, to tak się przygotuję, że ani jednego punktu nie stracę” – to słowa mistrza, po pamiętnym finale IMP 1995 na torze we Wrocławiu, gdy po dodatkowym wyścigu przeciwko Piotrowi Świstowi sięgnął, mimo wszystko, po tytuł. Jak do tegoż dodatkowego biegu doszło? Otóż po ulewie tor był jak lodowisko i tu rywale zwietrzyli szansę. Tym, który mógł jeszcze pokonać Golloba i odebrać mu victorię, był rzeczony Świst, ale najpierw musiał wygrać XX wyścig dnia. No i „wygrał”. Jeden rywal w ogóle do biegu nie przystąpił, więc zostało do „pokonania” dwóch. Po starcie niedoszły mistrz był… ostatni, ale już w drugim łuku „przewrócił się” kolejny żużlowiec (mniejsza o personalia, prawda Panie Janku? ). Świst był drugi, ale to za mało, by stanąć do barażu z Gollobem, do tego stracił mnóstwo dystansu (niemal pół okrążenia) do prowadzącego, przez perturbacje przy wyprzedzaniu leżącego w drugim wirażu kolegi. Ale od czego są cuda! Wystarczyło się pomodlić , odczynić egzorcyzmy i… stał się cud. Prowadzący wyścig Jacek R,. że tak go umownie nazwę, nagle zaczął „nerwowo” oglądać się za siebie, a motocykl przerywał, prostował, niemal gasł – znaczy „defektował”. Kiedy już „Twisty” znalazł się na czele stawki, motocykl drugiego cudownie odżył, zaś i trzeci dotarł w spacerowym tempie do mety. Czy ja twierdzę, że nie ścigano się uczciwie ? Gdzież bym śmiał. Podobnie jak zwycięski mimo wszystko, po dodatkowym biegu Gollob, rzucając po zawodach cytowane wyżej słowa.

START MARSHAL TEŻ MOŻE SIĘ PRZYDAĆ

Jeśli już podczas startu chcielibyśmy „wyeliminować” groźnego rywala, warto delikwenta wyprowadzić z równowagi. Tu zaś przydaje się współdziałanie zawodnika i kierownika startu. Najpierw kierownik startu, nie zważając na dyrektywy z wieżyczki sędziowskiej, w sobie właściwy sposób przestawia gościa kilka razy na jego polu startowym. Najlepiej tak, by ten zmuszony był stanąć tuż obok białej kreski, oddzielającej jego teren od pola naszego specjalisty ds. specjalnych. Wtedy następuje druga odsłona „walki”. Nasz staje tuż przy przeciwniku, najlepiej trącając go łokciem i energicznie gestykuluje w kierunku sędziego. Arbiter, pod presją trybun, zwykle ulega i nakazuje delikwentowi przestawić maszynę do środka pola. I tu znowu pojawia się start marshall. Tym razem zadanie ma prostsze. Wystarczy zmusić „zagotowanego” rywala, by stanął w miejscu, z którego nikt dotąd nie startował. Kierownik, jako skrupulatny funkcyjny, zostaje potem przy nim, by przypadkiem nie usiłował zmienić ustawienia, ale tak serio ma zupełnie inne zadanie. On nie stoi w tym konkretnym miejscu bez ukrytego celu – teraz „musi” tylko zasłonić zawodnikowi widok na zamek maszyny startowej i… fatalny start lidera rywali mamy w kieszeni. No, chyba, że jeszcze lepiej spisze się nasz ukochany pupil, wykonując energiczny ruch ciałem (ale nie motocyklem) i „wpuszczając” przeciwnika w taśmę, co także czasem się udaje.

NIE MAJĄ LEKARZA – ICH STRATA

Dziś już prawie niespotykana historia, ale niedawno jeszcze dość częsta na stadionach. Każdy zawodnik ma obowiązek posiadać książeczkę zdrowia sportowca, z uprawnionej poradni, poświadczoną przez uprawnionego medyka. W trakcie zawodów jest już inaczej. O tym czy zawodnik jest zdolny do dalszych startów, decyduje lekarz klubowy, przy czym każdy z rywali ma prawo swojego zgłosić. Tu jawią nam się dwie kwestie, nie do końca przeźroczyste. Jeśli bowiem zdarzy się, że rywal swojego medyka nie przywiezie, to z góry można zakładać, że każdy najdrobniejszy uślizg ich zawodnika skończy się „ciężką kontuzją” absolutnie wykluczającą dalszy udział w zawodach, tak orzeknie „nasz” lekarz. Jeśli jednak pupil publiki przydzwoni tak, że ledwie go pozbierają z toru w jednym kawałku, to zaprzyjaźniony z klubem medyk z całą pewnością, na podstawie jednego, głębokiego wejrzenia w szczere oczy cierpiącego zawodnika, nabierze pewności, iż ten chce i może brać udział w kolejnych biegach. Na szczęście bywają w takich okolicznościach rozsądni trenerzy, którzy mimo „podkładki” na piśmie z pieczątką, nie korzystają z „takiego” prezentu.

SĘDZIA MA PRAWO SIĘ MYLIĆ

W końcu arbiter też człowiek i mimo np. powtórek telewizyjnych z wielu kamer, czy nieograniczonego czasu na analizę konkretnego wydarzenia, ma prawo błądzić. Czasem jednak (szczególnie na bazie „Piłkarskiego Pokera”), odnoszę wrażenie (wyłącznie moje, osobiste wrażenie, zatem żadna pewność, lecz przypuszczenie ), że myli się tylko w jedną stronę. Przykłady? O nie, przywykłem do wolności i nie zamierzam sprawdzać, jak by mi było w innym świecie. Opowiem tylko o sytuacji sprzed wielu lat, kiedy to zawodnik został wykluczony przez sędziego do końca zawodów za… odparowanie gogli. Tak właśnie! Za odparowanie gogli. Co w tym złego, jakież to przestępstwo, zapyta zaaferowana gawiedź? Ano żadne, pod warunkiem, że rozjemca widział w tym tylko odparowanie okularów przed taśmą maszyny startowej, a nie obsceniczny gest pod ego adresem (tym bardziej, że zawodnik nie miał wówczas najmniejszego powodu do „obsceniczności”, bowiem był, a właściwie miał to być, jego pierwszy start w meczu). Miałem wtedy nieodparte wrażenie, że po wyjaśnieniu telefonicznym z parku maszyn, na gorąco, arbiter pojął swą gafę, jednak brakło odwagi, by uderzyć się w pierś i przyznać do błędu. Decyzję utrzymał w mocy, zaś zespół walczył bez jednego z liderów.

Z pewnością opisane, to tylko część „knyfów” i patentów na czarną godzinę, które wciąż próbują być stosowane. Idąc jednak z duchem fair play, wierzę, że w nowym sezonie będzie ich jak na lekarstwo, czego i Państwu życzę.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI