fot. Łukasz Wilk.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tomasz Bajerski po zakończeniu kariery zawodniczej postanowił nadal być blisko czarnego sportu. Początkowo mężczyzna współpracował przede wszystkim z telewizją i komentował mecze, a jakiś czas temu rozpoczął również swoją działalność na pozycji trenera. – Od samego początku miałem taki plan. Lubię wyzwania i kontakt z ludźmi, więc odnajduję w tej pracy wszystkie elementy, których tak bardzo potrzebuję. Na pewno zrobię co w mojej mocy, żeby temu podołać – słyszymy od „Bajera”, który opowiada o trenerskim rozdziale swojego żużlowego życia.

W świecie czarnego sportu nie brakuje zawodników, którzy po odwieszeniu kevlaru na kołku wolą usunąć się w cień, żeby odpocząć trochę od ryku silników, medialnego zgiełku i zająć się czymś innym. W przypadku Bajerskiego nie było jednak mowy o odstawieniu żużla na boczny tor. – Trudno rozstać się z dyscypliną, jeżeli obcowało się z nią przez większą część życia. Zawsze można znaleźć dla siebie jakąś rolę, która pozwoli w dalszym ciągu obracać się w tym środowisku – mówi nasz rozmówca.

Dla zawodników na sportowej emeryturze zaangażowanie w żużlowe sprawy może stanowić pewnego rodzaju przedłużenie własnej kariery. Niektórym łatwiej jest pogodzić się z faktem, że nie będą startować już na motocyklu, jeżeli w dalszym ciągu mają coś do zrobienia przy ukochanej dyscyplinie, czują się potrzebni i mogą prowadzić styl życia zbliżony do tego z okresu zawodniczego. Trenowanie drużyny to jedna z najbardziej popularnych dróg, obok chociażby pracy w teamie danego zawodnika czy działania w ramach telewizji.

Być trenerem, być trenerem…

„Bajer” momentalnie postawił na zdobycie uprawnień trenerskich, które miały stanowić dla niego wartościową przepustkę do świata czarnego sportu po zakończeniu kariery. To była również szansa, żeby spełniać się na nieco innym polu i dalej walczyć o różnorodne osiągnięcia. Jak wyglądała droga do uzyskania miana trenera sportu żużlowego? – Nie ukrywam, że to był długi i wymagający proces. Przez jakiś czas musiałem jeździć na specjalne weekendowe zjazdy i brać udział w zróżnicowanych zajęciach, które odbywały się od piątku do niedzieli – wspomina Bajerski.

Były zawodnik nie miał jednak żadnych problemów ze zdaniem wszystkich egzaminów, zwłaszcza tych specjalistycznych. – Przez wiele lat jeździłem na żużlu, więc znałem przepisy i budowę motocykla. Z mojej perspektywy to nie było nic trudnego. Podejrzewam jednak, że dla osoby, która nie miała z tym nic wspólnego, to mogłoby okazać się czarną magią – tłumaczy nasz rozmówca.

Wiadomo, że nie każdy ma predyspozycje do pełnienia funkcji trenera, ale zdaniem Bajerskiego na tej pozycji najlepiej odnajdują się byli zawodnicy, którzy mieli okazję poznać żużel od środka i zdobyli wiele doświadczeń. – Uważam, że osobom, które nie jeździły nigdy na żużlu może być naprawdę trudno zostać dobrymi trenerami. Zdarzają się oczywiście takie przypadki, ale to nigdy nie będzie to samo. Tacy ludzie zazwyczaj okazują się jedynie porządnymi menadżerami. Drużynie wielokrotnie potrzeba jednak czegoś więcej. Wartościowy szkoleniowiec musi czuć daną dyscyplinę oraz umieć przekazywać wiedzę, którą sam wcześniej nabył startując w różnorodnych zawodach. Wielu rzeczy nie można się nauczyć i zrozumieć bez wieloletniej jazdy na motocyklu – zdradza „Bajer”.

– W pracy trenerskiej korzystam chociażby ze znajomości charakterystyk różnych torów, którą nabyłem dzięki rywalizacji na wielu zróżnicowanych nawierzchniach. Na pewno znacznie łatwiej przewidzieć mi, jak należy zachować się w zastanych warunkach i dopasować motocykle, ponieważ przez lata musiałem się z tym zmagać. Kontakty z różnymi ludźmi w specyficznych żużlowych okolicznościach nauczyły mnie podejścia do innych. Byłem w tym wszystkim od środka jako zawodnik, więc zdaję sobie sprawę, jak to dokładnie funkcjonuje. Wiele rzeczy zrozumiałem także dzięki współpracy z psychologiem, więc teraz mogę to wykorzystać. Prawda jest taka, że staram się stosować wobec zawodników rozwiązania, które wnosiły coś pozytywnego do mojej kariery. Bez wieloletniej praktyki zawodniczej niestety nie miałbym takich informacji – dodaje nasz rozmówca.

Bo to się właśnie tak zaczyna…

Pierwszym przystankiem na trenerskiej drodze Tomasza Bajerskiego okazał się Poznań. Wychowanek toruńskiego klubu przejął drugoligową ekipę „Skorpionów” w 2017 roku. – Pierwotnie Mirek Kowalik miał prowadzić tamtą drużynę, ale ostatecznie przeszedł do Gdańska. W międzyczasie prezes klubu dostał jakiś namiar na mnie i zadzwonił, żeby wybadać grunt. Bardziej szczegółowe rozmowy odbyliśmy po jego powrocie z wakacji, na które akurat się wybierał. Tak naprawdę dogadaliśmy się bardzo szybko. W ten sposób rozpoczęła się moja poznańska przygoda, która trwała przez trzy kolejne lata. To była moja pierwsza praca trenerska, jednakże nie miałem żadnych wątpliwości przed podjęciem się tego zadania – wspomina były zawodnik.

Prawda jest taka, że „Bajer” trochę musiał się naczekać na premierową ofertę, ponieważ w momencie przejmowania poznańskiej drużyny mijało mniej więcej dziesięć lat, od kiedy zdobył uprawnienia trenerskie. – Na pewno nie zniechęcałem się początkowym brakiem zainteresowania moimi usługami. W tym czasie zająłem się wieloma innymi sprawami. Przez jakiś czas byłem na zagranicznym wyjeździe, a potem współpracowałem z telewizją. Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie moja szansa. Z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej pogłosek na ten temat, więc warto było być cierpliwym i przesadnie się nie zamartwiać – zdradza nasz rozmówca.

Tomasz Bajerski przychodził do Poznania ze sporym bagażem doświadczeń zawodniczych do wykorzystania w pracy ze swoimi podopiecznymi, ale tak naprawdę nie posiadał żadnych doświadczeń trenerskich związanych z prowadzeniem zespołu w trakcie meczu oraz całego sezonu. Były żużlowiec postanowił potraktować poznańską przygodę jako przestrzeń do nauki i porządnego przetestowania swoich możliwości, ale jednocześnie nie zamierzał pozwalać sobie na jakiekolwiek zaniedbania.

– Ja zawsze angażuję się na sto procent i staram się być jak najlepiej przygotowany. Jeżeli za coś się biorę, to chcę zrobić wszystko na możliwie najwyższym poziomie. Nie ukrywam jednak, że na samym początku towarzyszył mi delikatny stres, bo chciałem pokazać się z dobrej strony, ale nie wiedziałem czy moje działania przyniosą oczekiwane efekty. Z biegiem czasu zyskiwałem na szczęście coraz większe obycie oraz wiarę we własne możliwości. Prawda jest też taka, że ja jestem bardzo komunikatywną osobą, dlatego nie miałem problemu, żeby się ze wszystkimi dogadać. Pomocne okazało się również to, że znałem wielu chłopaków, z którymi miałem okazję współpracować. Dzięki temu nie wchodziłem do kompletnie nieznanego mi środowiska – opowiada „Bajer”.

Wcześniejsze kursy trenerskie oraz wieloletnie starty na żużlu zapewniły Bajerskiemu teoretyczną bazę, na której zamierzał się oprzeć. Wiadomo jednak, że najważniejsza jest umiejętność wykorzystania posiadanej wiedzy w praktyce. Początkujący szkoleniowiec wiedział jak się do tego zabrać. – Mam całkiem sporo kolegów, którzy do niedawna byli jeszcze zawodnikami, a teraz są trenerami. Znamy się od wielu lat, więc mogłem z nimi porozmawiać i popytać o pewne rzeczy – zdradza nasz rozmówca.

fot. Róża Koźlikowska – @FotRose

Co konkretnie dały Bajerskiemu takie konsultacje? – Chciałem skonfrontować swoje wstępne pomysły z ich doświadczeniami, żeby wyciągnąć z tego jak najwięcej wniosków i wszystko odpowiednio poukładać. Od samego początku nie zamierzałem jednak nikogo naśladować. Nie mam żadnego wzorca trenerskiego, ponieważ skupiam się na sobie i finalnie działam po swojemu. Uważam, że do wszystkiego trzeba dochodzić samemu, bo inaczej człowiek nie zrozumie pewnych rzeczy – tłumaczy wychowanek toruńskiego klubu.

Niektórzy nowi szkoleniowcy rzucają się na głęboką wodę i zaczynają przygodę trenerską od prowadzenia ekstraligowych drużyn, jednakże „Bajer” stawiał swoje pierwsze kroki w najniższej klasie rozgrywkowej. – Trudno powiedzieć, czy to było dla mnie najlepsze rozwiązanie, ponieważ nie miałem możliwości wyboru między różnymi ligami. Nie jestem w stanie stwierdzić czy w odwrotnej sytuacji na pewno postawiłbym na drugą ligę. Tak naprawdę wszystko zależałoby od możliwości kadrowych i klimatu wokół danego klubu. Myślę, że dałbym radę odnaleźć się na każdym szczeblu ligowym, ale stoję na stanowisku, że wszystko powinno przychodzić w odpowiednim czasie – przekonuje trener.

Praca w najniższej klasie rozgrywkowej miała jednak swoje zalety. – Szybko zacząłem wychodzić z założenia, że w mojej sytuacji chyba nawet lepiej popróbować różnych rzeczy i popracować sobie w niższej lidze, gdzie nie ma takiego ciśnienia i szumu medialnego, żeby później stopniowo przebijać się coraz wyżej. Obycie z tematem zawsze się przydaje, a gdzieniegdzie mogłoby nie być miejsca na wzięcie głębszego oddechu i doskonalenie swojego warsztatu trenerskiego – stwierdza torunianin.

Poznańskie początki

Pierwszy sezon pod wodzą Tomasza Bajerskiego drużyna poznańska zakończyła na czwartym miejscu po przegranym półfinale z gnieźnianami. Rok później „Skorpiony” nie zdołały wjechać do play-off i uplasowały się na piątej pozycji. Ktoś mógłby powiedzieć, że wyniki nie rzucały na kolana, jednakże należy zwrócić uwagę, że ekipa ze stolicy województwa wielkopolskiego wracała w tamtym czasie na żużlową mapę Polski po kilkuletniej przerwie i nie zamierzała walczyć o najwyższe cele. Postawa zespołu na pewno nie była rozczarowująca, tylko odzwierciedlała aktualne możliwości klubu.

Przed rokiem „Bajer” poszedł jednak o krok dalej razem ze swoim zespołem. PSŻ Poznań okazał się jedną z rewelacji drugoligowych rozgrywek, chociaż nie był upatrywany w roli faworyta. „Skorpiony” najpierw zajęły drugie miejsce po rundzie zasadniczej, a następnie wjechały do wielkiego finału. W pierwszej odsłonie walki o awans żółto-czarni rozgromili Polonię Bydgoszcz 59:31 i wydawało się, że za moment zameldują się w wyższej klasie rozgrywkowej.

Podopieczni Bajerskiego mieli szansę sprawić ogromną niespodziankę, jednakże w rewanżu nieoczekiwanie roztrwonili ogromną przewagę i musieli obejść się smakiem. Ta porażka okazała się delikatną rysą w dorobku szkoleniowca wywodzącego się z Torunia, ale bez wątpienia nie przekreśliła jego wcześniejszych dokonań. Z takimi sytuacjami również trzeba mierzyć się w tej pracy, dlatego najważniejsze, żeby się nie zrażać. „Bajer” po prostu poznawał swój nowy fach od każdej możliwej strony.

– Myślę, że tamta sytuacja nie zostawiła żadnych trwałych śladów w mojej głowie i nie podcięła mi skrzydeł. Po prostu trzeba było przejść nad tym do porządku dziennego i pogodzić się z pewnymi faktami, a następnie dalej iść przed siebie. Na pewno nie pojechaliśmy do Bydgoszczy przesadnie pewni siebie. Ja liczyłem się z tym, że gospodarze zrobią wszystko, żeby jakimś cudem wyrwać nam ten awans. W sporcie trzeba dopuszczać do świadomości wszystkie scenariusze. W tamtym meczu po prostu okazaliśmy się słabsi i koniec tematu. Życie czasami lubi pisać takie niecodzienne historie, ale nie warto rozdrapywać starych ran – wspomina były szkoleniowiec „Skorpionów”.

Tomasz Bajerski bez wątpienia zaczął budować w Poznaniu swoją trenerską pozycję, ponieważ regularnie zbierał wiele pochwał i miał okazję trochę się wypromować. – Wydaje mi się, że mogę miło wspominać czas spędzony z Poznaniu. Była jedna rzecz, która nie do końca mi się podobała, ale nie chciałbym o tym mówić. Zapewniam jednak, że nie chodzi o przegrany finał z Polonią Bydgoszcz. Dzięki pracy w tym klubie nauczyłem się, że pierwsza decyzja jest zawsze najtrafniejsza. Czasami nie ma sensu przesadnie długo głowić się nad pewnymi kwestiami, tylko trzeba zaufać swojemu wewnętrznemu głosowi i postawić na to, co w danym momencie przychodzi do głowy – zdradza szkoleniowiec.

Powrót do korzeni

Pod koniec sezonu 2019 stało się jednak jasne, że „Bajer” opuści poznańską ekipę i rozpocznie pracę w macierzystej drużynie z Torunia, która po raz pierwszy w historii spadła do pierwszej ligi i potrzebowała dobrego sternika, żeby jak najszybciej wrócić na właściwe tory. Dla byłego zawodnika to był znaczący trenerski awans. – Kiedy dostałem ofertę, to poprosiłem o parę dni do namysłu, ale ostatecznie postanowiłem przyjąć propozycję współpracy. Wspomniałem już wcześniej, że lubię takie wyzwania, dlatego musiałem z tego skorzystać. Takich okazji chyba nie wolno marnować. Wiadomo, że jestem wychowankiem tego klubu i nadal mieszkam w Toruniu, zatem bycie trenerem tego zespołu to jest dla mnie wielki zaszczyt oraz ogromna radość. Myślę, że na takie chwile po prostu się czeka – mówi Bajerski.

fot. YouTube Apator Toruń

Praca „w domu” to z jednej strony spełnienie marzeń, ale też spore obciążenie, ponieważ wszyscy oczekują znacznie więcej od człowieka wywodzącego się z danego środowiska. Wiadomo również, że „własna” drużyna generuje u trenera zupełnie inne emocje i sprawia, że szkoleniowiec za każdym razem chce poświęcać się jeszcze bardziej. To nie jest tylko zwykła praca. Tomasz Bajerski ma zostać twarzą odbudowy toruńskiego żużla po wielu niepowodzeniach z ostatnich sezonów, dlatego cała lokalna społeczność spogląda mu na ręce.

Wiemy już, że „Bajer” razem ze swoimi podopiecznymi postawił w tym roku pierwszy poważny krok na drodze do lepszej przyszłości i uzyskał założony przed sezonem awans do PGE Ekstraligi. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, ale za kilka miesięcy szkoleniowiec Apatora stanie przed kolejnymi niełatwymi wyzwaniami, które coraz bardziej będą weryfikować jego trenerskie umiejętności. Wychowanek toruńskiego klubu podkreśla jednak, że jest na to gotowy, chociaż w ostatnim czasie miał okazję przekonać się, że spora część toruńskich kibiców potrafi być bardzo wymagająca i nie szczędzi sobie prawa do krytyki.

Nie da się ukryć, że z każdym kolejnym tygodniem skala trudności dla Bajerskiego będzie tylko rosnąć, jednakże w tym momencie szkoleniowiec czuje się już znacznie pewniej w parku maszyn i może opierać się na stabilniejszych fundamentach. – Wcześniejsze doświadczenia w Poznaniu dały mi wiele rozwiązań, które mogłem zastosować również w toruńskiej drużynie. W rzeczywistości to się sprawdzało, dlatego wiedziałem, że warto się tego trzymać. Nie chciałbym jednak mówić o szczegółach, ponieważ odsłonilibyśmy zbyt wiele tajników. Sprawa wygląda tak, że jeżeli coś zadziałało w mojej poprzedniej drużynie, to starałem się zrobić to samo w Toruniu, bo spodziewałem się podobnych efektów. W ostatnich latach wiele rzeczy przetestowałem, dzięki czemu teraz mogę stosować sprawdzone metody, chociaż nie ukrywam, że na każdym kroku trzeba zachowywać czujność i nie zamykać się na jakieś modyfikacje – wyjaśnia szkoleniowiec.

Bajerski zauważa, że dobry trener powinien bez przerwy poszerzać swoją wiedzę dotyczącą czarnego sportu, ponieważ żużel stale się zmienia i trzeba rozumieć jego współczesną specyfikę. Na pewno nie można bazować wyłącznie na informacjach, które były aktualne kilkanaście lat temu. – Cały czas trzeba słuchać ludzi ze środowiska, interesować się bieżącymi tematami oraz żyć dyscypliną na co dzień. Ja na pewno poświęcam temu wiele czasu i uwagi. Bardzo dużo rozmawiam z zawodnikami oraz mechanikami, ponieważ chcę poznać ich odczucia. Poza tym stale obserwuję żużlową rzeczywistość i patrzę na to, jak jeżdżą zawodnicy oraz co robią w parku maszyn. Można powiedzieć, że moja praca to jedna wielka analiza i niekończące się próby wyciągania jak największej liczby wniosków – uświadamia nasz rozmówca.

Trenerskie rzemiosło

Okazuje się, że objęcie funkcji trenera tak naprawdę wiele zmienia w podejściu do czarnego sportu u człowieka, który wcześniej ścigał się na motocyklu. – Bycie zawodnikiem i trenerem to dwie różne rzeczy. Tego nie można nawet porównywać – zauważa Bajerski. – Przedtem koncentrowałem się przede wszystkim na sobie, a teraz muszę brać odpowiedzialność za wszystkich chłopaków i każdego z nich doglądać w takim samym stopniu. Wydaje mi się, że znacznie trudniej jest być trenerem niż zawodnikiem – dodaje wychowanek toruńskiego klubu.

Niektórym może się wydawać, że trener żużlowy stoi jedynie w parku maszyn i wypisuje program, ale Bajerski przekonuje, że ma znacznie więcej obowiązków. – Wszystko zaczyna się od zbudowania składu. Następnie trzeba ustalić plan działania i zarządzać zmontowaną drużyną podczas treningów oraz meczów ligowych. Wiadomo, że zawodników warto dobrać pod względem charakteru oraz umiejętności, żeby wszystko jak najlepiej się komponowało. Od samego początku trzeba tworzyć przyjazną atmosferę, aby chłopacy dobrze czuli się w swoim towarzystwie i chcieli współpracować. Do każdego żużlowca należy umieć dotrzeć i sprawić, że w drużynie będzie chemia. Na co dzień jest wiele do zrobienia, ponieważ trzeba trzymać rękę na pulsie i wszystkiego doglądać. Jeżeli dzieje się coś niedobrego, to należy próbować temu zaradzić. Do tego dochodzi cała masa wyjazdów, więc nie można narzekać na nudę – tłumaczy nasz rozmówca.

Od długiego czasu w żużlowym światku toczy się dyskusja na temat roli trenera w sporcie żużlowym. Wiadomo, że szkoleniowiec nie wsiądzie na motocykl za swoich podopiecznych, ale zdaniem Bajerskiego może w pewnym stopniu wpływać na drużynę podczas meczów ligowych. – To ja decyduję o sposobie przygotowania domowego toru, polewaniu nawierzchni, zestawianiu składu czy taktyce meczowej. Muszę podejmować decyzje, które będą uwzględniały potrzeby i preferencje zawodników, a jednocześnie okażą się korzystne dla drużyny. Do tego dochodzi udzielanie wskazówek dotyczących ustawień motocykla czy stylu jazdy oraz motywowanie chłopaków i podtrzymywanie ducha drużyny. Wszystkie wspomniane przeze mnie kwestie mogą decydować o wyniku spotkania oraz postawie zawodników, dlatego uważam, że rola trenera jest naprawdę duża – wyjaśnia „Bajer”. Oczywiście mówimy o sytuacjach, kiedy samodzielność szkoleniowca nie jest ograniczona przez charyzmatycznego prezesa, ale Bajerski na razie nie spotkał się z takimi sytuacjami.

W jaki sposób Tomasz Bajerski układa swoje relacje z zawodnikami? – Jeżeli jesteśmy na zawodach to musi być twarda dyscyplina, ponieważ wszyscy walczymy w jednym celu i powinniśmy być profesjonalistami. Pomiędzy meczami możemy pozwolić sobie na trochę luzu, ale wszystko w granicach rozsądku. Wspólnie wypracowujemy konkretne zasady, których potem się trzymamy – zdradza szkoleniowiec. – Uważam, że trzeba dużo rozmawiać z seniorami i wymieniać się spostrzeżeniami dotyczącymi bieżących wydarzeń, a młodzieżowcom należy kłaść jak najwięcej do głowy i uświadamiać pewne rzeczy, żeby mogli się rozwijać – dodaje po chwili.

– Każdy trener powinien wzbudzać zaufanie, żeby zapracować sobie na szacunek i autorytet. Zawodnik musi mieć przeświadczenie, że szkoleniowiec wie co robi i będzie działał dla jego dobra. Ja poświęcam bardzo dużo czasu na poznanie członków mojej drużyny, aby zrozumieć ich postępowanie oraz wiedzieć, czego mogę się po nich spodziewać. Zawsze jestem otwarty, ale jednocześnie bardzo szczery. Nigdy nie chcę owijać w bawełnę, ponieważ wolę przekazywać konkretne komunikaty. Każdy ma prawo wiedzieć na czym stoi – opowiada Bajerski.

W jaki sposób trener powinien reagować na postawę swoich zawodników? – Nie ma złotej recepty. Wszystko zależy do okoliczności. Zawsze warto kogoś pochwalić za dobrą robotę, ale nie należy przesadzać, żeby nikomu nie przewróciło się w głowie. Jeżeli pojawi się jakiś powód do krytyki, to najlepiej porozmawiać w cztery oczy albo we własnym gronie, aby wszystko zostało między nami. Najważniejsze są bezpośrednie relacje, a nie publiczne załatwianie różnorodnych spraw – tłumaczy trener „Aniołów”.

Można odnieść wrażenie, że Tomaszowi Bajerskiemu coraz bardziej podoba się działalność trenerska. – Wiadomo, że ta praca generuje spory stres, ale przyznam szczerze, że naprawdę mnie wciągnęła. Na pewno poświęcam się na sto procent i chciałbym związać z tym swoją najbliższą przyszłość. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale jestem dobrej myśli – mówi nasz rozmówca. Tomasz Bajerski okazuje się jednak bardzo skromny i stwierdza, że dopiero czas zweryfikuje, czy na pewno nadaje się do pełnienia tej funkcji. – Trenera należy oceniać po wynikach oraz kontaktach z zawodnikami. Jeżeli chłopacy z mojej drużyny będą wypowiadać się dobrze na mój temat, a przy okazji uzyskamy korzystny wynik i spełnimy oczekiwania, albo pozytywnie zaskoczymy, to będę wiedział, że podążam w dobrym kierunku. Sam jednak nigdy nie zamierzam oceniać swojej pracy, ponieważ od tego są inni. Ja jedynie mogę mieć poczucie, że wkładam w to wszystko całe swoje serce – słyszymy od toruńskiego szkoleniowca.

Tomasz Bajerski otwarcie przyznaje, że chciałby na dłużej związać się ze swoją macierzystą drużyną i zapewnić sobie trochę zawodowej stabilności. – Jeżeli wszystko będzie się dobrze układać, to na pewno posiedzę jakiś czas w Toruniu, ponieważ mam tu sporo rzeczy do zrobienia. Gdyby jednak włodarze klubu doszli do wniosku, że coś jest nie tak i trzeba się rozstać, to uszanuję taką decyzję i pomyślę co dalej. Na razie jednak nie zanosi się na taki scenariusz, dlatego skupiam się na swojej pracy – zdradza były zawodnik. Wygląda na to, że ciągłe obcowanie z czarnym sportem nie męczy naszego rozmówcy. Kiedy pytamy Tomasza Bajerskiego, czy czasami nie ma ochoty usiąść na kanapie i pooglądać żużel z perspektywy kibicowskiej, to słyszymy tylko, że jeszcze nie nadszedł taki moment i raczej prędko nie nadejdzie. – Do tego sportu najbardziej przyciąga mnie adrenalina – zakończył „Bajer”.

5 komentarzy on Żużel. Bajerski: Praca trenera naprawdę mnie wciągnęła. Prowadzenie toruńskiej drużyny to wielki zaszczyt
    Slawek
    10 Nov 2020
     3:07pm

    Na PGE za słaby, a na pierwszą za dobry. Walka z Grudziądzem o utrzymanie, no chyba że Myszy się włączą.

    Realia
    12 Nov 2020
     9:26pm

    Jpr sami eksperci .. co Wy w życiu osiągnęliście? Dwa trzy sezony przed telewizorem?? Żenujące marudy

Skomentuj

5 komentarzy on Żużel. Bajerski: Praca trenera naprawdę mnie wciągnęła. Prowadzenie toruńskiej drużyny to wielki zaszczyt
    Slawek
    10 Nov 2020
     3:07pm

    Na PGE za słaby, a na pierwszą za dobry. Walka z Grudziądzem o utrzymanie, no chyba że Myszy się włączą.

    Realia
    12 Nov 2020
     9:26pm

    Jpr sami eksperci .. co Wy w życiu osiągnęliście? Dwa trzy sezony przed telewizorem?? Żenujące marudy

Skomentuj