Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Na początku lat 90. był bodaj najcudowniejszym, obok Tomasza Golloba, dzieckiem polskiego żużla. Co zresztą podkreślił tytułem MIMP wywalczonym jeszcze przed 18. urodzinami. Dziś to trener Apatora Toruń oraz ekspert nSport+. A eksperci swoje do powiedzenia mają. Więc wysłuchaliśmy. Tomasz Bajerski.

Czy chuderlawy i tyczkowaty, kilkuletni Bajerek uprawiał w dzieciństwie inne dyscypliny sportu?

Od początku liczył się w zasadzie tylko motorsport. Tata miał wueskę lelka, kuzyn junaka i od zawsze jeździłem, ile się tylko dało. Jeszcze przed ukończeniem 10. roku życia zapisałem się do szkółki żużlowej Apatora.

I przyjęli takiego malucha?

Tak, bo to był nabór do miniżużla. Trenowaliśmy na tym malutkim torze, wpisanym w murawę starego klubowego obiektu. Zgłosiło się wtedy ze stu chłopaków i nabór trzeba było rozłożyć na dwa dni. Do zimy zostało nas już około dziesięciu, do wiosny może z pięciu, a do żużla trafiło dwóch czy trzech. Ja w każdym razie spędzałem w klubie całe dnie, w wakacje od godz. 7-8 rano do 20-21. Ze wsi Przysiek miałem przez las jakieś 15 minut drogi na rowerze. Raz tylko byłem w życiu na kolonii.

I się Pan z niej zerwał, bo nie mógł wytrzymać bez zapachu żużla i warsztatu?

Nie miałem jak, to było w Czechach.

A później poszło tak, jak w przypadku wielkich talentów – że wsiadł Pan po raz pierwszy na motocykl i z miejsca pojechał ślizgiem?

Od razu motocykla nie złamałem, choć trener Jan Ząbik mówił, że gdy zobaczył, jak przejechałem pierwsze kółko, to już wiedział, że powinno być dobrze. Od połowy łuku jeździłem tym ślizgiem, może nawet trzy czwarte łuku w ten sposób pokonywałem.  

Po dwa tytuły MIMP sięgał Pan na dzień dobry i na pożegnanie z wiekiem juniora. Pierwsze złoto, w Toruniu, zostało zdobyte na niespełna półtora miesiąca przed 18. urodzinami. Sprawdzał Pan, czy byli młodsi championi w historii?

Ja nie. A Pan?

Zdaje się, że Maciej Janowski wywalczył swój pierwszy tytuł w Rybniku (2010) tuż po 17. urodzinach. Pierwszy z trzech tytułów. Pańskie przejście do seniorskiego grona też okazało się bezbolesne, zakończone ektraligową średnią równą 2,115. To sprawdziłem.

Rzeczywiście, ja nawet nie odczułem wtedy tej zmiany. Często jeździłem wówczas spod ósemki, zastępowałem seniorów. W zasadzie co mecz odjeżdżałem pięć wyścigów, a nie trzy.

Ten pierwszy seniorski sezon odjechał Pan już jednak w gorzowskich barwach. Dlaczego?

Bo rok wcześniej były duże niejasności co do intencji i sportowej postawy pewnych toruńskich zawodników w czasie finałowej rywalizacji z Częstochową. Powiedziałem wtedy, że nie będę z nimi jeździł w jednej drużynie. I takie były ustalenia – ja miałem zostać, oni odejść. Wyszło jednak inaczej, a toruński klub wystawił mnie na listę transferową. Początkowo mówiło się o kwocie miliona złotych, później 800 tysiącach, aż w końcu znalazło się przy moim nazwisku 600 tysięcy. W klubie uznali, że za taką kasę i tak mnie nikt nie kupi, ale to były czasy, gdy w Gorzowie pojawiła się firma Pergo i Les Gondor. Poszedłem w Toruniu do klubu i uprzedziłem, że jest na mnie chętny, a prezes Rogalski, z którym miałem zresztą bardzo dobre kontakty, powtórzył, że nikt mnie nie kupi za tyle pieniędzy. Podkreśliłem, że mówię poważnie, no i uwierzył dopiero, gdy zobaczył pieniądze. Przyznał, że prawie wtedy zemdlał. Po prostu był pewien, że się dogadamy, bo, de facto, mieliśmy wszystko dogadane. Problem był w tym, że pewni ludzie z klubu nie odeszli.  

Oczywiście, poza wspomnianą kasą dla klubu coś wpadło też do Pańskiej kieszeni?

Tak, tak. Dawało się wtedy na sprzęt, podobnie jak teraz. A te 600 tysięcy stanowiło jeśli nie trzy czwarte, to na pewno więcej niż 50 procent rocznego budżetu Apatora.

Imponowało to Panu, wówczas młodemu człowiekowi? Gwiazda Gorzowa?

Ja wtedy zbyt wiele czasu w Gorzowie nie spędzałem, sporo startowałem. Zresztą obecnie zawodnicy robią podobnie. Przy czym ja wówczas oddawałem dla Gorzowa serce, a obecnie przyjezdni często mają swoje kluby w d… Niektórzy nawet pozorów nie starają się zachować.

Bo to często nie sportowcy, lecz pracownicy żużlowi. W Gorzowie, przez cztery sezony, pomógł Pan zdobyć srebro i brąz DMP. A później nastąpiło pożegnanie. Dlaczego?

Zaczęło się wszystko psuć, brakowało kasy. Kontrakt miałem sześcioletni, ale z możliwością odejścia po czterech sezonach. Zadzwonił wtedy chyba trener Janek Ząbik i zapytał, czy bym nie chciał wrócić. Wróciłem.

Niedługo później był awans do cyklu Grand Prix. W 2003 roku zajął Pan 15. miejsce w 22-osobowej stawce, dwukrotnie wjeżdżając do półfinału: w Aveście i Krsku. To był wówczas szczyt możliwości?

Myślę, że ciut, ciut więcej można było dołożyć, ale naprawdę niedużo. Troszkę zostałem wtedy oszukany z silnikami, w których podmieniono głowice. Na początku sezonu korzystałem z usług jednego mechanika, potem oddałem sprzęt do innego, a gdy wróciłem do pierwszego, to powiedział, że to nie jego głowica. Że ktoś podmienił. Ale ogólnie było dobrze, może poza mniej stabilną końcówką. Walczyłem do końca i była jakaś szansę na otrzymanie dzikiej karty, ale to zawsze trudny temat. Ja skończyłem na miejscu 14.-15 (ex aequo z Bjarne Pedersenem), a kartę na kolejny sezon dostał 18. Mark Loram.

Wiadomo – wtedy mistrz świata sprzed trzech lat. Poza tym był to już czas, gdy Anglikom z trudem przychodziło utrzymanie się w cyklu po sportowej walce. A Polaków tam nie brakowało. Bliżej medalu było w IMŚJ, najbliżej chyba w norweskim Elgane (1994), gdzie z 11 oczkami (2,2,1,3,3) był Pan piąty. A wyżej tylko Mikael Karlsson – 14+3, Rune Holta – 14+2, Jason Crump – 12+3 i Tomas Topnika – 12+2.

W Elgane prowadziłem chyba we wszystkich wyścigach, ale podnosiło mnie na przyczepnym torze. Ja myślę, że bliżej medalu było tak naprawdę rok wcześniej w Pardubicach (Bajerski był wtedy siódmy z dorobkiem 8 oczek – 3,1,1,1,2). Zacząłem od wygranej, ale później zaczęła się nagrzewać świeca i motor tracił moc. Traciłem pozycje, zdążyliśmy wymienić gaźnik, zapłon i cewkę, aż w końcu wymieniliśmy świecę. Na ostatni wyścig dopiero.    

Stosunkowo krótka okazała się ta Pańska kariera, podobnie jak u rok starszego Piotra Barona, również z tego uzdolnionego toruńskiego wypustu. Można było rozegrać pewne sprawy inaczej?

Nie. Szczerze mówiąc, chyba nie. Nic bym raczej nie zmieniał, tak się stało i tak już pozostanie.

Rozmawiał WOJCIECH KOERBER

FINAŁ DMP 1996

Włókniarz Częstochowa – Apator Toruń 50:40 (10.10)

Włókniarz: Drabik 14+1 (3,3,3,3,2*), E. Skupień 2 (1,1,0), Stachyra 9 (3,0,3,0,3), Przygódzki 4+1 (1,2*,1,0), Screen 15 (3,3,3,3,3), Osumek 1 (1,0,0), Ułamek 5 (1,2,1,1,0), Jucha ns.

Apator: Krzyżaniak 2 (2,d/4,0,0), Kuczwalski 0 (0,0), Mir. Kowalik 9+2 (2,3,1*,1*,2), Wronkowski 1 (0,1), Sullivan 12 (2,2,2,3,2,1), Jaguś 5+3 (0,1,2*,1*,1*), Bajerski 11+1 (2*,3,2,2,2,0), Mar. Kowalik ns.

Apator – Włókniarz 46:44 (rewanż, 13.10)

Apator: Krzyżaniak 5 (2,d/3,3,0), Kuczwalski 0 (t,0,0), Mir. Kowalik 6+1 (1,0,2*,1,2), Świątkiewicz 1 (1,0), Sullivan 18 (3,3,3,3,3,3), Jaguś 7+2 (1,3,0,2*,1*), Bajerski 9 (3,1,2,2,1), Wronkowski ns.

Włókniarz: Drabik 7 (3,3,0,1,0), Jucha 3+1 (1,1*,1), Stachyra 10+2 (3,1*,1*,2,3), Przygódzki 6+2 (2*,2*,2,0), Screen 8 (2,2,3,1,0), Osumek 0 (0,0,d/4), Ułamek 10+1 (2,2,1*,3,2), Chiński ns.    

4 komentarze on Bajerski: Poszedłem do Gorzowa, bo ktoś nie odszedł z Torunia
    Tomek
    15 Jan 2019
     9:32am

    Panie Wojtku, a nie warto było dopytać o tych zawodników i niesportową postawę w finale z Częstochową? Poza tym bardzo fajny portal, publikujcie dużo na tym poziomie i clikbaitowe brukowce same znikną. Szczególnie zainteresowałoby mnie podsumowanie tego, co udało się ustalić w sprawie nieobecności Hancocka w Tarnowie w meczu ze Spartą. Jestem pewien, że Pana wrocławskie źródła dużo wiedzą na ten temat.

    Wojciech Koerber
    16 Jan 2019
     9:02am

    Oficjalnym dopytaniem o te nazwiska są stopki meczowe na końcu tekstu. Z nich można wszystko wyczytać;) Dziękuję za dobre słowo. Pozdrowienia! Wojtek.

    Kudeł
    16 Jan 2019
     2:27pm

    Był tylko jeden zawodnik który wywodził się z Torunia i na którego gwizdano po tym gdy odszedł, a takie „krzyżackie” nazwisko miał 🙂

    Menago
    16 Jan 2019
     5:17pm

    Mirosław Kowalik i Jacek Krzyzaniak. Jeden z nich od długie czasu jest postrzegany przez innych jako „społeczną mendę”… niehonorowy, zazdrosny, jak brał/pożyczał jakieś części to się nie rozliczał. Do dzisiaj jest winny pieniądze za skórę/kevlar. Może sobie przypomni i odda

Skomentuj

4 komentarze on Bajerski: Poszedłem do Gorzowa, bo ktoś nie odszedł z Torunia
    Tomek
    15 Jan 2019
     9:32am

    Panie Wojtku, a nie warto było dopytać o tych zawodników i niesportową postawę w finale z Częstochową? Poza tym bardzo fajny portal, publikujcie dużo na tym poziomie i clikbaitowe brukowce same znikną. Szczególnie zainteresowałoby mnie podsumowanie tego, co udało się ustalić w sprawie nieobecności Hancocka w Tarnowie w meczu ze Spartą. Jestem pewien, że Pana wrocławskie źródła dużo wiedzą na ten temat.

    Wojciech Koerber
    16 Jan 2019
     9:02am

    Oficjalnym dopytaniem o te nazwiska są stopki meczowe na końcu tekstu. Z nich można wszystko wyczytać;) Dziękuję za dobre słowo. Pozdrowienia! Wojtek.

    Kudeł
    16 Jan 2019
     2:27pm

    Był tylko jeden zawodnik który wywodził się z Torunia i na którego gwizdano po tym gdy odszedł, a takie „krzyżackie” nazwisko miał 🙂

    Menago
    16 Jan 2019
     5:17pm

    Mirosław Kowalik i Jacek Krzyzaniak. Jeden z nich od długie czasu jest postrzegany przez innych jako „społeczną mendę”… niehonorowy, zazdrosny, jak brał/pożyczał jakieś części to się nie rozliczał. Do dzisiaj jest winny pieniądze za skórę/kevlar. Może sobie przypomni i odda

Skomentuj