Autor największej niespodzianki w historii GP planuje koniec kariery

Bjarne Pedersen i orkiestra. Jak zawsze, pełna profeska.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Gdy w 2007 roku Wielką Nagrodę Wielkiej Brytanii zdobywał w Cardiff Chris Harris, nie było to wcale sporą niespodzianką. Za o niebo większą należy uznać triumf Martina Smolinskiego w Auckland (2014). A za największą? Zapewne wygraną Bjarne Pedersena we Wrocławiu (2004). Zwłaszcza że sam Duńczyk w tę wiktorię nie wierzył…

Wspomniany Harris jest dziś głównie obiektem szyderstw, lecz były czasy, gdy potrafił błyszczeć na tle najlepszych. Być może trudno w to niektórym uwierzyć, ale w 2010 roku zakończył cykl IMŚ na szóstym miejscu i z dorobkiem 107 punktów. Trzy lata wcześniej też był bliski, by osobiście zapewnić sobie pozostanie w elicie. Uzbierał 91 oczek, co dało mu dziewiątą lokatę, jednak ci, którzy go ubiegli w rankingu: siódmy Rune Holta i ósmy Scott Nicholls zakończyli sezon z identyczną zdobyczą. Wtedy właśnie Harris triumfował w Cardiff – przed Gregiem Hancockiem, Jasonem Crumpem i Leigh Adamsem.

Smolinski triumfował sensacyjnie na inaugurację sezonu 2014. Widać, odpowiadał mu długachny, 413-metrowy tor w Auckland, bo przecież lubi się też pościgać, z sukcesami, w tej odmianie speedwaya. A my świetnie pamiętamy triumf Bjarne Pedersena, odniesiony 29 maja na Stadionie Olimpijskim (Grand Prix Europy). Duńczyk pokonał wówczas w finale Jarosława Hampela, Tony’ego Rickardssona oraz Piotra Protasiewicza, który trzykrotnie występował w finałowych wyścigach poszczególnych rund Grand Prix, lecz nigdy nie stanął na pudle. To właśnie ta biała plamka w jego sportowym życiorysie. A Pedersen? Najbardziej obawiał się wówczas kogoś innego – Tomasza Golloba, któremu turniej jednak nie wyszedł (11. lokata).

Gdy pierwszy zawodnik przecinał wówczas metę 25. wyścigu, konsternację mieliśmy na Stadionie Olimpijskim niemałą. Wielu się wtedy zastanawiało, kim w ogóle ten Bjarne jest, większość myślała, że bratem Nickiego. I taki błędny przekaz za pośrednictwem mediów poszedł w świat. Nie da się ukryć, że w tamtym sukcesie maczał palce Rafał Lewicki, obecny menedżer Artioma Łaguty i współwłaściciel firmy Speed Products, wtedy główny mechanik Duńczyka.

– Świetnie pamiętam triumf we Wrocławiu, wiąże się z nim ciekawa historyjka – opowiada nam Lewicki. – Przed zawodami Bjarne przekonywał mnie, że na tym obiekcie „Gollob is king”. Każdy przecież pamiętał kapitalne występy Tomka na Olimpijskim, szalone zwycięstwo z Jimmym Nilsenem, Duńczyk również. Załatwiłem mu jednak nagranie wideo z meczu Atlas Wrocław – Unia Tarnów, podczas którego młode wrocławskie wilki: Gapa, Misiek i Świder (Tomasz Gapiński, Robert Miśkowiak i Piotr Świderski) potrafiły Tomka ograć, nawet na 5:1. Włożyłem tę kasetę do odtwarzacza, mówiąc, że ja wszystko wiem – że Gollob is king, że Jimmy Nilsen itd. Ale popatrz, zaznaczyłem, Tomka również można we Wrocławiu pokonać i zróbmy wszystko, by tak się stało. Zwłaszcza że mieliśmy szybki motocykl od Briana Kargera. Ta prelekcja miała miejsce dzień przed zawodami, Bjarne przetarł oczy i… chyba uwierzył, że można – dodaje.

Co ciekawe, Lewicki znał już wtedy Golloba jak mało kto. Przy nim uczył się przecież żużla i mechanikowania. Nieźle się musiał jednak napocić, by swoje miejsce w dyscyplinie pościelić.  

– Jako szkółkowicz Polonii Bydgoszcz wyjazdu na tor się nie doczekałem, ale sama możliwość umycia motoru Dołomisiewicza była dla mnie prawdziwym zaszczytem, natarcie kombinezonu wazeliną również. W warsztacie Polonii rządził Zygfryd Łapa, a ja opuszczałem sporo zajęć w szkole, by móc pooddychać atmosferą jego królestwa. W końcu ojciec dowiedział się na wywiadówce, że już dwa tygodnie mam nieusprawiedliwione. Nic wtedy nie powiedział, tylko poszedł za mną do klubu i powiedział panu Łapie, że syn ma chodzić do szkoły, a nie do jakiejś szkółki. Więc następnego dnia pan Zygfryd pokazał mi tylko palcem – „tam, za bramę, synku!”. Kiedy Papa Gollob zobaczył takiego smutnego chłopaka za bramą, rzucił: „co, Zyguś cię wyrzucił?” I przygarnął mnie wtedy, powiedział, że Tomkowi i Jackowi będę pomagał. Więc następnym razem ojciec odwiedził już pana Władysława, który jednak tatę uspokoił, mówiąc, że nie będę żużlowcem, lecz mechanikiem – wspomina Lewicki.

Rafał Lewicki jako pracownik Tomasza Golloba. Z lewej Krzysztof Cegielski.

Początki bywały trudne, nie dla wszystkich starczało miejsca w busie rodziny. – Na młodzieżówkę do Gdańska pojechałem autostopem, wpadając do parku maszyn w połowie zawodów. Wtedy pan Władysław zauważył, że mam zacięcie. Jako siedemnastolatek wybrałem się z kolei, również autostopem, na dwudniową wycieczkę do Brokstedt, gdzie odbywał się finał DMŚ (wygrali Szwedzi, drugie miejsce zajęli Polacy w składzie Tomasz Gollob, Dariusz Śledź i Jacek Gollob – WoK). To był mój pierwszy zagraniczny wyjazd. Pamiętam, że dotarłem na miejsce rano w dniu zawodów. Po treningu Tomek i Jacek udali się do hotelu, a ja zostałem w ich busie. I… usnąłem. Zamknąłem się od środka i dłuższy czas nie mogli mnie dobudzić, bujając nawet auto. W poniedziałek natomiast musiałem już być w szkole, a że Gollobowie jechali gdzieś na kolejne zawody, to pan Władysław przedstawił mnie Andrzejowi Rusko i Krystynie Kloc, mówiąc, że jest taki zacięty chłopak, który chciałby wrócić do domu. Zabrali mnie więc do Wrocławia, gdzie wsiadłem w pociąg do Bydgoszczy – wspomina Lewicki, z zawodu piekarz.

– Poszedłem do szkoły spożywczej, na piekarza. Pradziadek wykonywał ten zawód, poza tym był to argument dla ojca, bo piekarz zawsze potrzebny. Wtedy można już było odbywać praktyki nocą, a po każdej takiej zmianie należał się przydział w liczbie dwóch chlebów i dziesięciu bułek. Dzieliłem się nimi z wujkiem i ojcem chrzestnym w jednej osobie, który pewnego razu mi powiedział: „trzymaj się tego żużla, to będzie twój chleb”. I muszę przyznać, że on właśnie zaszczepił we mnie miłość do speedwaya – podkreśla bydgoszczanin. Nim trafił do Pedersena, pracował też u Krzysztofa Cegielskiego i Andy’ego Smitha. Ten jednak nie płacił, bo jemu nie wypłacał punktówki warszawski klub. Był też Lewicki bliski atrakcyjnej współpracy z Leigh Adamsem, choć temat upadł na ostatniej prostej.

– Dopiero po latach dowiedziałem się, z jakiego powodu. Ktoś powiedział Adamsowi, że będę u niego szpiegiem Golloba – zdradza obecny opiekun Łaguty. Na angaż u Pedersena również musiał poczekać, bo gdy panowie ustalili wszystkie warunki, Duńczyk złamał obojczyk. Lewicki dał się jednak kościom Bjarnego zrosnąć i po miesiącu rozpoczęli oni współpracę, która trwała aż 11 lat! Dopiero później przyszedł czas na kooperację z Krzysztofem Kasprzakiem i wspólną radość z tytułu wicemistrza świata (2014).

Rodzinnie.

Obecnie Lewicki współpracuje z Artiomem Łagutą, natomiast Bjarne Pedersen, który 12 lipca skończy 42 lata, tradycyjnie ma wszystko zaplanowane. Już ogłosił światu, że przed nim ostatni sezon jazdy. M.in. w barwach Kolejarza Opole.

W teamie Artioma Łaguty.

WOJCIECH KOERBER