Upadek Nielsa Kristiana Iversena. Foto: Stal Gorzów / Radek Kalina
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Cóż że to tak filozoficznie? Ano czasem i mnie najdzie, by nieco wyhamować i postarać o refleksję. Głównym tematem gorących sporów i dysput pośród żużlowej braci są w tych dniach transfery. Nie ustają adwersarze w przekonywaniu, czasem merytorycznym, innym razem sarkastycznym, a bywa zwyczajnie zabawnym, bądź prostackim o swych racjach. Bez znaczenia, że starym zwyczajem poglądy i przesądy zweryfikuje tor. Teraz nastał czas „filozofów”, najlepiej zaś fachowych we wróżeniu z fusów. Cóż z tego, że prawdziwe problemy wciąż nie są w stanie przebić się się przez ten krzyk, histerię wręcz. O rzeczywistych chorobach trzeba by dyskutować mając choćby elementarną wiedzę, a przekonywanie frajera ze wsi o wyższości Franka nad Cześkiem nie wymaga nazbyt wiele.

Jakież to więc owe poważne choróbska drążące żużel? Jest ich kilka. Dziś jednak skupię się na nielicznych, acz wciąż czekających na diagnozę i skuteczne leczenie.

Na dobry początek temat wałkowany od lat i od lat nierozwiązany. Coroczny odbiór różni się tylko skalą i wydźwiękiem medialnym zjawiska, o ile w danym roku wystąpi w formie najbardziej skrajnej. Jeśli tylko delikatnie, zawsze problem można zamieść pod dywan i dalej radośnie udawać, że go nie ma. Myślę o licencjach dla klubów. Szczególnie zaś tych niby nadzorowanych. Skoro sezon oszczędził nam bankructw i głośnych sporów, przy tym był trudny, bo pandemiczny, to wcale nie oznacza, że kłopot przestał istnieć. Zapytajcie byłych zawodników takiej Wandy czy Piły, jakie kwoty odzyskali od swych pracodawców. Zapytajcie w PZMot czy choćby taki Paweł Sadzikowski wciąż jest formalnie prezesem stowarzyszenia kultury fizycznej, czy też byłym, byłego stowarzyszenia.

Zapytajcie jaki majątek owo stowarzyszenie posiadało, bądź posiada, na jakiej podstawie Komisja licencyjna wydała glejt, niby nadzorowany. Przez kogo i jak nadzorowany przy tym. Zapytajcie zawodników poszkodowanych przez stowarzyszenia, które zmieniły szyld, ale nie adres i rodzaj działalności, tylko po to, by pozbyć się wierzycieli z pleców. Szczególnie zawodników. Zapytajcie ilu współczesnych żużlowców, mimo obniżenia stawek i renegocjacji kontraktów nadal czeka na zarobione kwoty, tylko boi się głośno krzyknąć, żeby jeszcze nie oberwać kary z PZMot za zbyt rozwiązły język. Oni wszyscy wciąż żyją, żyją też ich problemy, choć coraz bardziej wyciszane medialnie, przez co niektórym może się wydawać, że cokolwiek w tej materii poprawiono, załatwiono, czy rozwiązano. Otóż nic się nie zmieniło.

Ekstraliga ma nieco lepiej, bo kluby funkcjonują w formie spółek akcyjnych, choć ta forma również wszystkiego nie przesądza na korzyść potencjalnych wierzycieli. W niższych ligach, tam gdzie królują stowarzyszenia, bez własnego majątku, korzystające z użyczonych obiektów, obligatoryjnie zwolnione z obowiązku odprowadzania składek na fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych – tam dopiero mamy Meksyk. I co z tego, że jeden czy drugi zawodnik poskarży się w mediach. Przeczyta najwyżej recenzję swoich umiejętności, tudzież projekt dalszych celów życiowych i dróg ich osiągnięcia, żeby to ładnie w słowa ubrać. Pomocy znikąd. Sam musi borykać się z problemem, bo przecież nikt z członków znakomitej Komisji licencyjnej nie zasiadałby w tym gremium, gdyby oprócz diety ryzykował najmniejszą choćby odpowiedzialnością własną. Zatem do dzieła.

Największy interes mają w tym naturalnie poszkodowani, choć nikt w pojedynkę nie jest w stanie na ten przykład przeforsować zmiany obowiązującego w Polsce ustawodawstwa. Jednak drążąc skałę, stopniowo, sukcesywnie, wprowadzając na początek reprezentanta żużlowej braci do owej wyroczni, przepraszam – komisji licencyjnej, można będzie małymi kroczkami poprawiać sytuację. Na dziś nic się nie zmieniło. Przychodzi Franek, opowiada barwnie, do tego pokazuje założoną w necie zrzutkę i otrzymuje prawo startów. A jak niby było z Wandą? Potem zaś lament, płacz i zgrzytanie zębami, zaś ze strony PZMot klasyczne: – Nam nic do tego. Bzdura. To właśnie związek jest pierwszym, w zasadzie zaś jedynym weryfikatorem wiarygodności przedstawionego planu i dokumentów. Przypomnieć jak to było z imć Nawrockim? Taki rzeszowski diamencik, nomen omen.

Druga ważna kwestia wymagająca interwencji i rozwiązania, to przewożone przez kluby na wyjazdy bloczki z zaświadczeniami lekarskimi o zdolności zawodnika do dalszych startów. Naturalnie wcześniej wypełnione, podpisane i opieczętowane przez medyka, z wolnym miejscem na wpisanie biegu i nazwiska żużlowca. Oczywiście koloryzuję celowo, ale czy na pewno? Ile znacie przypadków, gdy nawet poszkodowany i odwieziony na badania w szpitalu zawodnik nie miał zaświadczenia o zdolności? To kolejna choroba drążąca polski speedway. Wszyscy wiedzą, że tak jest, wszyscy zgodnie nie akceptują takiego stanu, wielu krótko dyskutuje, gdy „wyskoczy” jakaś świeża afera i potem wszyscy przechodzą nad sprawą do porządku dziennego, bo ta już nie „żre” w mediach, nie jest tematem na jedynkę, są inne, nowe, chwilowo głośniejsze, a ta swoje już wykrzyczała, zarobiła kilka lajków i komentarzy, więc jest już ograna i trzeba szukać następnej. Wyjdzie kolejny znokautowany, dopuszczony i nabroi, to się do wątku wróci.

Spójrzcie przy tym jak sami jesteśmy skrajnie różni w naszych ocenach. Gdy czytamy, albo opowiadamy o zawodnikach wygrywających decydujące wyścigi, a potem wylewających krew z buta, to dla nas legendy, bohaterowie, gladiatorzy. Kiedy jednak któryś z ciężko poturbowanych wraca przedwcześnie na tor, po czym uczestniczy w karambolu, a do tego wysyła do szpitala „naszego” – gotowi jesteśmy drania ukamienować. Wiem jedno. W cywilizowanym świecie łatwo takie historie rozwiązać. I nie jestem naiwny. Nie liczę na nagłe olśnienie wszystkich klubowych lekarzy jednocześnie i gremialne hołdowanie podstawowej zasadzie Hipokratesa – po pierwsze nie szkodzić. Tu nie trzeba wymyślać koła ni prochu.

W pięściarstwie, po nokaucie, obowiązuje przymusowa przerwa. A wstrząśnienie mózgu w żużlu, to nie nokaut? Owszem, w środowisku nazywa się takowe, niby zabawnie, liczeniem parowozów, ale zasada jest niezmienna. Przydzwoniłeś – obowiązkowa przerwa. I nie ma mowy o kolejnych występach przed upływem karencji a już w danym meczu uchowaj Boże. Inaczej nadal możemy udawać, że wszystko odbywa się jak należy. Chwalić Barona, że mimo zgody lekarza nie wypuścił na tor Kołodzieja. Ganić opiekunów Gorzowa za papier dopuszczający Iversena po dzwonie w sobotnim GP i poprawce w niedzielę, albo doszukiwać się szlachetnego bohaterstwa i hartu ducha u Dudka, jednocześnie skrajnie negatywnie oceniając przedwczesny powrót na tor… Tego akurat nie wymienię z nazwiska i zawodów, bo doszło do śmiertelnej tragedii.

I ostatnia sprawa. Niepotrzebna i bezużyteczna funkcja Komisarza toru – do natychmiastowej likwidacji. Chłopaki nie mają pojęcia jak przygotowywać tory. A już ten konkretny, którego mają doglądać, to wcale, więc po co? Przyjeżdżają w marynarkach i lakierkach co z góry sugeruje „ważność” nie zaś chęć do roboty, a potem niezależnie do miejsca nakazują ubijanie, bo twardy to bezpieczny. Szkoda, że tylko dla nich. Nie chcę pastwić się tu nad konkretnymi osobami, bo to fajne chłopaki generalnie, tylko jak większość dbają nie o to do czego ich powołano, tylko o własne bezpieczeństwo i bezpieczeństwo swoich uprawnień. Zatem zbędna zupełnie instytucja, przy tym zabijająca ściganie – do natychmiastowej likwidacji.

Zachęcam więc właściwe instytucje i organy do prostej w gruncie rzeczy roboty. Niech Komisja licencyjna będzie fachowa, a jej członkowie ponoszą rzeczywistą, imienną, personalną odpowiedzialność za swe decyzje – wtedy się przyłożą. Niech medycy, ale nie klubowi, acz specjaliści medycyny sportowej, przygotują coś w rodzaju karomierza – to na początek. Dzwon z utratą świadomości – taka przerwa. Dzwon z brakiem kontaktu i sensownych odpowiedzi na zestaw weryfikujących pytań – inna przerwa. I nie chodzi tu od razu o wielomiesięczne pauzy. Wystarczy kilka godzin, czasami kilkanaście minut. W powtórce już nie wystąpi i nikogo nie skrzywdzi tym samym, a że przy okazji straci bezpowrotnie okazję zostania bohaterem legendy. Co wybieracie – bohater na wózku, albo z kolegą na wózku na sumieniu, czy odpuszczony wyścig lub mecz, o którym po następnej kolejce nikt nie będzie pamiętał?

No i wreszcie Komisarze. Tu dyskutować nie ma o czym. Zbędny balast. O innych problemach będzie jeszcze w wielu mediach, głośno i często – więc na ten moment odpuszczam, choć procedura startu, jakość nawierzchni i podobne wątki także wymagają podarcia obecnych rozpasanych i zbyt obszernych regulaminów, po tym zaś powrotu do przeszłości, czyli drobnej, kilkustronicowej broszurki, w której zapisane będą główne i najważniejsze zasady, bez rozbijania na czynniki pierwsze.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

3 komentarze on Żużel. Brzytwa Sieraka. Co innego jest złośliwie krytykować i zaczepiać, a co innego poprawić i błędy prostować
    Prawda
    23 Nov 2020
     1:19am

    Akurat „imć Nawrocki” kase na poczatku mial. Tylko doradcy nie tego.

    A co do reszty: ” I co z tego, że jeden czy drugi zawodnik poskarży się w mediach. Przeczyta najwyżej recenzję swoich umiejętności, tudzież projekt dalszych celów życiowych i dróg ich osiągnięcia, żeby to ładnie w słowa ubrać. Pomocy znikąd. ” Tak samo z felietonami. Dzis przeczytam jutro zapomne o czym bylo. Cos Pan naskrobie a za chwile przejdziemy do porzadku dziennego. I po co sie silic?

    Balbincia
    24 Nov 2020
     4:05pm

    Wlasnie o to chodzi,aby o tym pisać i mówić głośno. Czas najwyzszy ukrócić takie złe praktyki z płatnościami,ochroną zdrowia, ogólnie pojętym bezpieczeństwem. Co sezon slyszymy o jakiś przekrętach ,to nie wystawia dobrej opinii o naszej ukochanej dyscyplinie. Panie Pawle,pisz pan dalej swoje felietony,pietnuj złe praktyki ,bo piórem można nieźle zawalczyć👍

Skomentuj

3 komentarze on Żużel. Brzytwa Sieraka. Co innego jest złośliwie krytykować i zaczepiać, a co innego poprawić i błędy prostować
    Prawda
    23 Nov 2020
     1:19am

    Akurat „imć Nawrocki” kase na poczatku mial. Tylko doradcy nie tego.

    A co do reszty: ” I co z tego, że jeden czy drugi zawodnik poskarży się w mediach. Przeczyta najwyżej recenzję swoich umiejętności, tudzież projekt dalszych celów życiowych i dróg ich osiągnięcia, żeby to ładnie w słowa ubrać. Pomocy znikąd. ” Tak samo z felietonami. Dzis przeczytam jutro zapomne o czym bylo. Cos Pan naskrobie a za chwile przejdziemy do porzadku dziennego. I po co sie silic?

    Balbincia
    24 Nov 2020
     4:05pm

    Wlasnie o to chodzi,aby o tym pisać i mówić głośno. Czas najwyzszy ukrócić takie złe praktyki z płatnościami,ochroną zdrowia, ogólnie pojętym bezpieczeństwem. Co sezon slyszymy o jakiś przekrętach ,to nie wystawia dobrej opinii o naszej ukochanej dyscyplinie. Panie Pawle,pisz pan dalej swoje felietony,pietnuj złe praktyki ,bo piórem można nieźle zawalczyć👍

Skomentuj