Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tytułowy przekaz to motto armii francuskiej z czasów Cesarstwa Francuskiego, w latach 1805-1808 i 1811-1814. Głównym odwodem Napoleona od początku do końca I Cesarstwa była Gwardia, od 1808 podzielona na Starą (weterani) i Młodą (rekruci świeżo wcieleni w szeregi). Czy byli skuteczni? A jakże. Wygrali w ciągu kilkunastu lat szereg bitew i wojen, choć na koniec polegli. Tak bywa w historii wojskowości, jednakowoż po dziś dzień pamięta się bardziej zasłużone wiktorie, niźli ostateczną klęskę. Ta zaś nie może w żaden sposób przyćmić obiektywnych dokonań.

Co to wszystko ma do żużla? Ano ma. W minionym sezonie kolejne złoto przywdziała ekipa leszczyńskich Byków. Dodam, złoto zasłużone i nieprzypadkowe. Ten triumf był jak parafraza tytułu znanej komedii wojennej „Złoto dla zuchwałych”, w tej współczesnej, leszczyńskiej wersji, dodałbym „i cierpliwych”. W owej komedii, dla osiągnięcia wyznaczonego, własnego celu, grupka bohaterów potrafiła dogadać się nawet z wrogiem. Rzecz działa się w czasie II wojny światowej, a barwna ekipa kolorowych i nietuzinkowych rozrabiaków w mundurach odłączyła się „na chwilę” od zwartego szyku swych oddziałów, by zdobyć pobliski bank, a ściśle zawartość jego skarbca. Że ten zaś strzeżony był przez Germańca, pozornie mocno zindoktrynowanego, to sobie trudne słowo wymyśliłem, wydawało się, że polegną w finałowej odsłonie, po wielu szalonych i nieszablonowych akcjach po drodze. Ci jednak dosyć szybko potrafili namówić „wroga” do współpracy, tenże bowiem okazał się równie łasy na złoto, jak oni sami.

Janusz Kołodziej (z lewej) w objęciach Piotra Barona i Piotra Pawlickiego. FOT. PAWEŁ PROCHOWSKI.

Być może w Lesznie nie zgadzają się jedynie wprost własne korzyści materialne, ale już w kwestii doznań z kategorii wyższych celów i takich uczuć wszystko pasuje jak ulał. Możemy być bowiem przekonani, że coach Byków miał coś do udowodnienia poprzedniemu pracodawcy. Zaś by dokonać dzieła, przekonał nowych, by wzięli go do siebie z dobrodziejstwem inwentarza, czyli szerszą, profesjonalną ekipą, świadomą celu i potrafiącą ów cel osiągnąć. No i dopiął swego, nie raz, a w Lesznie, z pewnością, nie mają powodów, by żałować decyzji, podjętej w myśl starego, chińskiego przysłowia: „jeśli nie możesz wroga pokonać, spróbuj się z nim zaprzyjaźnić”.

Zaprzyjaźniono się więc w Unii z zaciągiem wrocławskim i obu stronom wyszedł ów mariaż na zdrowie. Co charakterystyczne przy tym, mimo wielu powodów, by artykułować publicznie pretensje, wobec niecierpliwości działaczy wrocławskich, takoż sposobu rozstania, Piotr Baron nadal w mediach, oficjalnie nie powiedział o nich złego słowa. Zgodnie z maksymą zapewne, że nie należy palić za sobą mostów, bądź przekazem wiersza Adama Asnyka, znanego z wyśpiewanej przez Joannę Wizmur wersji, w filmie „Ostatni dzwonek”, a brzmiącym: „Przestańmy własną pieścić się boleścią. Przestańmy własnym cierpieniem się poić. Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią. Mężom przystoi w milczeniu się zbroić”.

No i uzbroił się Piotr Baron. Siebie w powściągliwość, spokojnie, konsekwentnie budując sukcesy Leszna, na co cierpliwi włodarze klubu dali zielone światło i… nie musieli czekać na efekty. Drużynę zaś przysposobił „Pierre” jak gwardię napoleońską, w męstwo i dyscyplinę, dając oręż niezbędny do osiągnięcia, a potem utrwalenia swego panowania. Owszem, bywały w historii speedwaya dłuższe serie, na czele z rybnicką, jednak nie sposób porównywać tamtych okoliczności ze współczesnymi, tak jak trudno porównywać tytuły Szczakiela, Golloba i Zmarzlika. Czy któryś był wartościowszy, cenniejszy? Nie. Każdy był różny, acz jednakowo zasłużony i ważny.

Co istotne, w Lesznie potrafił się Baron dogadać nawet z, rzekomo, „wyrodnym dzieckiem” polskiego żużla – Piotrem „Piterem” Pawlickim. Jemu jakoś „Piter” nie próbował się stawiać, a z roli kapitana wywiązywał się wręcz wzorowo. Czyli co? Można? Coach Baron stworzył koleżeńską atmosferę w zespole, acz z jasnym usytuowaniem granic. On nie wymagał od zawodników, by uważali go za autorytet i traktowali z szacunkiem. Ową estymę i szacunek potrafił, krok po kroku, zbudować. Jak mantrę powtarza leszczyński menadżer: „pokora i praca, pokora i praca” i tak działa, sprawiając, że zgromadzeni wokół partnerzy, współpracownicy i podopieczni, czują się szanowani i docenieni. Widząc zaś obiektywne efekty takiego postępowania, gotowi są pójść za Baronem w ogień. A że nie pozwala przekroczyć pewnych granic? To najlepiej odzwierciedlała sytuacja w tegorocznym finale, przed potyczką we Wrocławiu. Piotr w krótkich, dosadnych, żołnierskich słowach streścił swej armii sytuację, nazwijmy ją „torowo-regulaminową”, nakazał spięcie właściwej części pleców, gdzie te tracą swą szlechetną nazwę, zaś wojska Barona nie ośmieliły się zgłaszać lamentów, zrazu myśląc jak tu sobie w tych warunkach poradzić skutecznie, nie zaś dlaczego się nie da. To cechy przywódcy, a takim, dodam skutecznym, Piotrek się okazał, nie pierwszy raz zresztą.

Wymiana spostrzeżeń z Jarosławem Hampelem.

Nawet najlepsza armia nie jest nic warta bez dowódcy. Dobry generał zaś stworzy wojsko nawet z przeciętnego, bądź niedouczonego poboru, jak Napoleon z młodej gwardii. Tutaj dobra armia trafiła na nietuzinkowego generała, a ten uczynił z niej formację karną i niepokonaną. To dało zwycięskie bitwy, a ostatecznie wojny. Przed nimi kolejny rok i kolejne wyzwanie. Wszak kto stoi w miejscu, ten się cofa.

Zdobyć szczyt, to podobno pestka. Sztuka to jak najdłużej się na nim utrzymać. W Lesznie potrafią odnajdywać motywację, nie spoczywają na laurach i za nic mają buńczuczne zapowiedzi konkurencji, szczególnie tej najbardziej niecierpliwej, z sąsiedztwa. Czy osłabieni brakiem drugiego, otrzaskanego i skutecznego juniora, potrafią sobie poradzić? Czy oddadzą najsłabsze, seniorskie ogniwo, by wkomponować do składu już dorosłego wychowanka? A może poradzą sobie z wersją „na wszelki wypadek” pod nr 8? No i jeszcze. Ów nowy, nieznany, doparowy młokos, wcale nie musi stanowić osłabienia. Baron pokazał wielokrotnie, że panuje nad sytuacją i ma autorskie, doskonałe „tu i teraz” koncepcje. Wsparty przy tym doświadczeniem Romana Jankowskiego nie musi się obawiać. Najwyraźniej sposobem rozwiązywania problemów a la Baron, jest do nich nie dopuszczać. Coś więc pewnie wymyśli, a „jego” Leszno, w nowym rozdaniu, także będzie liczyło się w walce o tytuł. Kolejny tytuł. Czwarty z rzędu.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI