Bruce Penhall, fot. speedwaybikes.com
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Urodzony w 1957 roku Bruce Penhall przemknął przez żużlowy świat niczym meteor. Bez większych osiągnięć jako junior, po przybyciu do Europy, niemal natychmiast zaczął odnosić sukcesy.

Już w wieku zaledwie 22 lat otarł się o podium mistrzostw świata par, na słynnym, olsenowym obiekcie w Vojens, startując… w pojedynkę. Jego partner Kelly Moran doznał kontuzji na treningu przed finałem i ostatecznie nie wystąpił w zawodach, a że regulamin nie przewidywał rezerwowego, to czternaście oczek Bruce’a wystarczyło do piątego miejsca. Warto przy tym dodać, że Amerykanie stanowili wówczas prawdziwą siłę. Bracia Moranowie, Bobby Schwartz, Dennis Sigalos, Scott Autrey czy Ron Preston, bili się o najwyższe laury w speedway’u, lecz nie mieli szczęścia do indywidualnych wiktorii. Od czasów Jacka Milne’a w 1937 roku, żaden z nich nie zdobył tytułu IMŚ. I wtedy pojawił się on. Złoty chłopak. Blond czuprynka, szeroki uśmiech, amerykański luz. Nie można go było nie kochać.

Kolejny sezon był bardzo obiecujący. Penhall awansował do finału IMŚ, gdzie, na torze w Goteborgu, zajął piąte miejsce z dziewięcioma oczkami. Znacznie lepiej było we wrocławskim finale DMŚ. Tam kowboje ulegli jedynie ówczesnej potędze, czyli Brytyjczykom, zdobywając srebro. To była już zapowiedź, że złotowłosy Kalifornijczyk, lider swego zespołu, niebawem może być wielki i nawiązać do osiągnięcia wspomnianego Jacka Milne’a.

Bruce Penhall w świątyni żużla, Wembley 1981

Długo nie trzeba było czekać. Rok 1981, stolica angielskiego żużla – Londyn, finał światowy i drugi w historii triumf Amerykanina. Bruce oddał tylko punkt, by z 14 oczkami cieszyć się pierwszym tytułem w karierze indywidualnej. Pierwszym, ale nie ostatnim. W tym samym sezonie, z Bobby Schwartzem dorzucił jeszcze złoto w MŚP, czym powetował wcześniejszą stratę.

Sukcesy Penhalla sprawiły, że następny finał przeniesiono za Ocean. W rodzinnej Kalifornii, na stadionie Coliseum, w Mieście Aniołów Bruce czuł się jak w domu i potwierdził to na torze. Tylko w pierwszej serii uległ Lesowi Collinsowi z Wielkiej Brytanii, ostatecznie drugiemu w rozgrywce. Pozostałe biegi wygrał i z 14 punktami, podobnie jak rok wcześniej, znowu mógł świętować mistrzostwo. W tamtym finale, jedynym dotąd w Stanach, zdecydowanie dominowali gospodarze. W pierwszej czwórce było ich… trzech. Dziś trudno by nazbierać tylu w ogóle. Jedyny Polak w stawce, słynny Edward Jancarz, zajął dziesiątą lokatę z siedmioma oczkami w dorobku. Do kompletu należy dopisać jeszcze Bruceowi złoto w DMŚ, uzupełniające triadę medali. Był więc mistrzem indywidualnie, i to dwukrotnie, parami i drużynowo. Ciekawostką niech będzie fakt, że ów finał DMŚ 1982 rozegrano na White City… bez udziału gospodarzy, którzy nie awansowali.

Podium jedynego, amerykańskiego finału IMŚ w 1982 roku. Bruce Penhall, Les Collins, Denis Sigalos, fot. speedwaybikes.com

Wydawało się, że kolejne sezony potwierdzą supremację Amerykanina w światowym speedway’u, lecz ten ponownie zaskoczył. Po sezonie 1982, u szczytu sławy, ale u progu wielkiej kariery, mając zaledwie 25 lat postanowił… zrezygnować z żużla. Być może zachłysnął się mołojecką sławą. Może zaplątał mu w planach chwilowy zawrót głowy. Bruce wyczuł swoich pięć minut w życiu i sukces na domowym obiekcie postanowił przekuć w sukces na polu show biznesu.

Złoty, uśmiechnięty chłopak szukał szczęścia w serialach, filmach, ale mistrzostwa w tych dziedzinach nie osiągnął. Próżno szukać nazwiska Penhall wśród wybitnych aktorów, czy nawet obsadzie głównych ról oscarowych, kultowych produkcji bądź seriali. Owszem, zdarzyły się epizody w znanych serialach jak choćby „Statek miłości”, czy „Renegat”, ale uczciwie trzeba przyznać, że nie były to role wybitne, znaczące, ba, nawet szczególnie zauważalne. Ostatecznie Amerykanin zakończył przygodę z aktorstwem w 1998 roku udziałem w ostatnim spośród filmów klasy „B”, telewizyjnej produkcji „CHiPs`99” – słyszał ktoś o takim filmie?

Dziś niemal 62-letni eks-zawodnik i niedoszły aktor nie ma związku ze speedway’em, a szkoda. Taki talent i tak zacne osiągnięcia w króciutkiej karierze przekonują, że postacią był nietuzinkową.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI