Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czepiali i czepiają się mnie niektórzy decydenci, a co gorsze również część kibiców, o to, że tak mi leży na sercu dobro i rozwój żużla. Łapią za słówka, deprecjonują wnioski. Czy słusznie? Na początek więc fragment mojego felietonu z… roku 2008. Przeczytajcie i spróbujcie zrecenzować. Na dobry początek.

„Jak bumerang wracam do spraw młodzieży, tej żużlowej ma się rozumieć. Ruszyły eliminacje MMPPK, rundy kwalifikacyjne IMŚJ, za nami finał DMEJ, jeżdżą w regionalnych zawodach juniorskich, a zatem, z pozoru, wszystko kwitnie. Wystarczy jednak pochylić się nieco nad poziomem uczestników, a wręcz tylko ilością startujących, by załamać ręce. Tak tragicznie nie było już dawno. Skompletowanie pełnej szesnastki uczestników, nawet przy wschodnim wsparciu, okazuje się niewykonalne, przez co „atrakcyjność” zawodów osiąga rangę groteski. Problem w tym, że to nie wina tych chłopaków. Kluby nie szkolą, treningów i zawodów jak na lekarstwo, sprzęt wyeksploatowany i urazowy, a w lidze i tak startują inni, bo początkujący adept nie tam powinien zdobywać szlify i kółko się zamyka. Za chwilę zaś usłyszymy zapewne biadolenie, że stara gwardia kończy kariery, że czołówka się kurczy i starzeje, a następców nie widać i najlepiej, wobec tego, byłoby ograniczyć liczbę drużyn w E-lidze do ośmiu, a potem np. sześciu, bo i tak brakuje klasowych jeźdźców, nawet dla tych nielicznych drużyn.

Myśląc takimi kategoriami i nadal hołdując grzechowi zaniechania, włodarze światowego, a przy tym i naszego żużla, w krótkim czasie obudzą się z ręką w nocniku, gdyż zamiast wypromować speedway na salonach (słyszy się o planach organizacji GP w Malezji, USA, czy Australii, czemu należałoby przyklasnąć, gdyby jeszcze tamtejsi organizatorzy najpoważniejszych imprez, mieli o owych planach jakiekolwiek pojęcie, a nie były one jedynie mrzonkami Olsena), doprowadzą do jego całkowitego upadku. Zamiast więc bełkotać o kolejnych zmianach regulaminów, proponowałbym zająć się wypracowaniem systemu szkolenia i promocji juniorów (jak choćby kiedyś Puchar Pokoju i Przyjaźni – to stamtąd wyszli m.in. Kocso, Petrikovics, Hajdu, Tihanyi, Matousek, Schneiderwind, Prusa, Jedek, Korolew, Aas, Petranov i wielu, podkreślam, wielu, innych – czy powrót do rozgrywanych kilka lat temu systematycznie czwórmeczów – Polska, Dania, Szwecja, Norwegia, bądź też w każdej innej, sensownej konfiguracji), a także znacznie odważniej zwrócić się na wschód, w kwestii dużych imprez i dużych pieniędzy. Inaczej będzie ze speedwayem krucho.

Gdzie dziś są Węgrzy, Czesi, Włosi, Austriacy, a pojawiali się Bułgarzy, Francuzi, Holendrzy, Kanadyjczycy, ba, nawet Argentyńczyk? Jak wyglądają ligi w Niemczech, Czechach, we Włoszech, na Węgrzech, czy na Bałkanach, a nawet w Danii? Tylko ślepy tego nie widzi lub nie chce widzieć, bo mu tak wygodniej, tyle, że to postępowanie w myśl zasady „po nas choćby potop”, które niczego dobrego nie wróży, zaś wschód to najlepszy kierunek, gdyż przy obecnym poziomie potrzeb finansowych żużlowego cyklu GP, nie potrzeba nawet drugiego Abramowicza, a wystarczy wsparcie „przeciętnego” oligarchy, by ożywić dyscyplinę. Tyle, że aby to zrealizować, nie wystarczy kasa, choćby największa, mimo iż jest nieodzowna – trzeba jeszcze mieć koncepcję, konsekwencję działania i wykonawców, czego i Wam i sobie życzę.”

Tak pisałem 12 lat temu. Obecnie wracam do tych wypocin i tylko lekko uśmiecham pod nosem, z przekąsem. Osiem ekip w EL już mamy, do tego coraz liczniejsze głosy, że to i tak za dużo, bo beniaminkom ciężko, z powodu braku liczących się rajderów na rynku. Trochę to taki uśmiech przez łzy. Do tego niebywale wysokie koszty, wciąż podkręcane przez FIM, by jeszcze bardziej utrudnić start młokosom. Zero pomysłu na szkolenie i promocję swojej, rodzimej, nielicznej juniorki. A to wszystko, przy krótkotrwałym podnieceniu, ze względu na, podkreślający słabość i niemoc żużla, powrót dziadka Crumpa do ścigania. Przy tym liczne opinie tzw. ekspertów, że nie ma sensu powiększać EL, że połączenie drugiej z trzecią klasą to byłby błąd i takie tam dyrdymały.

Ręce opadają, toż to larum grają! Ubrali się chłopcy w granatowe marynarki za free, podarowane w ramach barteru przez sponsora i cieszą puchy, że są tacy ważni. Skoro potrafią karać wszystkich i za wszystko, to może pora spojrzeć w lustro i bezczelnie roześmiać się w gębę nieudacznikowi po drugiej stronie. Chcę ruchu. Pomysłów, koncepcji, dyskusji, nawet kłótni. Niech żużel żyje. Niech w tym kotle wre. Niech to rokuje poprawę. Jest takie przysłowie, że dopóki coś ludzi drażni, wkurza, to dobrze, bo oznacza, że jeszcze im zależy. Znacznie gorzej, gdy ludziska zaczynają się tylko śmiać, bo to z kolei prowadzi do wniosku, że przestali wierzyć w cokolwiek. Czyżbyśmy uznali więc, że ze strony PZMot-u czy GKSŻ-u to już nic dobrego, pożytecznego, ani mądrego nas nie spotka? Jeśli tak, to należy skład tych towarzystw wzajemnej adoracji pilnie przemeblować i przewietrzyć. Dla jasności. Nie tylko uszczuplić, co GKSŻ wykonała niedawno, z własnej nieprzymuszonej woli, ale poprawić. Poprawić, nie zaś tylko zmienić. To ważne. Mówimy o usprawnieniach, dobrych pomysłach, niekoniecznie będących wytworem własnej wyobraźni, czasem wystarczy skorzystać ze sprawdzonych wzorców i w efekcie, o rozwoju, nie zaś zwijaniu dyscypliny.

Nie patrzmy na FIM, nie szukajmy usprawiedliwień rodem z przedszkola, typu „to nie ja, to Czesiu”, tylko zewrzyjmy poślady i do roboty, sensownej roboty. Skoro można wymyślać różnej maści komisarzy, rozbudowywać regulaminy do granic absurdu, prowadzić małe i miałkie prywatne wojenki, jak choćby z powołaniami do kadry i związanym z tym zakazem reprezentowania kraju w jedynej imprezie mistrzowskiej pod egidą FIM-u, czyli cyklu SGP, bo innych championatów, to ja się nie doszukałem, mimo istnienia SoN, co to ni pies ni wydra, a oficjalnej rangi nie ma, to można też czasem, dla higieny i przeciwwagi wymyślić coś sensownego i przynoszącego dobre skutki dyscyplinie.

Trudne? Możliwe, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale niech wreszcie owe wszechobecne, marazm, tumiwisizm i apatia zamienią się w ostre spory, a przekonanie, że nie warto, bo to i tak nic nie da, zastąpi wiara w sensowne pomysły i ich wdrożenie. Na początek dopuściłbym do głosu praktyków. Nie udawał, że wszystko wiem najlepiej, bo przecież na sporcie to każdy się zna. Niech głos zawodników, organizatorów imprez komercyjnych, również speców od PR-u i marketingu sportowego, znajdzie swe należne miejsce i rangę. A potem to już z górki. Ku chwale sportu żużlowego. To jak towarzyszki i towarzysze – pomożecie?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI