Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To tekst, który napisałem zaraz po wstrząsającej, samobójczej śmierci Tomasza Jędrzejaka. Dziś przypominam go w Dzień Zaduszny. Bo to taki czas. Czytam: „W 998 roku opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny, Odylon wyznaczył na 2 listopada dzień obowiązkowych modlitw za wszystkich zmarłych. W późniejszych czasach zwyczaj ten przejęły kolejne zakony. W 1311 roku na mocy decyzji Stolicy Apostolskiej, wprowadzono oficjalnie Dzień Zaduszny do kalendarza oraz liturgii rzymskiej i stopniowo upowszechniano w kościele katolickim”.

Oto więc wspomniany mój artykuł powstały tuż po śmierci Tomka Jędrzejaka. Zapraszam do lektury:

Długowłosy, szczupły, bardzo małomówny, za to z zawadiackim uśmiechem. Takiego Tomka Jędrzejaka poznałem w 1998 roku, gdy na kilka miesięcy zostałem menedżerem beniaminka Ekstraligi, czyli Iskry Ostrów Wielkopolski. Był naszym juniorem – pisze w swoich wspomnieniach dziennikarz i były menedżer Jędrzejaka, Bartłomiej Czekański.

– Ale bardziej chyba stawiano tam na innego talenciaka Przemka Tajcherta. Nic dziwnego: jego tato – Romek Tajchert był przecież trenerem tej drużyny. Na początku miałem z Romkiem pod górkę. – Tyle będziesz miał władzy w klubie, ile sobie zawłaszczysz – pouczał mnie szef Sparty Wrocław Andrzej Rusko. No i ta walka między mną a Romanem trwała. Dla równowagi wziąłem pod swoje skrzydła młodziutkiego Jędrzejaka, żeby z Przemkiem mieli równe szanse.

– Jak tam w szkole Tomku? – wypytywałem.

– Słabo menago. Treningi, zawody, duże zaległości.

No to „wziąłem go za rączkę” niczym uczniaka i zaprowadziłem do tej szkoły. Już nie pamiętam, czy po drodze zajrzeliśmy do mieszkania państwa Jędrzejaków, ale coś mi świta. Zacząłem negocjować z paniami nauczycielkami. Oczywiście buchnąłem je w mankiet i tłumaczyłem, że bardzo ciężko młodemu człowiekowi pogodzić wyczynowy sport ze szkołą. Jędrzejak, który stał ze wstydliwie spuszczoną głową i – jak to uczniak – przestępował z nogi na nogę, został na chwilę wyproszony na korytarz. Panie nauczycielki powiedziały mi wtedy:

– To grzeczny chłopak i wcale niegłupi. Ma jednak dużo nieobecności i sporo kiepskich ocen. Pomożemy mu, pewne rzeczy będziemy u niego traktować bardziej pobłażliwie, ale musi dać nam szansę, a pan musi obiecać, że go przypilnuje.

Taaa, łatwo powiedzieć. W Ostrowie byłem dość osamotniony i tyrałem w tamtejszym klubie od godz. 9 rano do 21. To kiedy miałbym odrabiać z Tomkiem lekcje? Albo chodzić za niego do szkoły. W każdym razie był mi wdzięczny za zainteresowanie i udane negocjacje z ciałem pedagogicznym w jego budzie. Jeździłem też z nim na indywidualne zawody juniorskie. Pamiętam takie w Toruniu. Jeszcze na starym stadionie. To była dla mnie sentymentalna podróż, bo startował tam również mój pupil z czasów, gdy byłem menedżerem Atlasa (Sparty) Wrocław, czyli Rafał Haj. Ale tym razem opiekowałem się Jędrzejakiem. Pamiętam, że wtedy w Toruniu „Hajowy” szału nie zrobił, za to Tomek mijał rywali z lewej i prawej niczym tyczki slalomowe.

– Boże, jaki to talent i jaki twardy, zadziorny młody zawodnik. Ależ on zrobi karierę! – pomyślałem z boku.

W kwietniu 1998 roku na raka umierał mój ojciec i musiałem wrócić do Wrocławia, gdyż nie mogłem zostawić swojej żony z dwojgiem dzieci i konającym teściem na karku. Przed odejściem z Iskry (do dziś mam ogromny sentyment do Ostrowa, bo kibice tam byli wspaniali: złoci ludzie, zakochani w speedwayu), gdzie już wtedy była jakaś totalna rozwałka wśród działaczy, poprosiłem trenera Romka Tajcherta, żeby opiekował się tak samo Tomkiem Jędrzejakiem, jak swoim synem Przemkiem. Szczęśliwie, wówczas już od dłuższego czasu trzymaliśmy z Romkiem sztamę (i tak jest do dziś), gdyż w końcu obaj uznaliśmy, że nie ma co ze sobą walczyć, tylko musimy razem ciągnąć ten wózek pt. Iskra, gdzie nie było kasy, a skład choć bardzo ambitny i waleczny, to niestety nie ekstraligowy. Ten awans przyszedł bowiem za wcześnie.

Kolejne „ujęcie”: prezes Robert Dowhan zaprosił mnie w 2008 roku na GP Challenge w Zielonej Górze. Tor mokry, trudny, a na trybunach niemal zero ludzi. Bilety za drogie? Stadion pięknie położony, piwko za koroną trybun wśród drzew… W gronie walczących o awans do cyklu GP był Tomek Jędrzejak. I do awansu do ścisłego finału tej imprezy zabrakło mu jednego punktu! Zajął piąte miejsce. Gdyby tylko w jednym z biegów nie dał się na trasie puknąć, czyli wyprzedzić PUK-owi Iversenowi… Obaj zgromadzili po 11 oczek w części zasadniczej turnieju. Poszedłem potem do szatni zawodników. Inni już poprzebierani w cywilne ciuchy, a Tomek wciąż siedział w kevlarze. Spojrzał na mnie trochę mokrymi oczami i powiedział:

– Menago, nawet nie wiesz jak byłem blisko, i jak to boli, że się nie udało.

Tomek był bardzo ambitnym sportowcem. Potem, gdy jeździł w barwach WTS Betardu Sparty, której zresztą przez wiele lat był kapitanem, obserwowałem jego piękne wzloty i bolesne upadki. Kiedyś udzielił mi wywiadu, w którym sam ocenił, że jego żużlowa kariera to taki rollercoaster: sezon na plus i aplauz kibiców, a już rok później jazda tyłem do przodu, czyli „u, wu, du, 1, 0”. W lekkim skrócie poszło to do tytułu. Po trzech tygodniach Tomek mnie zaczepił:

– Bartek, Menago, proszę, już więcej nie pisz o tym rollercoasterze.
– Przecież to są twoje słowa Tomku!
– Wiem, ale raz wystarczy.

Widać, że nie był zadowolony z tego, co powiedział w wywiadzie. Wręcz drażniło go to. Zresztą, jego na rozmowę do mediów ciężko było namówić. Mnie lubił jeszcze z ostrowskich czasów, więc wił się niczym piskorz, żeby z elegancją wyjść z tej sytuacji i nie urazić kumpla. Tomek bowiem potrafił być delikatnym facetem. Ale tak generalnie to jednak miał skomplikowaną osobowość, amplitudy nastrojów i bywał trudny. Kiedyś pochwaliłem się ówczesnemu znakomitemu coachowi Betardu Sparty Piotrkowi Baronowi, że w ramach szkoleń Unii Europejskiej byłem na wykładach doktora psychologii, który opowiadał, jak pod tym względem pracować ze sportowcami. Baron we właściwy sobie sarkastyczny sposób zaśmiał się:

– Niechby ten pan doktor od psychologii popróbował z Jędrzejakiem, jak mu nie idzie!

Coach wiedział, co mówi: do Tomka czasem ciężko było trafić. Bywał chimeryczny w swych nastrojach. Zdarzało się, że miewał jakieś nieporozumienia na torze, a potem spięcia w parku maszyn z niektórymi swoimi „parowymi”, coś a’la współcześnie Kaczmarek-Holta. Czasem, jak mi opowiadali świadkowie, trzeba było natychmiast rozdzielać w parku maszyn podminowane towarzystwo i łagodzić sytuację oraz obyczaje. Gdy w 2014 roku na Olimpico gorzowski – jeszcze junior – Bartek Zmarzlik ordynarnie kopnął go na torze w czasie jazdy, to Jędrzejak się oburzył, że smarkacz tak bez szacunku potraktował starszego zawodnika („kopnął mnie ze trzy razy!”). Zmarzlik potem żalił się w mediach i ściemniał, że jest niewiniątkiem:

– Miałem wystawioną nogę, bo taki mam styl jazdy, ale nikogo nie kopałem. Szkoda, że Tomek nie powiedział, że uderzył mnie, kiedy po meczu szedłem do busa. Nie powiedział też, że zwyzywał mnie od frajerów.

 Tak więc wieloletni kapitan Sparty bywał także zasadniczy i pryncypialny. Wiedział, gdzie jest miejsce młodych, aczkolwiek z drugiej strony… zwykle obdarzał ich swoją życzliwością i pomocą.

Zdarzył się też i taki sezon, że Tomek barwach Sparty jeździł w lidze fatalnie. Redaktor Wojtek Koerber wówczas po dziennikarsku – czyli dość złośliwie – pisał, że jednak na nudnym (wówczas) torze Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu da się wyprzedzać. Szkoda, że tylko Jędrzejaka.

Ale żużlowiec nie obrażał się na Wojtka (co ciekawe, miejscowi kibice wcale wtedy Tomkowi za bardzo nie dokuczali, gdyż wciąż cieszył się ich wielką sympatią). Jędrzejak wiedział, że jego krytycy mają rację. Zresztą, sam powiedział mi to dobitnie, kiedy w tamtym złym dla niego okresie pogadaliśmy w cztery oczy w szatni po treningu:

– Nie wiem, co się ze mną nagle stało. Czy po prostu z różnych przyczyn jestem słabo przygotowany do sezonu? Mam zero pewności siebie. Nawet, gdy wygrywam start, to jestem tak zblokowany wewnątrz, że trzymam się kurczowo kierownicy i marzę tylko o tym, żeby rywale pojechali sobie w siną dal i żebym jakoś dotarł do mety. Nie ma mowy, abym teraz wsadził przednie koło tam, gdzie jeszcze rok temu wjeżdżałem bez wahania!

Tomek potrafił ze mną (a zapewne z innymi też) szczerze rozmawiać. Był świadomym sportowcem. Nie zwalał na sprzęt. Widział winę w sobie. Może właśnie za bardzo się w siebie zagłębiał i dlatego w niektórych okresach tracił tzw. automatyzm jazdy.

Co ciekawe, o ile dobrze pamiętam, to w ostatnim meczu ligowym Sparty wspomnianego słabiutkiego dla Jędrzejaka sezonu, on nagle się obudził i jak gdyby nigdy nic… zdobył 14 punktów w pięknym stylu! I to na wyjeździe. W każdym razie co za nagła metamorfoza!

Ale głównie mam przed oczami obraz tego drugiego, bardzo fajnego Jędrzejaka. Jak większość zawodników, po latach i po zagranicznych wojażach nabrał dużej ogłady. Na wspólnych treningach Betardu Sparty stał się duszą towarzystwa. Non stop uśmiechnięty i skory do rozmowy. Podchodził do kibiców, czy kibicek i przekomarzał się z nimi. Przesympatyczny. Chętnie udzielał rad żużlowcom-amatorom, którzy kiedyś również jeździli na treningach Sparty. Mnie zawsze przed treningiem po swojemu skręcał sprzęgło, a kiedy zobaczył, że moje okulary do żużla są porysowane, to aż pokręcił głową:

– Menago Bartolo przecież ty przez tę szybkę nic nie widzisz, zabijesz się!

I ze swego wielgachnego busa przyniósł mi zupełnie nowe okulary. Taki też był Tomek!

Pamiętam go, gdy wygrywał dla Sparty decydujące wyścigi po wspaniałych ułańskich szarżach, a publika dostawała ekstazy, gdy szalał z radości na torze i na trybunach po zdobyciu w 2012 roku w Zielonej Górze tytułu IMP. No właśnie, to przy Wrocławskiej 69 Tomek chyba jeździł najlepiej. Tu robił dwucyfrówki i sięgał po sukcesy, bo dołożył jeszcze MPPK. Że też nigdy nie trafił do zespołu Falubazu! Mnie to dziwiło.

Takiego uśmiechniętego, życzliwego, radosnego i zwycięskiego Tomka Jędrzejaka chciałbym zachować w pamięci. Był jednym z moich ulubionych żużlowców z rewelacyjną, dynamiczną sylwetką na maszynie.

Kiedyś działacze w Ostrowie, przynajmniej niektórzy, to byli nieskomplikowani ludzie, często wywodzący się z tamtejszych zakładów kolejowych. Nie jestem pewny, ale to chyba oni nadali Tomkowi ksywę „Ogór”. Dla mnie była tak ohydna i prostacka, że nigdy jej nie użyłem ani w rozmowie z samym zawodnikiem, ani w mediach.

Przez wiele sezonów głównym jego mechanikiem był brat Darek, którego lubię i cenię. Potem przeszedł on do innej ekipy. Nigdy nie wnikałem w to, skąd ta zmiana.

Tomek dość regularnie bywał u nas w mieszkaniu jeszcze we Wrocławiu, gdyż był pacjentem mego syna Krystiana – przez trzy lata masażysty Sparty, a potem zaplecza kadry narodowej juniorów. Cała moja rodzina bardzo lubiła tego „pacjenta” naszego Krystka. 

Jędrzejak wyjaśniał z kurtuazją: – Kiedyś na masaż jeździłem do jednej specjalistki, ale ona bardziej głaskała, natomiast ty Krystian mnie wymęczysz, pocierpię, lecz na drugi dzień mogę śmigać dwa ligowe mecze pod rząd!

Tomek był twardy – ot, cicho sobie w trakcie zabiegu jęknął z bólu, a przecież byli i tacy żużlowcy Sparty, którzy masowani tak się wydzierali, że musiałem uspokajać sąsiadów z klatki schodowej, że u nas nikogo się nie morduje.

Jędrzejak, z tego co wiem, prowadził higieniczny, sportowy tryb życia. Tylko jeden jedyny raz go widziałem nawalonego niczym sztucer po jakimś ważnym wygranym meczu Sparty. Ale trzymał fason i rychło przytomnie kazał się odwieźć busem do domu. Chodził na wspomniane masaże, grał w tenisa, biegał, pływał, jeździł na nartach i na motocrossie. Niedaleko swego domu pod Ostrowem wybudował mały tor żużlowy, gdzie wyczyniał istne hocki klocki na motorze. I bardzo tym się chwalił. Cieszyła go ta jazda „po podwórku”. On przywiązywał dużą wagę do swojej żużlowej kariery. Kolekcjonował i eksponował u siebie w domu i w warsztacie wszelkie trofea i inne gadżety z nią związane. Kiedyś chciałem wydębić od niego różowo-niebieski kevlar angielskiej drużyny Lakeside Hammers, dla której kiedyś startował (zaliczył także ligę szwedzką i duńską). Szybko jednak uciął „negocjacje”:

– Po pierwsze, utopiłbyś się w nim, a po drugie ja zbieram wszystkie kombinezony, w których jeździłem.

Najbardziej chyba ukochał ten czerwono-czarny, w którym zdobył IMP w 2012 roku.

On wciąż wierzył, że jest ekstraligowym żużlowcem. W 2017 roku w pewnym momencie poszedł jednak w odstawkę na rezerwę, gdyż w Sparcie postawiono jednak bardziej np. na Lebiediewa, który pod koniec sezonu przez wiele tygodni jechał piach i nie mógł wygrać żadnego wyścigu. Wrocławscy kibice byli wściekli, gdyż uważali, że w dwumeczu z Unią Leszno w Grand Finale Ekstraligi ‘2017 w miejsce słabego Łotysza powinien był pojechać ich ulubiony Jędrzejak (w sumie wystąpił on tylko w sześciu ligowych meczach w całym sezonie!). Wielu fanów WTS-u do dziś twierdzi, że wtedy Sparta zdobyłaby złoto, a nie srebro.

Tomcio zawsze mi powtarzał, że albo będzie jeździł w Ekstralidze, albo raczej już zakończy swoją karierę. I naprawdę na poważnie przymierzał się do odstawienia motoru pod ścianę. Przynajmniej tak mówił. A jednak zmienił zdanie.

Wszyscy myśleli, że po odejściu z Wrocławia wyląduje w macierzystym Ostrowie, ale śladem Grega Hancocka wybrał inną drugoligową drużynę, czyli Stal Rzeszów, przez co – jak słyszałem – niektórzy ostrowscy fani mieli do niego pretensje i mówiąc oszczędnie, nie zawsze na mieście zachowywali się elegancko w stosunku do niego. Na drugim froncie po 11 kolejkach Jędrzejak był oczywiście najskuteczniejszym zawodnikiem z średnią 2,574 pkt. na bieg. I nic dziwnego, bo to wciąż był ekstraligowiec z umiejętności i z doświadczenia! Hm, a Sparta w tym roku od początku ma takie dziury w składzie!

Nasze ostatnie spotkania? Kiedyś – w sumie nie aż tak dawno – poproszono mnie, żebym jako eksmenedżer poprowadził zespół byłych gwiazd ostrowskiego żużla przeciw aktualnej tamtejszej ligowej drużynie. W ten sposób Jędrzejak znowu znalazł się w mojej ekipie, jak to było w 1998 roku. Historia zatoczyła koło. Wygraliśmy ten mecz! Pamiętam, że wtedy w parku maszyn chyba pojawiła się żona Tomka z córeczkami. Ale mogę coś tu pokręcić, gdyż stary sklerotyk jestem. W każdym razie Tomek wykorzystał okazję i zaciągnął mego syna Krystiana do busa, żeby ten go rozmasował. Jak zwykle pełna profeska u tego znakomitego żużlowca.

No właśnie, Tomek bardzo kochał swoją rodzinę, a grą w tenisa jednej z córek emocjonował się chyba nawet bardziej niż własnymi startami na żużlu. Jeździł z nią na treningi i na zawody. I dużo o tym z ojcowską dumą opowiadał.

Ostatni raz widzieliśmy się na pięknym jubileuszu 25-lecia Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego, czyli Sparty. W zainscenizowanym w hotelowej restauracji „studiu telewizyjnym” Maciek Janowski ze wzruszeniem opowiadał o tym, jak Tomek Jędrzejak pomagał mu w początkach kariery, jakim był wspaniałym kapitanem drużyny. I to właśnie Jędrzejak otrzymał wówczas najwięcej gorących braw z sali! Z kolei Tomek symbolicznie jakby przekazał rządy w drużynie Sparty jej obecnemu kapitanowi, czyli Maćkowi Janowskiemu. Wzruszające.

Krasnal stanął na Stadionie Olimpijskiej, przy koronie – między trybuną główną a parkiem maszyn.

Nie chcę się tu na siłę doszukiwać jakiejś głębszej symboliki w tym powyższym wydarzeniu po tej tragedii, do której teraz doszło.

 A to się nie miało prawa wydarzyć! Tomek Jędrzejak miał dopiero 39 lat! Dlaczego to zrobił?! To chyba jakiś zły sen. Koszmar. Łzy.

Znaczy kapitan, znaczy Spartanin, znaczy znakomity żużlowiec, ostro, odważnie walczący na torze, ale zawsze fair, znaczy życzliwy Przyjaciel. Boże, czemu przedwcześnie zabierasz takich wartościowych ludzi?! Panie świeć nad Jego duszą. Niech spoczywa w spokoju. Będziemy Cię Tomku pamiętać po wsze czasy żużla. Odszedłeś pościgać się na niebiańskich torach, nagle przerwałeś swój ziemski wyścig, ale Twoja legenda pozostała. I trwać będzie.

Wyrazy współczucia dla rodziny.

Biblijnego Samsona wielkiej nadprzyrodzonej siły pozbawiła Dalila ujawniając, że można go osłabić obcinając mu włosy. Tak też jest z żużlowcami. Na torze są prawdziwymi herosami, epatującymi wręcz zwierzęcą odwagą i twardością. Jednak gdy tylko zdejmą kask, to…

Który to już taki dramat w speedwayu?

PS. Największe ikony spośród żużlowców w całej historii Sparty Wrocław to jak dotąd Kupczyński, Pociejkowicz, Trzeszkowski, Bruzda, R. Słaboń, Knudsen i właśnie Tomek Jędrzejak.

BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI  

PS  WTS zorganizował Memoriał Tomka Jędrzejaka. A portal pobandzie.com.pl i kibice doprowadzili do postawienia na Stadionie Olimpijskim symbolicznego wrocławskiego krasnala, upamiętniającego Tomka Jędrzejaka. To w stolicy Dolnego Śląska wielkie wyróżnienie od czasów tamtejszej antykomunistycznej Pomarańczowej Alternatywy „Majora” Frydrycha. Tych krasnali we Wrocku już trochę jest. Każdy coś lub kogoś upamiętnia. Super! 

Właśnie wpadło mi pod rękę czarno-białe zdjęcie z naszego wspólnego treningu Sparty na Olimpijskim. Ja stoję w kevlarze tyłem, a z przodu amator Konrad oraz drugi amator – kuzyn Waldka Szuby i przodem Tomek Jędrzejak. Rozchichrany od ucha do ucha, choć czasem mu zarzucano, że ma takie smutne oczy. Ale przecież często się śmiał, gdy były ku temu powody, gdy mu na torze szło. 

Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego targnął się na swoje życie. Dlaczego? Nie umiem z tym zasnąć. Do tego Kurmański, Romanek, oni też rzucili się – brutalne określenie – na sznur, choć przecież podalibyśmy im rękę. Tak sądzę. Mylę się? Carter, Sanders – złamane serca, ale nie tylko oni… Żeby już nikt z nas nigdy nie poszedł tą dramatyczną drogą donikąd, w rozpaczy stworzyłem takie wołanie wierszem:

Stachura pisał:

„Zginąć by można jak nic:

Do żył

Jest nóż.

Lub w dół

Na bruk

Z wysoka.

Ale czy warto?

Może nie warto?

Chyba nie warto…

Nie, nie – nie warto”.

Ale i on nie uwierzył, że

Nie warto.

Nie uwierzył, że warto być i żyć

Bardzo warto.

Rzucił się na sznur

Skruszył chwiejny 

Życia mur.

Zapomniał się

W zabójczej psychodelii poezji.

Tylko cóż to za wzór,

Jakiż to wzór?

Warto zanurzyć się w życie

Nawet, gdy same dramaty

Nam pisze

I gdy beznadzieja oplata je skrycie.

Warto żyć

Warto być

Bardzo warto.

Choć w duszy ból…

Lepsze nawet picie.

Stachura nie wierzył

Rzucił się na sznur

Ale cóż to za wzór?

Jakiż wzór?

Mamy przecież życie…

Jedno.

BARTEK CZEKAŃSKI, Wilkszyn 2019 rok

One Thought on Czekański wspomina w zaduszki Tomasza Jędrzejaka, żużlowca kochanego
    Kibic
    2 Nov 2019
     6:20pm

    Słabo pan znał Tomka jak niwe wie skąd „Ogór”…już wyjaśniam. To ksywa przejęta po bracie Tomka-Arturze. Tomek nie wybudował żadnego toru. Czasem kręcił kółka koło toru motocrossowego lu kiedyś parę pokazówek na mini torze w Jaskółkach u Marcina Liberskiego. I nie zabrakło punktu do awansu do GP tylko zabrakło punktu aby jechać bieg dodatkowy z Ułamkiem i Walaskiem o prawo awansu. A poza tym Bartek nikogo nie kopał. Dziś wielu tak jeżdzi w kontakcie. Ekipa Tomka pobiła po meczu Bartka…ale cóż, mogą się dziś pochwalić, że stali obok Mistrza.

Skomentuj

One Thought on Czekański wspomina w zaduszki Tomasza Jędrzejaka, żużlowca kochanego
    Kibic
    2 Nov 2019
     6:20pm

    Słabo pan znał Tomka jak niwe wie skąd „Ogór”…już wyjaśniam. To ksywa przejęta po bracie Tomka-Arturze. Tomek nie wybudował żadnego toru. Czasem kręcił kółka koło toru motocrossowego lu kiedyś parę pokazówek na mini torze w Jaskółkach u Marcina Liberskiego. I nie zabrakło punktu do awansu do GP tylko zabrakło punktu aby jechać bieg dodatkowy z Ułamkiem i Walaskiem o prawo awansu. A poza tym Bartek nikogo nie kopał. Dziś wielu tak jeżdzi w kontakcie. Ekipa Tomka pobiła po meczu Bartka…ale cóż, mogą się dziś pochwalić, że stali obok Mistrza.

Skomentuj