Andrzej Lebiediew. fot. Paweł Prochowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przed Andrzejem Lebiediewem bardzo ważny sezon 2020. Łotysz chce pokazać, że wciąż może zdobywać punkty w walce z najlepszymi zawodnikami PGE Ekstraligi i wspomóc PGG ROW Rybnik w rywalizacji o coś więcej niż utrzymanie w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej. W wywiadzie z naszym portalem, opowiada o aktualnej sytuacji na Łotwie, wypowiada się na temat renegocjacji kontraktów, a także zdradza szczegóły dotyczące restauracji „Yogi Bear”, którą niedawno kupił.

Andrzej, ze względu na sytuację wywołaną przez koronawirusa, zdecydowałeś się wrócić na Łotwę. Jak w takim razie wygląda sytuacja w Twoim kraju?

Wygląda to trochę inaczej niż w Polsce. U nas jest mniej chorych, więc panuje znacznie większy spokój. W całym kraju mamy około 500 zachorowań i 1 osobę zmarłą. Ta zmarła osoba to mężczyzna, który miał już bodajże 99 lat i nie był w najlepszym stanie zdrowotnym.

Obostrzenia na Łotwie są podobne do tych, które zostały wprowadzone w Polsce?

Na pewno są mniej rygorystyczne. Oczywiście, zalecone jest, abyśmy nigdzie nie wychodzili, jeśli nie ma takiej potrzeby. Spacery są dozwolone, ale w trochę mniejszych grupach. Lasów też nam nie zamknęli, więc tych zakazów jest mniej. Bardzo się cieszę z tego, że moi rodacy podeszli do tego tematu poważnie. U nas, w tych państwach wysuniętych bardziej na wschód, ludzie często myślą, że ich dana choroba nie dotknie, że są mocniejsi i bardziej odporni. Teraz na szczęście tak nie jest i widzę, że ludzie się tym zaleceniom podporządkowali. Ostatnio, jak poszedłem z córką na krótki spacer, to moje miasto wyglądało jak po apokalipsie, nie było praktycznie nikogo. To jednak bardzo dobrze, może szybciej uda się nam wrócić do normalności.

Przez mniejsze restrykcje, masz też pewnie większe możliwości treningowe. Do ćwiczeń dochodzi zatem motocross?

Ostatnio akurat nie, mam pięć dni wolnych od motocrossu, bo silnik poszedł do remontu. Jednak gdy sprzęt jest gotowy, to jeżdżę codziennie, staram się ten kontakt z maszyną trzymać. Mieszkam też blisko lasu, więc dużo biegam i ćwiczę w terenie. Siłownie również są pozamykane, także jest teraz u mnie trochę więcej treningów z wykorzystaniem natury.

Prezes Krzysztof Mrozek i trener Lech Kędziora w jakiś sposób monitorują Wasze treningi indywidualne?

Każdy z nas jest profesjonalistą, wie, że musi o siebie dbać, więc takie kontrole nie są potrzebne. Nie po to trenowaliśmy tyle miesięcy, żeby teraz odpuścić. Dla mnie zresztą to nie jest żadna nowość. W sezonie nie wygląda to u mnie tak, że tylko jeżdżę i nic nie robię. Staram się być w formie i ćwiczę cały czas. Problemem jest jedynie dostosowywanie intensywności tych treningów, bo nie wiemy kiedy wyjedziemy na tor. Mogę powiedzieć, że trochę trudniej jest w tym czasie z dietą. Oczywiście staram się ją trzymać i nie przesadzam, ale czasem jakiś tam burger wpadnie.

Okres kwarantanny daje możliwość odkrywania swoich nowych pasji. Sportowcy często mówią teraz, że mają więcej czasu na gotowanie. Ty też nauczyłeś się przyrządzać coś specjalnego czy raczej spędzasz wolny czas w inny sposób?

Bardziej to moja żona odkryła jeszcze więcej ciekawych dań. Codziennie mamy teraz coś innego. Możemy wieczorem usiąść i spokojnie pomyśleć, co robimy jutro na obiad. Spędzamy czas razem w domu i możemy sporo porozmawiać. Siedzimy z naszą córeczką, leci muzyka, często pojawiają się jakieś tańce. Obserwujemy ją, patrzymy jak dorasta. Mamy też teraz bardzo ładną pogodę, więc w takich bezpieczniejszych godzinach wychodzimy z nią i z naszym psem na dwór.

Masz nadzieję na start PGE Ekstraligi w maju?

Szczerze mówiąc, to nie myślę o tym. Wiadomo, to jest nasza praca, pasja i super byłoby do tego ścigania wrócić. To jednak nie jest w tym momencie najważniejsze. Ważne, aby spadały te liczby zgonów i zachorowań. W tej sytuacji to, czy wyjedziemy w maju czy w czerwcu mnie interesuje. Liczy się ludzkie życie. Trudno, jak nie będzie tej pracy, to będzie inna.

Wyświetl ten post na Instagramie.

Сегодня нашей девочке 2 годика ,а только не давно была такой крохой помещаясь у меня на одной руке. Пускай ей по жизни всегда сопутствует удача,любовь,здоровье,счастье,позитивные и верные друзья,море улыбок ,а мы с мамой во всем и везде будем тебе помогать ❤️❤️❤️❤️🙏 @valeryialebed спасибо тебе за чудо ,я вас очень при очень сильно люблю😍😍😍 Happy birthday my little princess Monika💥❤️❤️❤️

Post udostępniony przez Andžejs Lebedevs (@andzejlebedev1)

Mówi się o tym, że jeśli liga wystartuje, to niemal od razu po decyzji o zezwoleniu na organizację spotkań. Jesteś gotów przyjechać z Łotwy i spędzić w Polsce kilka miesięcy?

Dla mnie nie ma z tym najmniejszego problemu. Najpierw jednak niech wszystko wróci do normy i niech ludzie przestaną chorować. Emocje, które są na stadionach są świetne, bardzo je lubię, ale musimy teraz skupić się na przewalczeniu choroby. Będzie znak, że możemy jechać, to przyjeżdżam do Polski, jadę trening i mogę stawać pod taśmą do meczu. Tej jazdy na żużlu przez zimę się nie zapomina. Przed sezonem w głowie pojawiają się takie myśli, czy będę umiał znowu prowadzić motocykl, ale po chwili to wszystko mija. Większość rzeczy robi się automatycznie. Trzeba się znów przyzwyczaić, ale jazda w głowie zostaje.

Bardzo popularnym tematem w Polsce jest ten dotyczący renegocjacji kontaktów. Na pewno dostałeś list wystosowany przez PGE Ekstraligę w tej sprawie. Jesteś gotów na rozmowy o obniżce zarobków?

Trudno się o tym rozmawia, ale każdy z nas jest człowiekiem. Mamy świadomość, że są teraz duże problemy. Najlepszy w takiej sytuacji jest kompromis między ligą, klubami i zawodnikami. Piłka musi być po wszystkich stronach. Każdy z zawodników zaplanował swoje budżety. Ja na przykład, większość pieniędzy wydałem na sprzęt, więc trzeba zwrócić też na to uwagę. Nie może być tak, że kontrakty będą obniżone o 50 czy 70 procent. Jest do opłacenia wiele rzeczy, ale myślę, że władze też to rozumieją. Liczę na to, że ten kompromis osiągniemy i ustalenia będą w porządku dla wszystkich.

Wielu zawodników już zaczyna pracować w różnych miejscach, aby zmniejszyć straty, które mogą ponieść w przypadku niższych zarobków w tym sezonie. Gdyby jednak sprawdził się ten najczarniejszy scenariusz, że żużla w 2020 roku nie będzie, to Ty też masz jakieś zabezpieczenie?

Jeśli liga będzie odwołana, to będzie trzeba pracować inaczej. Kupiłem restaurację, która teraz jest remontowana, więc bardziej skupiłbym się na tym. Pewnie starałbym się to jakoś bardziej rozwinąć. Może przekonywałbym jeszcze bardziej klientów do naszych dań, żeby jak najwięcej zamawiali (śmiech – dop. red.). W każdym razie na pewno bym sobie poradził.

Co dobrego można w takim razie zjeść u Andrzeja Lebiediewa?

W „Yogi Bear” mamy taką mieszankę różnych kuchni. Pracuje u nas bardzo dobry szef, który pracował wiele lat we Włoszech, Hiszpanii i Austrii. On świetnie i ciekawie gotuje. Kiedyś w naszej restauracji wyglądało to tak, że nie było zwykłego menu. Goście przychodzili, a nasz szef do nich wychodził i pytał, na co mają ochotę. Jeśli mówili, że chcą zjeść na przykład rybkę, to szef mówił, że dziś mamy taką i taką i według gustu gości ją przyrządzał. Było to bardzo fajne, ale wróciliśmy do opcji tradycyjnej, z kartą. Nie wykluczamy jednak, że ta forma, o której mówiłem, jeszcze wróci.

Mimo tego, że opowiadasz o restauracji z pasją, to na koniec naszej rozmowy życzę Ci jednak jak najszybszego powrotu do ścigania i raczenia kibiców nie świetnymi daniami, a mijankami na torze.

Też mam taką nadzieję, że uda się wyjechać. Żużel kocham i jazdy na torze też się nie mogę doczekać.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA