Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od wielu lat firma Nice kojarzy się w Polsce z wieloletnim zaangażowaniem w sport żużlowy. Sprawcą jej obecności w speedwayu jest obecny przewodniczący rady nadzorczej KS Toruń oraz dyrektor handlowy firmy, odpowiedzialny za sprzedaż produktów na całym świecie, Adam Krużyński. Rozmawiamy z nim nie tylko o rozpoczynającym się sezonie.

Skąd u Pana zamiłowanie do żużla?

To bardzo długa historia. Zaczęło się, gdy byłem pięcioletnim dzieckiem. Wtedy na żużel zabrał mnie w Toruniu tato i zaszczepił pasję do tego sportu. Później, z racji aktywności zawodowej, wyjechałem do Warszawy i ten sport przez kilka lat nie był już silnie obecny w moim życiu. Jednak z tym, co działo się w Toruniu, zawsze byłem na bieżąco.

Pamięta Pan swój pierwszy mecz żużlowy?

Pamiętam, że byłem na nim z tatą w Gdańsku. Pamiętam też mecz z Gnieznem i fakt, że mieliśmy lato. Na obu meczach niemiłosiernie się  kurzyło.

Pana pierwszy idol żużlowy to…

Na pewno był nim Wojciech Żabiałowicz. Bardzo pasjonowały mnie jego występy i mocno mu kibicowałem jako młody chłopak. Oprócz Wojtka moją sympatią cieszył się również Jan Ząbik z czasów swoich startów.

A kiedy rozpoczęło się profesjonalne zaangażowanie w żużel?

To był ostatni sezon startów toruńskiej drużyny na stadionie przy ul. Broniewskiego i jednocześnie trudne chwile klubu. Wtedy też trochę mu pomogłem. To były czasy panów Karwana i Batorskiego.

W jakich okolicznościach zaczęła się Pana współpraca z żużlową reprezentacją Polski?

To były siermiężne czasy, jeśli chodzi o działania marketingowe wokół reprezentacji. Mieliśmy już drużynę, która zaczęła sięgać po sukcesy. Zauważyłem, że jest szansa zrobić coś ciekawego przy reprezentacji i z Piotrem Szymańskim wypracowaliśmy satysfakcjonującą formułę współpracy. Warto jednak przy okazji zaznaczyć, że nie wszystkim zawodnikom od początku przypadła do gustu forma tego, co robiliśmy. Trudno było z nimi dojść do porozumienia, aby choć część powierzchni reklamowej oddali sponsorowi tytularnemu. Udało nam się jednak wszystko uzgodnić i oficjalnie zaczęliśmy występować jako partner polskiej reprezentacji na żużlu.

Jak ocenia Pan obecne działania marketingowe wokół kadry?

Całkiem poprawnie. Za moich czasów mieliśmy tak naprawdę tylko Drużynowy Puchar Świata. Nie było różnych innych imprez, które są w tej chwili. Wspólnie z Karolem Lejmanem zaczęliśmy pewne pomysły forsować i dziś efektem realizacji tamtych zamierzeń czy pomysłów będzie choćby kolejna potyczka reprezentacji Polski, tym razem z Resztą Świata w Rzeszowie, 22 kwietnia. O ile pamięć mnie nie myli, obecnie mamy w sezonie cztery mecze reprezentacji Polski i tym samym o tej drużynie jest głośniej. Żużel to taki sport, że zawodnicy często są w rozjazdach i tym samym niekiedy ciężko przychodzi realizacja pewnych pomysłów. Na pewno, aby coś robić przy reprezentacji, potrzebne są dwie rzeczy: możliwość wyłożenia środków finansowych oraz pasja do tego sportu.

Swego czasu pomógł Pan również reprezentacji Rosji.

Był taki epizod. Ze względu na swoją aktywność zawodową na terenie tego kraju pomogłem tamtejszej reprezentacji powalczyć w Drużynowym Pucharze Świata. Był to akurat sezon, w którym Rosjanie wywalczyli brązowy medal tych rozgrywek. Nie była to jednak żadna nadzwyczajna pomoc.

Jak postrzega Pan przyszłość firmy One Sport?

Na pewno żużel potrzebuje swego rodzaju konkurencji pomiędzy organizatorami. Rywalizacja da szansę na dalszy rozwój tej dyscypliny. Myślę, że One Sport robi bardzo dobrą robotę. Dzięki umowie z Eurosportem, przy zawarciu której miałem swój skromny udział, żużel jest obecny szerzej w telewizji. Powiem nawet, że im więcej byłoby firm organizujących zawody, tym lepiej byłoby dla tej dyscypliny. Mamy wiele fajnych obiektów i uważam, że powinniśmy się rozwijać również geograficznie. Trzeba szukać nowych rynków, a moim zdaniem jest to możliwe. Wcale nie trzeba być kibicem żużla, aby pójść na żużel, jeśli zawody będą rozgrywane w ciekawym miejscu i przy odpowiedniej promocji wydarzenia. Potrzebne są pomysły, pieniądze i, co najważniejsze, chęci oraz gotowość do ciężkiej pracy.

Wierzył Pan w powodzenie projektu Diamond Cup?

Absolutnie nie. Proszę mi wierzyć, że takich imprez nie robi się jednoosobowo. Z One Sportem też kiedyś zaczynaliśmy i wiedziałem, ile pracy to kosztuje i z czym to się wiąże. Dużego eventu żużlowego nie robi się garstką ludzi. Pan Nawrocki porwał się geograficznie również na wątpliwe lokalizacje. Nie dość, że sam nie był gotowy do działań ze swoim sztabem ludzi, to chyba wybrane miejscówki również nie były najlepsze. Mam tu na myśli choćby turniej we Francji, gdzie nie mógł tak naprawdę korzystać z zasobów lokalnych. Od początku twierdziłem, że perspektywy szczęśliwego dojechania do końca tego cyklu są bardzo mizerne. Niestety, rzeczywistość to potwierdziła i skończyło się w moim odczuciu totalnym blamażem.

Gdyby miał Pan komuś polecić lokalizację dla turniejów żużlowych, to jakie byłyby to miejsca?

Po pierwsze przestrzegłbym, by ktoś, kto nie jest pasjonatem tego sportu, w ogóle się za to nie brał. Bez zamiłowania do żużla nie odniesie się tu sukcesu biznesowego. Żużel trzeba czuć. Często przedsięwzięcia w żużlu łączą się z dużymi wydatkami i bez odpowiedniej wiedzy oraz pasji można też sporo stracić finansowo. Moim zdaniem, jeśli chodzi o lokalizacje, niekoniecznie muszą być te, gdzie żużel funkcjonuje. Szukałbym kierunków związanych z dużą liczbą kibiców sportów motorowych czy nawet samochodowych. Uważam, że to jest potencjał, który można skutecznie zagospodarować. W Europie takich miejsc jest kilka. Skoro można organizować zawody motocyklowe w Hiszpanii, Włoszech czy Francji, dlaczego nie próbować tam, z dobrą promocją, organizować zawodów żużlowych. Na pewno kolejny kierunek to Azja. Tam też można osiągnąć sukces.

BSI szuka nowego szefa do spraw żużla. Składał Pan swoje CV?

Nie, nie (śmiech – dop. red.). Ja jestem szefem sprzedaży firmy Nice. Czytałem pewne artykuły na ten temat, ale ja żadnego akcesu nigdzie nie zgłaszam.

Postawię pytanie inaczej. A jeśli BSI zgłosi się po Adama Krużyńskiego?

Rozmawiać można w życiu o wszystkim. Jednak, tak całkiem poważnie, BSI nie zdecyduje się na zatrudnienie Polaka na tym stanowisku z przyczyn, tak to nazwijmy, politycznych. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, aby sięgneli po kogoś z Polski.

Jest Pan przewodniczącym rady nadzorczej toruńskiego klubu. Kiedy żużel ligowy w tym mieście powróci do lat świetności?

To jest skomplikowane pytanie i wymaga długiej odpowiedzi. W moim odczuciu należy powrócić do czasów, kiedy był pan Karkosik. Wtedy zaczęła się nowa era w Toruniu. Powiedzmy sobie jasno, że były duże pieniądze, natomiast nie wszystko było dobrze przepracowane. Dziś mamy tego pokłosie, że wspomnę temat toruńskich wychowanków. Były popełnione błędy, ale nie ma sensu wracanie do nich i rozpamiętywanie. Dziś klub z Torunia jest w lepszej sytuacji, ponieważ przystępujemy do rozgrywek bez presji. W zeszłym roku było o nas może za głośno. Na pewno to nam nie służyło. Myślę, że mamy dobry team-spirit, potrafimy ze sobą rozmawiać i w drugiej połowie ubiegłego sezonu było to widać. Tak naprawdę do fazy play-off zabrakło nam pół okrążenia. W tym sezonie atmosfera jest jeszcze lepsza i wydaje mi się, że będziemy jechali lepiej. Być może przy takim, a nie innym kalendarzu spotkań na początku nie będziemy super punktowali, ale sezon całościowo zakończymy zdecydowanie lepiej aniżeli poprzedni.

Kto rządzi w toruńskim parkingu – Przemysław  Termiński, Jacek  Frątczak, a może Pan? 

Przemek jest właścicielem klubu i nie uzurpuje sobie praw do rządzenia zespołem. Ja też tego nie robię. Jeśli jest taka potrzeba, to oczywiście pomocą służę. Wszelkie decyzje sportowe, począwszy od ustalania składu po taktykę, to autorskie decyzje Jacka. Po to w zespole jest menedżer.

Jak ocenia Pan zawody Speedway of Nations?

Moja ocena jest pozytywna. Niemniej zmieniłbym ich nazwę. Rozgrywki parowe są zawsze bardo atrakcyjne. Przy dzisiejszej geografii żużlowej, jak i liczbie wartościowych zawodników w pewnych krajach, to jedyna szansa, aby w tych zawodach startowało dużo zespołów krajowych, opartych na jednym czy dwóch dobrych zawodnikach. Oczywiście, przy sile żużla w Polsce moglibyśmy jeszcze wiele razy zdobywać medale DPŚ, bo mamy odpowiednie zaplecze kadrowe. Powstają jednak pytania, czy to nie zrobi się nudne oraz co z tego mają inni pod względem promocji i rozwoju żużla w swoim kraju. Pomimo tego, że jestem Polakiem, uważam, że trzeba promować żużel w innych krajach.

Firma Nice jest obecna sprzedażowo w 120 krajach świata. Roczne obroty oscylują w granicach 500 milionów euro. Czy nakłady, które firma Nice poniosła przez lata na polski żużel, zwracają się?

Moim zdaniem tak, choć tak naprawdę ciężko to skutecznie policzyć i ocenić. Nie mamy odpowiednich badań, aby skonfrontować złotówkę wydaną na naszą aktywność marketingowa w żużlu ze złotówką pozyskaną. Na pewno nasza marka, poprzez obecność w żużlu czy piłce nożnej, jest zdecydowanie bardziej rozpoznawalna. Nasza widoczność jest większa aniżeli poprzez reklamę choćby w telewizji. Wydajemy rozsądne pieniądze i mamy dobrą reklamę. Co do tej kwestii, osobiście nie mam  wątpliwości.

Zdradzi Pan, ile przez ostatnie lata firma Nice wydała na żużel?

Ciężko naprawdę odpowiedzieć na to pytanie. Moim zdaniem przez wszystkie lata naszej obecności w żużlu kwota urosła do granicy dwóch i pół miliona euro.

Pana faworyci do wygrania PGE Ekstraligi oraz Nice 1. Ligi Żużlowej?

Jeśli chodzi o Ekstraligę, to nie będę oryginalny i postawię na Leszno. Jeśli nie wydarzy się nic niedobrego, to przy takich juniorach, którzy są w Lesznie, Unia ma chyba największe szanse na tytuł mistrzowski. Jeśli chodzi o pierwszą ligę, to o awans powalczą ROW Rybnik, Wybrzeże Gdańsk, Orzeł Łódź i Ostrów, który ma bardzo ciekawy skład.

Praca zawodowa pochłania sporo czasu, aktywność żużlowa również. Znajduje Pan jeszcze czas na jakieś hobby?

To prawda, że jestem zawodowo bardzo mocno zajęty. Dużo też zawodowo  podróżuję. Jednak jeśli jest wolna chwila, to na pewno stawiam sport. Staram się jednak jak najczęściej spędzać czas z moją rodziną.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA