Greg Hancock/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Greg Hancock poświęcił na jazdę na żużlu ponad połowę swojego życia i dzięki temu jest kojarzony przez kibiców z każdego pokolenia. Wspominanie kariery Amerykanina będzie więc trwało jeszcze przez wiele lat. Co ciekawe, sam czterokrotny mistrz świata najbardziej pamięta lata, w których uczył się ścigać. Tym najważniejszym wspomnieniem pozostaje jednak triumf w cyklu Grand Prix z 2011 roku.

– Pierwsze siedem lat kariery pamiętam najbardziej, bo wtedy wielu rzeczy się nauczyłem. Mam bardzo dużo wspomnień z tamtych lat. Później byłem coraz bardziej zajęty, startowałem w wielu ligach i brałem udział w różnych turniejach. Wtedy działo się tyle, że niemożliwe było zapamiętanie każdego biegu i meczu – mówił Hancock w rozmowie z Gabrielem Waliszko.

50-latek wywalczył swój drugi tytuł bardzo pewnie. Na koniec cyklu Grand Prix 2011 miał on 40 punktów przewagi nad Andreasem Jonssonem i 42 nad Jarosławem Hampelem. W tamtym sezonie Amerykanin wygrał 4 z 11 turniejów indywidualnych mistrzostw świata.

– Zdobycie pierwszego mistrzostwa świata jest dla mnie ważnym wspomnieniem. Jednakże mój drugi tytuł, zdobyty po czternastu latach przerwy, smakował jeszcze lepiej. Wtedy była ze mną żona i dzieci. Miałem też świadomość tego, jak ciężko pracowaliśmy na to zwycięstwo z mechanikami z wielu różnych części świata. Po wygraniu mistrzostwa, z Rafałem i Bodziem (Rafałem Hajem i Bogdanem Spólnym – dop.red.), zastanawialiśmy się czy to się faktycznie znowu stało – wspominał żużlowiec z Kalifornii.

– 2011 był więc tym szczególnym rokiem dla mnie, mojej rodziny i mojego teamu. Chłopacy zrobili dla mnie tyle dobrego przez te wszystkie lata. Jestem im bardzo wdzięczny za to, że nigdy ze mnie zrezygnowali – podsumował Hancock.

BARTOSZ RABENDA